0.jpg"/>
Copyright © by Adrianna Biełowiec, Szczecin 2017
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez zgody autora. Zabrania się publicznego udostępniania tekstu w dowolnej formie.
Tytuł ebooka: Alfa Jeden
ISBN 978–83–941896–1–7
Wydanie II
Redaktor techniczny: Paweł Prusinowski
Redakcja i korekta: Joanna Uchman
Kontakt: [email protected]
Do finalnej wersji książki przyczyniło się wiele osób, podając swoje sugestie i podpowiedzi. Od redaktorów Fabryki Słów i czytelników Nowej Fantastyki, po wojskowych, pracowników sektora IT, jak i czytelników sf, którzy nie szczędzili krytyki i nie zostawili na tekście suchej nitki. Za każdą pomoc, nawet w kwestii wyrazu, wszystkim tym osobom bardzo dziękuję.
Rozdział 1
Projekt "Likwidator"
– Słucham? – Doktor Edgar Strzelbowski odwrócił się od ekranu kapripodu i zerknął na wbudowany w ścianę monitor, mieszczący się tuż przy wejściu do gabinetu. Spodziewał się ujrzeć za drzwiami sylwetkę doktora Alexandra Kantolaka, dlatego nie krył zdziwienia, gdy zamiast roześmianej twarzy cherlawego kolegi po fachu, zobaczył Mateusza, niepewnie zerkającego w komórkę wizjera.
Mateusz był tu nowy. Do placówki badawczej Inion Vertex przyleciał transporterem zaledwie przed tygodniem i choć zdążył zapoznać się dostatecznie z obowiązującymi na terenie obiektu zasadami, nadal zachowywał się niczym spłoszony szaraczek – jak typowy asystent niepewny swoich przywilejów w pierwszej poważniejszej pracy. Młodzieniec przestępował niecierpliwie z nogi na nogę i zerkał nerwowo z lewa na prawo, jakby przybył do Edgara jedynie po to, by oznajmić mu, że któryś z obiektów eksperymentalnych znów wydostał się z boksu i hasa teraz beztrosko po budynkach Wydziału Genetyki i Rozwoju Osobniczego.
– Eh… Czego chcą tym razem? – Młody albinos podniósł się leniwie z fotela, przeczesał dłonią białe włosy, podszedł do drzwi i rozsunął je, wpuszczając do gabinetu błękitne światło lamp łukowatego korytarza i słodkawą woń różanej herbaty, którą ktoś musiał zaparzyć w pobliżu.
– Doktor Dawid Jakowlew kazał ci przekazać, że zaraz zaczynają – rzekł Mateusz, zaglądając z zaciekawieniem do przepełnionego elektroniką gabinetu Edgara. Zaczepił wzrok na drobniutkiej skrzynce kapripodu, który prawie dwie setki lat temu został następcą komputera. – Coś mu nawaliło w elektroniku1 i nie mógł cię poinformować osobiście.
Na wzmiankę o Jakowlewie, Strzelbowski szerzej otworzył piwne, prawie purpurowe oczy. Zerknąwszy na ścienny zegar atomowy, wydał z siebie pełne frustracji westchnienie. Była godzina 16:20, dnia 7 marca 2448 roku.
– Cholera, pośpieszyli się aż dwadzieścia minut? – mruknął, po czym wrócił do biurka, by wyłączyć sprzęt. Niebawem opuścił pomieszczenie, zatrzasnął drzwi, zablokował zamek magnetyczny i klepnął asystenta w plecy. – Idziemy.
Kiedy szli zamaszystym krokiem przez główny korytarz socjalnego sektora B, z mijanych pomieszczeń i przecznic wychodziły kolejne osoby, by dołączyć do powiększającej się rzeki pracowników naukowych, jakby wszyscy zmierzali na ważne konsylium.
– A miała to być kameralna impreza – Edgar rzekł do Mateusza tonem żartu, gdy wraz z siedmioosobową grupą wchodzili do pięcioosobowej windy, którą podjechali piętro wyżej, gdzie mieściła się dyspozytornia Wydziału. Opuściwszy kabinę, przeszli kawałek stalowym, oświetlonym na indygo holem, skręcili parę razy. A gdy wreszcie za ich plecami szczęknęły drzwi dyspozytorni, tymczasowo przekształconej w pomieszczenie kontrolne najnowszego projektu, sympatycznie wyglądająca androidka przywitała Strzelbowskiego z uniżonością i poprosiła, by zajął wskazane przez nią miejsce.
