Krzysztof Bonk

Iskry Czasoświatu


Скачать книгу

dawkować. Cieszę się, że smakowało. I wiem z własnego doświadczenia, że wystarczy ci, i to na długo. A tak w ogóle, nazywam się Kornel. Po prostu Kornel – wyciągnął przed siebie otwartą dłoń.

      – Dirti – wycedziła kobieta, nie odwzajemniając gestu. Mężczyzna przykuł wzrok do jej dłoni. Brud zmieszany z jeszcze świeżą krwią zafrapował go. Widać to było po jego nieciekawej minie.

      – Zdradzisz mi, Dirti, skąd żeś się wzięła? – mówił, dokładnie wycierając palce o niebieski uniform, jakby samo wyobrażenie uścisku brudnej ręki splamiło jego dłonie. – Na twarzy poparzenia popromienne, na skórze brud i krew. Ubranie jak… No właśnie, jak skąd?

      – Z Czyśćca.

      Kornel drgnął. Figlarny uśmieszek na dobre ulotnił mu się z twarzy.

      – W co ty ze mną pogrywasz, co? – W jego przymilnym dotąd głosie pojawił się cień grozy.

      – Ostatnie lata spędziłam właśnie tam. Odwal się! – obruszyła się kobieta.

      Mężczyzna załamał ręce i złagodniał.

      – Ktoś musiał cię nieźle pacnąć w głowę, biedactwo. Rozejrzyj się tylko. – Rozpostarł szeroko ramiona. – Czy ty w ogóle wiesz, gdzie jesteś i z kim rozmawiasz?

      – Nie wiem. I co dalej?

      – Trzecia Rebelia upadła, mój puchaty kotku. A skoro tu trafiłaś, to maczałaś w niej swoje krwisto brudne paluchy, ot co. Nadążasz?

      – Niezbyt. Zwolnij i wysadź mnie za zakrętem.

      – Naprawdę jesteś dziwna… Ale teraz jesteś też więźniem Imperium Odrodzenia. Niedobitkiem z rebelii. Jak ja, ofiarą w przegranej sprawie. A skoro wspomniałaś o Czyśćcu… – Kornel zrobił przydługą pauzę, po czym, stukając się w głowę, oznajmił: – Halo! puk, puk, jest tam kto? Czyściec to najpotężniejszy imperialny niszczyciel, zwany słodko Spalaczem Światów. A ty, skoro tu przebywasz, nie możesz należeć do Imperium, rozumiesz? Po prostu nie możesz!

      Dirti pojawił się na twarzy drwiący uśmieszek. Ile to razy miała już do czynienia z czubkami, którym radioaktywne promieniowanie czy zwykłe promienie słońca wypaliły z mózgowia ostatnie zwoje? Na znak dezaprobaty wobec zasłyszanych kosmicznych bredni, okręciła się na tyłku w drugą stronę. Wtedy zamarła. Ukazała jej się przeszklona ściana. Za nią znajdowała się niezmierzona mozaika srebrzystych gwiazd. Wydawały się być tak blisko, niemal na wyciągnięcie ręki.

      – W swoim kiepskim fizycznym i… psychicznym stanie masz szczęście, że zwróciłem na ciebie uwagę – usłyszała zza pleców troskliwy głos Kornela. – Wiesz, lubię sobie pogadać. A co? Podobno też życzliwy i pomocny ze mnie człowiek. Zatem… jeśli będę w pobliżu…

      – Czekaj. – Dirti jak urzeczona wpatrywała się w gwiezdne uniwersum. – Jesteśmy na kosmicznym… statku?

      – Oczywiście.

      – Dokąd lecimy?

      – Zabawne. Jak na ironię do miejsca, które kiedyś także mieniło się Czyśćcem. Lecz takiego, z którego już nie ma powrotu.

      – Wyjaśnij.

      – Z przyjemnością. Jak już mówiłem, lubię sobie…

      – Wyjaśnij!

      – No tak, oczywiście… Lecimy na macierzystą planetę, Ziemię. A właściwie tego, co z niej pozostało po…

      – Apokalipsie…

      – Dokładnie… Ludzkość niemal wymarła. Ale odrodziła się w miejscu zwanym Czyśćcem. Tam odrodziła się także technologia. I o ile z pewnych względów ludzkość dalej niezbyt się rozwinęła, to jej technologia niebotycznie. Wydarzyło się to za sprawą tego przeklętego pierwiastka.

