Нора Робертс

Utracony spokój


Скачать книгу

Na ten luksus pozwalała sobie zazwyczaj wtedy, gdy Faith wracała do domu na wakacje. Pomyślała, że jeśli wyśle pracowników na wycieczki z turystami, zyska trochę czasu dla siebie. Wiedziała, że do południa wszyscy nurkowie powinni być już w wodzie, więc spokojnie poświęci się inwentaryzacji i sprawdzaniu sprzętu.

      Sklep Liz „Czarny Koral” mieścił się w szarym, prostokątnym budynku. Od czasu do czasu myślała, by pomalować dom na jakiś ciekawy kolor, lecz wciąż brakowało jej na to funduszy. Część niewielkiego pomieszczenia przeznaczyła na biuro i udało jej się tam wcisnąć stare metalowe biurko i obrotowe krzesło. Resztę miejsca zajmował sprzęt do nurkowania, wiszący na specjalnych hakach, leżący na półkach i podłodze. Jej biurko mogło być stare, obdrapane i mieć dziurę w blacie, lecz sprzęt był najwyższej jakości.

      Wypożyczała i sprzedawała zestawy do nurkowania lub tylko niektóre części wyposażenia. Maski, płetwy, butle i fajki w każdej chwili były do dyspozycji klientów. Liz szybko zauważyła, że im większy wybór i możliwość kompletowania sprzętu, tym ma więcej zadowolonych klientów. Jej sklep i wypożyczalnia bazowały głównie na ekwipunku dla nurków, więc gdy na noc zamykała okno wystawowe, wieszała na okiennicy cennik oraz informację o usługach i sprzęcie, którym dysponowała.

      Gdy zakładała firmę, udało jej się zgromadzić sprzęt dla dwunastu płetwonurków. Wydała na to wszystkie pieniądze, które zarobiła i otrzymała od Marcusa, kiedy dowiedział się, że nosi pod sercem jego dziecko. Ach, jak szybko musiała wtedy wydorośleć! Teraz jednak była pewną siebie kobietą, która mogła wyekwipować od zera pięćdziesięciu płetwonurków, nie licząc tych, którzy chcieli popływać tylko z maską i fajką, zrobić podwodne zdjęcia lub zapolować pod wodą.

      Pierwszą łódź, którą kupiła, nazwała „Faith”, na cześć córeczki. Kiedy była przerażoną, samotną osiemnastolatką w ciąży, przysięgła sobie, że da dziecku wszystko to, na co zasługuje. Dziesięć lat później rozglądała się z dumą po swym sklepie i wiedziała, że dotrzymała obietnicy.

      Wyspa stała się jej azylem. Zbudowała tu od zera firmę, miała dom, była znana i szanowana. Patrząc na słoneczną, piaszczystą plażę, nie tęskniła już za Houston ani za uroczym domkiem z soczystym, zielonym trawnikiem. Przestała żałować nieukończonej edukacji i utraconych marzeń. Nie złorzeczyła też mężczyźnie, który nie chciał ani jej, ani ich poczętego dziecka. Nigdy już nie wróci do tamtego świata. Ale Faith mogłaby. Kiedyś, bez obawy, stanie przed swoimi kuzynami w jedwabnej sukni i będzie mogła swobodnie dyskutować po francusku o urokach muzyki klasycznej i rodzajach wina.

      Liz, napełniając zbiorniki tlenem, marzyła o tym, że jej córka zostanie kiedyś zaakceptowana w środowisku, które odrzuciło ją z taką łatwością. Nie chodziło jej o zemstę, a raczej o sprawiedliwość.

      – Dzieńdoberek panience.

      Liz uniosła głowę znad butli i spojrzała pod słońce, w stronę drzwi. Rozpoznała charakterystycznie okrągłą sylwetkę w czerwono-niebieskim skafandrze nurka. Mężczyzna miał pucołowatą twarz i grube cygaro w ustach.

      – O! Pan Ambuckle. Nie wiedziałam, że jest pan jeszcze na wyspie.

      – Wybrałem się na parę dni do Cancun. Ale tu nurkuje się o niebo lepiej.

      Liz z uśmiechem wyszła z ciemnego kąta, w którym stały butle i ruszyła w stronę swego najlepszego klienta. Ambuckle zjawiał się na Cozumel kilka razy w roku i zawsze wypożyczał u niej sporo sprzętu.

      – Mogłam to panu od razu powiedzieć. Obejrzał pan jakieś zabytki?

