Dlaczego w jego obecności czuła się jak sparaliżowana? Pamiętała, że to samo przydarzyło jej się w dniu zaręczyn. Zanim nastąpiło coś jeszcze gorszego, coś, o czym nie chciała myśleć. Zwłaszcza teraz, gdy siedząc naprzeciwko niego, musiała znosić jego spojrzenia. – Kto na moim miejscu nie chciałby się natychmiast udać na pustynię, by odbyć tak cudowną podróż mającą na celu poznanie samego siebie.
Kavian poruszył się gwałtownie i wstał z miejsca. Amai ze strachu zaczęły pulsować skronie, zaschło jej w gardle, czekała w napięciu, jak mucha w sieci, która widzi zbliżającego się pająka. On pochylił się, chwycił jej rękę i bez uprzedzenia pociągnął z całą mocą, zmuszając do wstania. Nie opierała się. Nie wyrywała. Nawet nie próbowała. Dotyk jego szorstkiej mocnej dłoni sprawił, że wszystko w niej zaczęło płonąć. Wspięła się na palce i zachwiała, przez co znalazła się niebezpiecznie blisko człowieka, którego nie mogła, nie chciała poślubić.
‒ Puść mnie – wyszeptała.
‒ A jeśli nie?
Jego głos brzmiał spokojnie, ponieważ jednak stała tuż obok, wydał jej się głośny jak katedralny dzwon. Miał skórę o barwie cynamonu, czuła bijące od niego ciepło. Był od niej znacznie wyższy ‒ głową sięgała mu zaledwie do ramion – i wyśmienicie zbudowany, z ciałem wyćwiczonym przez lata treningów i liczne walki. Teraz wyraźnie widziała bliznę przecinającą jego szyję. Nawet nie chciała próbować wyobrazić sobie, w jakich okolicznościach mógł otrzymać tę ranę. Ten mężczyzna funkcjonował jak wojenna maszyna. Kavian to przedstawiciel starej szkoły, w każdym tego słowa znaczeniu, tłumaczył jej kiedyś brat. I tak właśnie było. Mogła to potwierdzić. Nie przewidziała jedynie, jak to na nią podziała. Czuła, jakby zbliżyła się do płonącego ogniska, które i ją wypełniło płomieniami.
Kavian mocniej ścisnął jej rękę, by znalazła się jeszcze bliżej jego piersi, pochylił głowę.
‒ Będziesz krzyczeć? ‒ wyszeptał prosto w jej ucho. – Poprosisz o pomoc tych obcych ludzi wokół? Jak myślisz, co się stanie, jeśli to zrobisz? Nie jestem cywilizowany, Amaya. Nie żyję według waszych zasad. Postępuję tak samo, niezależnie od tego, kto wchodzi mi w drogę.
Zadrżała, sama nie wiedziała dlaczego, czy od powiewu jego oddechu, czy od słów, które właśnie usłyszała, czy od ciepła jego ciała. A może wspomnienie tego, co stało się sześć miesięcy temu, i czemu w żaden sposób nie starała się zapobiec, przyprawiło ją o dreszcze. Pustynne szaleństwo, nic więcej, jak później tłumaczyła sama sobie. I w taką wersję chciała wierzyć, każda inna nie miała sensu.
‒ Wierzę ci – wycedziła. – Nie wiem tylko, czy na pewno chcesz trafić do wieczornych wiadomości. Zgodzisz się chyba, że wywołałoby to niemały skandal.
‒ Chciałabyś sprawdzić, ile prawdy jest w tej teorii?
Gwałtownym ruchem uwolniła się z jego rąk, choć miała wrażenie, że to on pozwolił jej odsunąć się od siebie, że cały czas kontrolował wszystko, z jej zachowaniem włącznie. Rozejrzała się wokół i z rozczarowaniem stwierdziła, że jak na wczesne popołudnie kawiarnia była zaskakująco pusta. Nieliczni miejscowi klienci odwracali od nich wzrok w tak nienaturalny sposób, że wniosek był prosty: albo ktoś im kazał tak zrobić, albo im za to zapłacił. Zauważyła też dwóch ubranych na czarno mężczyzn z cynamonową cerą, ze wzrokiem utkwionym we własnych butach. Zajęli pozycje tuż przy drzwiach, za którymi, na krawężniku, czekał zaparkowany czarny SUV. Czekał na nią. Przeniosła wzrok na Kaviana.
‒ Jak długo mnie śledziłeś?
‒ Od kiedy udało nam się ciebie zlokalizować w Mont-Tremblant dziesięć dni temu ‒ powiedział Kavian spokojnie. Jakżeby inaczej. Przecież wygrał. Czym miałby się denerwować? – Nie powinnaś była tam wracać, jeśli rzeczywiście nie chciałaś się dać złapać.