Dyspozytornia centrum naukowego, jedna z pięciu izb kontrolnych placówki Inion Vertex, lecz jedyna w Wydziale Genetyki i Rozwoju Osobniczego, nie była dużym pomieszczeniem. Miała około dwudziestu metrów długości i dziesięć szerokości, lecz mimo to pracownicy Wydziału, jak również ciekawscy gapie z budynków niepowiązanych z genetyką, ściągali do niej hurmą, korzystając z luźnych godzin pracy, jakie dano wszystkim tego przełomowego dnia. Pomieszczenie pozbawione było okien, tak więc gdyby któryś pracownik dyspozytorni zapragnął w chwilach relaksu popatrzyć na spękane, czerwone stepy okalające placówkę, a na nocnej zmianie poobserwować księżyce Phalagiona, musiałby udać się do innej części budynku. Wzdłuż stanowisk z kapripodami znajdowało się dwadzieścia siedem cieniutkich jak antyczna fotografia monitorów holograficznych, odbierających fonię i obraz z komórek rozmieszczonych w technogotyckim kompleksie zwanym Asfarią. Zespół obserwowanych budynków wzniesiono na dwukilometrowej asteroidzie, obrobionej działami impulsowymi dzięki funduszom eksploatującej nowe światy korporacji Starlight. Ta sama Korporacja sponsorowała badania we wszystkich pięciu wydziałach Inion Vertex: Genetyki i Rozwoju Osobniczego, Bioniki, Fauny i Flory Phalagiona, Broni oraz Geologii i Klimatologii. Węglowo-krzemianowa planetoida pierwotnie dryfowała w rozrzedzonym pasie asteroid, znajdującym się dwie dziesiąte jednostki astronomicznej2 od globu Phalagion, jednak kiedy wiertnicy i górnicy Korporacji wyżłobili groty w jej wnętrzu i zainstalowano tam napędy o sile ciągu tysięcy meganiutonów, planetoidę udało się przetransportować bliżej i umieścić w odległości piętnastu milionów kilometrów od planety. Od tego czasu nietypowy satelita służył Korporacji za arenę doświadczalną. Napędy Asfarii świetnie zdały egzamin, a korekty trajektorii dokonywano rzadko. Obecnie naukowo-militarna korporacja Starlight, jako jedna z dwóch komórek, była w stanie dokonywać tego typu rzeczy, dysponowała bowiem ogromnym nakładem finansowym oraz technologią równie nowoczesną, co Vomisa, z którą konkurowała o dominację nad skolonizowanymi sektorami Drogi Mlecznej. Vomisa nie zajmowała się jednak technologią cywilną – tę planetę nazywano potocznie układem odpornościowym ludzkości, gdyż szkoleni na niej żołnierze odpowiadali za bezpieczeństwo wielu kolonii.
– Ja nie wchodzę. – Mateusz przystanął na progu pomieszczenia bardziej z powodu niskiego stopnia naukowego, niż ze względu na ścisk i gorąco panujące wewnątrz. Haker przywykł do tego, że bez przepustki nikomu nie wolno było przebywać w dyspozytorni. Teraz czuł się nieswojo, mając okazję wejść do środka bez przechodzenia procedury kontrolnej.
Parę lat starszy od Mateusza Edgar skwitował zachowanie chłopaka lekkim uśmiechem. Pchnął go w plecy.
– Właź.
Podeszli do rzędu krzeseł ustawionych przy stanowiskach z kapripodami, gdzie Edgar, jako jeden z głównych członków projektu "Likwidator", miał zarezerwowane miejsce obok kierownika – czterdziestosześcioletniego rosyjskiego doktora habilitowanego Dawida Jakowlewa.
Powiewając białym kitlem, doktor Jakowlew, człowiek o leptosomicznej sylwetce i przerzedzonych brązowych włosach okraszonych przy uszach pasemkami siwizny, zjawił się kilka minut później. Wyprosił z tłocznego pomieszczenia kilkanaście rozdokazywanych młodzików i kazał dwóm wartującym androidom pilnować drzwi, by nikt więcej nie przekroczył progu przepełnionej dyspozytorni. Każdy, kto chciał śledzić eksperyment na żywo, mógł wejść na serwer placówki z prywatnego kapripodu, a nawet elektronika, i obejrzeć relację filmową, jednak naukowcy i tak woleli obserwować przekaz z Asfarii we wspólnym gronie. Projekt "Likwidator" był tajny, wiedziały o nim wtajemniczone osoby Korporacji, inwigilowani pracownicy Inion Vertex oraz zaproszeni ziemscy delegaci, tymczasowo przebywający w placówce militarnej Falkon, mieszczącej się dwa kilometry na wschód od kompleksu naukowego Inion Vertex. Mimo licznych obserwatorów, Jakowlew nie obawiał się przecieku. Serwer znajdował się pod kontrolą najlepszych informatyków wojskowych i hakerów Starlightu, ponadto liczący prawie pięćset pracowników Inion Vertex był odseparowany od ucywilizowanego wszechświata nie tylko odległością kosmiczną – rzadko który pracownik opuszczał placówkę częściej niż raz na kilka lat, a jeśli już wylatywał z planety, obowiązywało go prawo milczenia, nawet pod karą śmierci z rąk agentów Korporacji. Tak więc Dawid ignorował gapiów z innych Wydziałów, niecierpliwie czekających na