Krzysztof Bonk

Iskry Czasoświatu


Скачать книгу

dźwięku. Odrzuciła Boży Palec daleko od siebie. – Ty nawiedzona wariatko! – usłyszała zza pleców krzyk Dirti. Nie zwracała na to uwagi. Rozpostarła ramiona, przyjmując postać krzyża. Tak zwrócona do nadjeżdżających demonów, zamierzała pokonać ich samą siłą swej niezłomnej wiary. Czystym jaśniejącym światłem bijącym od jej ciała, które unicestwi wszystkie przeklęte istoty, również Dirti.

      Wtem bryką gwałtownie wstrząsnęło przy wtórze głośnego grzmotu. Wóz skręcił ostro i runął w dół po stromej wydmie. Arlen przywarła do siedzenia. Odnosiła wrażenie, że bezkonny pojazd zaraz uniesie się w powietrze. W końcu bryka zwolniła i dotarła do płaskiego terenu.

      Arlen, cudem ocalona wolą Pana, obserwowała, jak Ditri z gniewnym wyrazem twarzy udaje się na tyły bryki, skąd wydobywały się kłęby szarego dymu. Śledziła wzrokiem, jak kobieta z zawziętością kopie w pojazd i odchodzi na bok. Siada na złocistym piasku i chowa twarz w dłoniach.

      Arlen przeniosła spojrzenie na miejsce, gdzie uprzednio zasiadała Mazgaj – ziało tam pustką. Powiodła wzrokiem po okolicy. Zauważyła gigantyczny dół przywodzącym na myśl grób, przygotowany dla potępionych po Sądzie Ostatecznym. Nie było tu dosłownie niczego poza piętrzącymi się stosami jaskrawozielonych beczek ze znakiem na kształt misternie ułożonych kwiatowych płatków.

      – To się wrąbałyśmy… – jęknęła Dirti, usilnie majstrując przy miejscu, w którym uprzednio zasiadała. – Poszło… – warknęła w pewnej chwili. – W obozie powinni odebrać sygnał o naszej lokalizacji. Ale jeżeli przyślą ekipę ratunkową do składowiska radioaktywnych odpadów, będzie to cud…

      – Cud. Tak, tego nam trzeba! – podchwyciła z wiarą Arlen. Złożyła dłonie do modlitwy i wlepiła wzrok w błękitny nieboskłon.

      Niebawem obie ocalałe kobiety usiadły w cieniu rzucanym przez brykę.

      Dłuższy czas milczały, aż w końcu głos zabrała Dirti:

      – Podsumujmy… Wóz mamy w rozsypce. Mechanik, za twoją sprawą, otwiera listę trupów z naszej urokliwej wycieczki. Żarcia mamy na dwa dni, wody na trzy… A powrót na piechotę zająłby o wiele więcej czasu. O ile po drodze nie natknęlibyśmy się na mumie czy inne żądne krwi pokraki. Słowem, jesteśmy udupione…

      – Pozostaje modlitwa!

      – Nie, moja ty świętości! Pozostaje nam liczyć na to, że Mesjasz odebrał sygnał i skieruje tu kogokolwiek! Ty natomiast rozpoczynasz właśnie bogobojny post. Wara od zapasów, albo z miejsca cię rozwalę… – Dirti położyła dłoń na Palcu Boga, który tkwił za jej paskiem u spodni.

      Tak rozpoczął się czas wypełniony oczekiwaniem. Jak adwent, od nieszporów aż do Pańskich narodzin. Czas przypominający wyczekiwanie powtórnego Pańskiego zejścia na ziemię.

      W jasne dni kobiety leżały przy wozie. Przesuwały się wokół niego, jak wskazówki zegara wraz z wędrującym po niebie słońcu, aby pozostawać w kojącym cieniu. W niosących ulgę nocach każda z kobiet znajdywała dla siebie kawałek wolnej przestrzeni.

      Arlen szybko przestał trawić głód. Dojmujące pragnienie było tak silne, że tłumiło wszelkie inne doznania. Odwodnione ciało z wielkim trudem znosiło skwar. Ogarnęła je postępująca gorączka. Arlen to modliła się żarliwie, pragnąc świętymi słowami zagłuszyć cierpienie, to znów odpływała w malignie. Sen mieszał się z jawą – widziała znane sobie krajobrazy i ludzi z dawnego życia. Matkę i ojca pochylających się nad nią. Biegające wokół jej rodzeństwo. Odbierała także niezrozumiałe wizje strzelistych, kamiennych bloków skalnych, z nieskończonym ludzkim mrowiem pomiędzy nimi.

      Aż pewnego razu pojawił się nad nią jej dawny kochanek, którego śmierć pomściła – słodki Andre. Przykucnął przy niej i uśmiechnął się życzliwie. Pogładził ją z uczuciem po włosach, pocałował. Arlen wpiła się w jego rozchylone usta, szukając w nich językiem choć odrobiny wilgoci. Gdy znalazła, rozbudziło to w niej narastające pragnienie wody, niczym niemożliwą do okiełznania żądzę. Czy to był grzech?