‒ Byłam tam tylko przez trzy dni. – Amaya zmarszczyła brwi. – Trzy dni w ciągu sześciu miesięcy.
‒ Mont-Tremblant to przecież twój ulubiony kurort, twoja matka przyjeżdżała tu zawsze, ilekroć nabierała ochoty na niższe temperatury i górskie hotele pełne narciarzy. Zakładam, że właśnie dlatego wybrałaś studia w Montrealu, by w każdej chwili móc tu wpaść. Po przestudiowaniu twoich ruchów uznaliśmy, że jeżeli miałabyś gdzieś wrócić, na pewno wybierzesz Mont-Tremblant. Nie pomyliliśmy się.
‒ Jak długo mnie studiowałeś?
Kavian uśmiechnął się w sposób, który sprawił, że zaczęła powątpiewać w prawidłowe funkcjonowanie własnych zmysłów. Ten sam uśmiech sprawił również, że zachwiała się na nogach wskutek nagłego przypływu emocji, które wymknęły się spod kontroli.
‒ Nie sądzę, żebyś była gotowa to usłyszeć – powiedział, a jego twarz pustynnego wojownika skamieniała. Miał rację, nie chciała tego usłyszeć. Nie tu i nie teraz.
‒ Wydaje mi się, że zasługuję na to, by wiedzieć, jakiego rodzaju prześladowcą jesteś. Przygotuję się.
Niemal się zaśmiał. Widziała to w jego oczach i w prawie niezauważalnym ruchu ust, nie wydał jednak żadnego dźwięku.
‒ Zasługujesz jedynie na to, żebym przerzucił cię przez ramię i wyniósł z tego miejsca.
Amaya doznała szoku. Nigdy wcześniej nie słyszała w jego głosie aż tak nienaturalnie brzmiącego spokoju, tak hipnotyzującej siły. Skupiła się i uważnie rozejrzała wokół.
‒ Nie popełnij błędu – kontynuował Kavian. – Gdybym dopadł cię w innym miejscu, nie traciłbym czasu na grzecznościowe rozmowy. Moja cierpliwość do ciebie wyczerpała się sześć miesięcy temu, Amaya.
‒ Grozisz mi, a dziwisz się, dlaczego uciekam.
‒ Nie obchodzi mnie, dlaczego uciekasz – odpowiedział niespodziewanie chłodnym głosem, pozbawionym jakichkolwiek emocji. – A teraz masz wybór. Możesz wyjść i wsiąść do samochodu, który stoi za drzwiami, albo pozwolić mi, żebym cię tam wrzucił. Decyduj.
‒ Nie rozumiem. – Amaya nawet nie starała się zatuszować goryczy w głosie. – Możesz mieć każdą kobietę na świecie, miliony z nich spędzają bezsenne noce, marząc o królu, który włoży koronę na ich głowę. A polityka? Mógłbyś bez problemu sprzymierzyć swoje królestwo z państwem mojego brata, naprawdę nie jestem ci do tego potrzebna.
‒ Ale to ciebie chcę – odpowiedział, rzucając w jej stronę złowrogie spojrzenie. – A to oznacza, że wracamy do punktu wyjścia.
Kavianowi wydawało się, że Amaya zerwie się do ucieczki, mimo oczywistego bezsensu takiego ruchu. Całym swoim wnętrzem, nieokiełznaną dzikością serca, nieposkromioną naturą syna pustyni, ciemniejszą niż noc, pragnął, by chociaż spróbowała. Nie był człowiekiem, którego – jak sądziła ‒ znała. Hartowały go stal i śmierć, spiski i zdrada wokół, krwawo tłumione rebelie. Sam siebie ukształtował według modelu, którego nienawidził ‒ by chronić ludzi, za których jako władca odpowiadał. Chyba że taki już był, z mroczną duszą, zły. Możliwe, że gdyby ponownie próbowała uciec, nie tylko ścigałby ją do upadłego, ale dobrze by się bawił jej udręką.
Najwyraźniej Amaya wyczytała to z jego twarzy, bo nagle pobladła – jego zaginiona księżniczka, która tak długo i skutecznie się ukrywała, by nie stać się tą królową, której Kavian pragnął.
Tak głośno westchnęła, zrezygnowana, że wywołała pełen satysfakcji uśmiech bestii, która się w nim obudziła.
‒ Proszę, uciekaj. – Zaprosił tym samym ruchem ręki, którym kiedyś zachęcał jednego ze swoich rywali do przejęcia