      – Żona zaciągnęła mnie do Tulum – burknął i wzniósł oczy do góry. – Wolę być dziesięć metrów pod wodą, niż cały dzień wspinać się po skałach, żeby obejrzeć jakieś ruiny. Udało mi się popływać z fajką i maską, ale w końcu człowiek nie przylatuje tu z Dallas po to, żeby się trochę pochlapać w płytkiej wodzie – powiedział ze śmiechem. – Pomyślałem, że miło byłoby ponurkować w nocy.

      – Zaraz wszystkim się zajmę – obiecała Liz i w jej poważnych zwykle oczach pojawiły się wesołe iskierki. – A jak długo pan u nas zostanie? – spytała, sprawdzając podwodną latarkę.

      – Jeszcze dwa tygodnie. Człowiek musi kiedyś odpocząć od swojego biurka.

      – Jasne – skwapliwie zgodziła się Liz.

      – Słyszałem, że miałaś tu mnóstwo emocji, gdy mnie nie było, co?

      Uśmiech dziewczyny przybladł nieco, gdy pomyślała, że powinna już przyzwyczaić się do podobnych komentarzy.

      – Czy ma pan na myśli śmierć tego młodego Amerykanina?

      – Moja żona o mało nie oszalała ze strachu. Z trudem namówiłem ją do powrotu na wyspę. Znałaś go?

      Nie tak dobrze, jak powinnam, pomyślała Liz, wypełniając formularz wypożyczenia sprzętu.

      – Pracował u mnie – odparła, mając nadzieję, że jej obojętny ton zniechęci turystę do dalszych pytań.

      – Naprawdę? – zdziwił się Ambuckle, a jego oczy rozbłysły ciekawością.

      – Być może nawet go pan pamięta. Płynął z nami wtedy, gdy wybrał się pan z żoną na wycieczkę morską.

      – Poważnie? – spytał Ambuckle i zmarszczył w zamyśleniu brwi. – Ale chyba nie chodzi o tego młodego przystojniaczka, którym tak zachwycała się moja żona? Jak mu tam… Johnny, Jerry?

      – Niestety. To właśnie on.

      – Co za strata – powiedział turysta, choć wyglądał raczej na zadowolonego z faktu, że osobiście znał ofiarę. – Miał wiele wigoru.

      – Też tak mi się wydawało – odparła Liz, sięgnęła po butle i podała je mężczyźnie. – Gotowe.

      – Proszę jeszcze o aparat, panienko. Pstryknę parę zdjęć tym śliskim paskudztwom.

      Sięgnęła po aparat, dopisała go do listy i dała klientowi formularz do podpisu. Ambuckle wpisał godzinę, złożył podpis i wręczył Liz kilka banknotów. Ucieszyła się, bo ten klient zawsze płacił gotówką w amerykańskich dolarach.

      – Dziękuję. Miło było znów pana widzieć.

      – Nic mnie nie powstrzyma przed przychodzeniem tu, panienko – powiedział Ambuckle, zarzucając butle na plecy.

      Lekko sapiąc, wyszedł ze sklepu.

      Liz przez chwilę patrzyła za nim z uśmiechem, a potem schowała pieniądze do kasy i odłożyła formularz na miejsce.

      – Całkiem dobrze ci idzie.

      Zaskoczona Liz drgnęła. W drzwiach stał Jonas.

      Jak mogłam pomylić go z Jerrym, zdziwiła się w duchu. Wyraźnie dostrzegała różnice między bliźniakami. Jonas miał dziś na sobie szorty i rozpiętą na piersiach koszulę, lecz nosił je zupełnie inaczej niż Jerry. Na jego szyi kołysała się na złotym łańcuszku identyczna złota moneta, jaką zwykł nosić jego brat. Oczy tym razem ukrył za przeciwsłonecznymi okularami. Jednak coś w sposobie jego poruszania się i grymasie ust sprawiało, że wydawał się wyższy i twardszy niż jego brat.

      – Nie spodziewałam się ciebie – powiedziała Liz i zajęła się sprawdzaniem sprzętu.

      – A powinnaś.

      Jonas zauważył, że dziewczyna wygląda na silniejszą, mniej wrażliwą na ciosy niż tydzień temu. Głos miała spokojny, a w jej wzroku dostrzegł wyraźny chłód.

      – Masz niezłą reputację na wyspie.

      – Doprawdy?