      Nagle poczuła przeszywający ból w trzewiach. Zauważyła, że twarz jej kochanka zmieniła się i przybrała rysy Dirti. W jej rękach tkwił ociekający krwią nóż. Jego ostrze oparło się o szyję Arlen, po czym zagłębiło się w niej i do gardła kobiety chlusnęła gorąca krew.

      Dirti spokojnie patrzyła, jak nawiedzona wariatka dusiła się własną krwią. Podstawiła kubek pod szyję ofiary, skąd strumieniami wytryskiwała czerwona ciecz. Zadowolona pomyślała, że człowiek posiada w sobie kilka litrów krwi. Do tego pożywny szpik kostny, podskórny tłuszcz, organy wewnętrzne i wiele kilogramów mięsa, którego słodkawy smak znała aż za dobrze. Ostatnio raczyła się wespół z Mazgajem pieczystym z Mózgona. Był trochę łykowaty, a z niekompletnym uzębieniem niełatwo przeżuwało się jego twardawe mięso. Żywiła nadzieję, że przyszła strawa będzie pod tym względem delikatniejsza. Pogładziła po przyjemnej w dotyku skórze martwą już kobietę. W końcu zabrała ją na tą wyprawę właśnie jako żywy prowiant. Niniejszym spełniła swoją rolę.

      Naraz Dirti oślepił blask, intensywny niczym wybuch nuklearny, bądź gigantycznej eksplozji czegokolwiek innego, co niemal spaliło planetę dziewięć lat temu.

      Kobieta wciąż spoglądała ku dołowi. Jednak tam, gdzie z krwawego ciała zamierzała wykrawać co smakowitsze kąski, zauważyła tylko niebieskie tworzywo. Czy to przez ten tajemniczy błysk? Coś jej szwankowało z głową? Podniosła wzrok. Znajdowała się w wielkiej, jakby futurystycznej hali. Oświetlenie, o niebieskim, łagodnym kolorze, pochodziło nie wiadomo skąd. Wokół spacerowało kilkudziesięciu ludzi w – a jakże – niebieskich uniformach. Wszyscy bez wyjątku mieli krótkie, ciemne blond włosy. Do tego w kątach pomieszczenia dostrzegała spiralnie pozawijane, pulsujące lekką poświatą, srebrzyste kable.

      Dirti kompletnie nic z zaistniałego bajzlu nie rozumiała. Zastanowiła się, czy coś tak wymuskanego mogło ostać się nienaruszone tyle lat po wielkiej zagładzie. Spojrzała na swoje ręce. Zdegustowana odkryła, że nadal znaczyły je popromienne blizny, brud i świeża krew. Ubrana była wciąż w swoją wytartą, skórzaną kurtkę i równie poprzecierane, smoliste, skórzane spodnie.

      Gdy tak się sobie przyglądała, podszedł do niej mężczyzna. Pozostali, mimo że Dirti zupełnie różniła się od nich strojem, jak i ogólnym wyglądem, niespecjalnie zwracali na nią uwagę.

      – Jak tam? Kiepsko się czujemy? – zagadnął wesołkowato mężczyzna o nienaturalnie wygładzonych rysach twarzy. – Tak, wiem… Przebudzenie po krioprezerwacji bywa nieciekawe. Mdłości i boleści, wylewające się obfitą fontanną wymioty. Człowiek widzi dziwne kształty, słyszy nieistniejące, obce głosy… – Rozczapierzył szeroko palce. Otworzył szeroko usta i wytrzeszczył gałki oczne, jakby udawał ducha. Dirti nic nie odpowiedziała. Patrzyła na niego bez wyrazu, zastanawiając się, skąd wziął się tutaj taki przygłup. Albo raczej: skąd ona wzięła się w jego wątpliwym jakości towarzystwie. I dlaczego, u diabła, rozumiała język, który tylko po części przypominał ten, którym do tej pory się posługiwała? – Nie wyglądasz najlepiej… – kontynuował przybysz. – Czemu cię nie połatali? To wbrew prawu, dekretom, niehumanitarne. Złożyć w twoim imieniu skargę?

      – Obejdzie się – syknęła Dirti.

      – Zatem jak mogę ci pomóc?

      – Masz coś do żarcia? – Oczyma wyobraźni kobieta zobaczyła zaszlachtowaną Arlen, której delikatnego ciałka nie zdążyła nawet uszczknąć. Na wspomnienie jej tłustego, krwistego mięsa głośno zaburczało jej w brzuchu.

      – Oho, czy ja dobrze słyszałem? Twoje puste bebechy potwierdziły twoją prawdomówność! Proszę, to w nagrodę! – Mężczyzna wyjął z kieszeni buteleczkę z białymi tabletkami i