      – Skyryt…

      – O proszę, coraz więcej sobie przypominamy? Brawo!

      – Mów dalej.

      – To gówno… to znaczy skyryt… cały czas wydobywają z tamtejszego złoża, nieopodal Czyśćca. Oczywiście mogłoby się to odbywać automatycznie dzięki pracy robotów. Jednak zgodnie z konwencją traktującą o humanitaryzmie, nie można nas, więźniów, od tak zutylizować. Należy uczynić to elegancko. W białych rękawiczkach i majestacie prawa. Będziemy więc babrać się w tamtejszych skałkach, aż solidarnie wyzdychamy, co do ostatniego buntownika. Oczywiście do następnego razu.

      – Jakiego razu?

      – Wspominałem. To była już Trzecia Rebelia. Trzecia.

      – Hę?

      – Słuchaj… Z twoją głową jest gorzej, niż sądziłem. Może zadaj jakieś pytanie niewymagające kilkugodzinnego wykładu? Owszem, wspominałem, że lubię sobie pogadać, ale…

      – Jak stąd wyjść?

      – Stąd? – Kornel rozejrzał się wokół, jakby otaczająca go przestrzeń jawiła mu się po raz pierwszy w życiu. – Masz na myśli to pomieszczenie?

      – Tak.

      – Pomyślmy… W twoim stanie widzę cię w ambulatorium, zdecydowanie…

      – Możesz to załatwić?

      – Tak… Chyba tak, daj mi sekundę.

      Kornel odszedł. Dirti koncentrowała się na obserwacji połyskujących w czarnej otchłani gwiazdach. A więc znalazła się w kosmosie. Na statku kosmicznym. A do tego w przyszłości. Musiała przyjąć to za fakt. Raczej nie miała co liczyć na to, że została uratowana ze składowiska radioaktywnych odpadów i przewieziona do obozu, a wszystko, czego doświadczała, było misterną inscenizacją. Bo niby z jakiego powodu? Urodzin, których od dawna nikt już nie obchodził? Szczęśliwego powrotu do zdrowia? Halo, Dirti, ty zdziro, niespodzianka! Ale cię w jajo zrobiliśmy, zdrówka! Ta, jasne.

      Kobieta splunęła na szybę i patrzyła, jak lepką ciecz powoli ściąga w dół sztuczna grawitacja. Dirti zdecydowała, że też da się ponieść z prądem. Nieważne do jakiej rzeki wpadła. Wpadała już do wielu. Wszystko co należało teraz zrobić, to nie dać się pochłonąć wezbranemu nurtowi.

      – Załatwione – oznajmił radośnie Kornel. – Strażnik potwierdził, że rzuci na ciebie okiem. Pokaż mu to „coś” na swojej twarzy, albo trochę brudu na rękach. Pewnie w życiu takiego nie widział…

      – Ilu jest na tym statku strażników?

      – Nie wiem dokładnie…

      – W przybliżeniu.

      – Zastanówmy się… To jednostka transportowa. Pewnie z dwudziestu… A co, chcesz ich załatwić? – Mężczyzna ozdobił swoją gładką twarz kpiącym uśmieszkiem.

      Dirti nic nie odpowiedziała i ruszyła ku włazowi. Podczas krótkiej drogi stwierdziła, że stąpa jej się naturalnie. Dodało jej to pewności siebie, na której brak i tak rzadko kiedy mogła narzekać. Właściwie to Dirti nie zwykła narzekać.

      Dotarła do włazu. Gdy ten otworzył się, kobiecie ukazała się para bliźniaczo podobnych strażników w białych uniformach. Każdy z nich ściskał spory karabin.

      Strażnicy bacznie przyglądali się Dirti. Mówiąc jakby do niewidocznych komunikatorów pokazywali sobie wszystkie cechy wyróżniające ją z grona więźniów. Była to długa wyliczanka.

      – Idziemy – odezwał się wreszcie jeden z nich i wskazał kolbą karabinu w głąb korytarza. Dirti uśmiechnęła się krzywo i ruszyła. – W lewo. – Co pewien czas podążający za nią strażnik korygował jej trasę. Ona bez oporu wykonywała polecenia, jednocześnie zapamiętując przebytą drogę. – Stój. Strażnik wydał bezemocjonalną komendę, zupełnie