trakcie, gdy Katie, Artur i Juval debatowali nad miejscem, do jakiego mogli zostać przeniesieni, Gabriel nie wniósł do dyskusji ani słowa, jedynie skrzywił się z niesmakiem, ujrzawszy u stóp naładowany karabin plazmowy. Zamiast tego ciężkiego, rozrzutnego, szybko nagrzewającego się badziewia wolałby dotykać gładzi ukochanego karabinu snajperskiego, którym w kolonii River Styks tak wiele głów przemienił w krwawą breję. Niemniej były snajper zawodowy, obecnie płatny morderca, podniósł broń. Lepszy tandetny gnat niż żaden, pomyślał. Dobra, ale którym cieciom dupy z głowami się pozamieniały, że dali więźniom pukawki? A może Gabriel powinien raczej zapytać: do czego będzie im ta broń potrzebna? Oto jest pytanie.
Wyjąwszy nóż myśliwski z nylonowego pokrowca, Juval zaczął przyglądać się dokładnie szybowi windy. Opukał ostrzem ścianę, posyłając wokół serię jazgotu. W międzyczasie Katie zbliżyła się podwoi wejściowych i, spostrzegłszy, że nie ma przy nich żadnego zamka, zastukała pięściami w utwardzoną stal.
– To bez sensu. – Cofnęła się i obróciła ku reszcie. – Ma ktoś jakiś pomysł?
Gabriel potrząsnął przecząco głową, przypatrując się wejściu do pobliskiego korytarza na kładce pierwszego poziomu.
– Bez sensu… – Artur parsknął szyderczo. – To jest dopiero bez sensu! – Podniósłszy z posadzki ośmiolufową mitraliezę magronową3, zamaszystym krokiem podszedł do dziewczyny i podstawił jej broń pod nos. – Siekacz dla weteranów ciężkiej piechoty! Naładowany energią do pełna! Mam niby rozpierdolić nią tę blaszaną łajbę czy co!?
– Może nasi anonimowi broniodawcy chcą, byśmy pozabijali się nawzajem – zadrwił Gabriel. Nikt mu nie odpowiedział na klarowną ironię, choć każdy z osobna zaczął się zastanawiać nad taką ewentualnością. Bo na co komu giwery w bezludnej stacji kosmicznej, czy cholera wie, dokąd ich wywieźli?
Juval przykucnął przy paralizatorze jonowym, ostatniej leżącej broni, wziął ją oburącz, następnie przejechał dłonią po gładkim jak szkło, chromowanym łożu. Również i ta broń, podobnie jak mitralieza Artura, karabin plazmowy Gabriela oraz fibius maszynowy Katie, który dziewczyna wcześniej podniosła z posadzki, miała wyświetlony na kwarcowym liczniku maksymalny zasób amunicji.
– Inaczej po co mieliby dawać nam te zabawki? – ciągnął Gabriel.
– Skąd mam, kurwa, to wiedzieć, człowieku!? – szczeknął Artur, odwracając się ku byłemu snajperowi.
– Może faktycznie mamy pozabijać się nawzajem? – Juval zdobył się na lekki uśmiech i uniósł lufę. – W takim razie ja zaczynam.
– Wiesz, śmieszne – strofowała go Katie, choć jej również nie przychodziły do głowy inne możliwości, mimo iż pomysł o wzajemnej eliminacji wydawał się być idiotyczny i kompletnie bezpodstawny. Lecz czy aby na pewno? Problem skomplikował się jeszcze bardziej, gdy uświadomiła sobie, że prócz obdarowania ich bronią najlepszej klasy, Juvalowi nie odebrano noża, a Gabriel miał przytroczone do paska swoje sztylety, które skonfiskowano mu przecież na długo przed wtrąceniem do karceru. Kobieta na próżno próbowała sięgnąć pamięcią poza mury arizańskiego więzienia. W ogóle nic nie pamiętała, poza pojedynczymi obrazami odnoszącymi się do jej zwichrowanej osobowości, scenami wyrwanymi z życiowego wzorca niczym kartki z pełnej detali powieści. – Wam również szwankuje pamięć, jak mi?
– Może to chwilowa amnezja – zauważył Juval, obarczony tym samym mankamentem, co Katie. – Efekt dysonansu synaptycznego. Tymczasowe poczucie zagubienia, które jednak mija samoczynnie po godzinach. Kilkakrotnie doświadczyłem takich zaników pamięci, gdy psy dokądś mnie transportowały. – Wzruszył ramionami. – Sądzę, że nie ma się czym przejmować.
Artur oparł dłoń o skrzydło wierzei i zaczął wpatrywać się weń.
– Nie znam się za dobrze na medycynie – mruknął – jestem prostym człowiekiem…
– To wiemy – zadrwił Gabriel. Pułkownik zignorował go.
– …ale przypuszczam, że to amnezja selekcyjna, czy jak się to nazywa. Niektórzy medycy, zwłaszcza jajogłowi ze Starlightu, potrafią robić luki w pamięci. Na przykład wymazują komuś wspomnienia z 1 grudnia 2440.
– Tak, również słyszałam o czymś takim.
– Czekajcie – Juval uniósł dłoń, skupiając na sobie spojrzenia reszty. – Jesteście pewni, że prom, do jakiego nas wprowadzono, należał do Starlightu?
Gabrielowi wydawało się, że usłyszał szurnięcie, jakby ktoś przejechał po terakocie podeszwą buta. Oddaliwszy się od towarzyszy, zerknął w stronę wyższej kładki, przelatywał wzrokiem wzdłuż jej wklęsłej krawędzi, póki nie zatrzymał go na wejściu w półmroczny korytarz.
– Widziałam na kadłubie kretyński symbol jednorożca – rzekła Katie. – Czerwona tarcza, a na niej czarny łeb z profilu: to musiał być prom Korporacji. Tylko nie pytajcie mnie, po wuja pana Starlight miałaby wywozić nas na wygwizdowo, i czemu w ogóle nami się interesuje, bo nie mam, kurwa, pojęcia! Nigdy nie miałam do czynienia z Korporacją.
– Ani ja. – Artur splunął.
– Zatem…
Cokolwiek Juval zamierzał powiedzieć, stłamsił to w sobie. Żachnął się, gdy gapiący się na coś w zdumieniu Gabriel dźgnął go łokciem w bok, podszedłszy do najemnika.
Snajper wskazał lufą plazmówki wejście do korytarza. Zdumiona czwórka wstrzymała oddechy i zastygła w oczekiwaniu, jak skamieniała.
Kładką drugiego poziomu, praktycznie przy jej krawędzi, kroczył pomału jakiś człowiek. Utrzymywał niechętne, zarazem zaciekawione spojrzenie na zbitej w dole grupce. Mężczyzna o bladej karnacji był bardziej młodzieńcem niż osobą dorosłą. Jeśli nie poddano go zwodzącej oczy terapii genetycznej, nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. Czarne, wycieniowane z przodu włosy przysłaniały część wąskiej twarzy podobnej do oblicza wilka, skąd spozierały przymrużone oczy. Nie słychać było, jak człowiek się przemieszcza: odgłos kroków tłumiły skutecznie wysokie, skóropodobne buty z szarymi ornamentami na cholewkach. Egzoszkielet torsu nieznajomego stanowiło lekkie, elastyczne, metalopodobne opancerzenie, ręce od nadgarstków po łokcie chroniły karwasze, barki – naramienniki z nanorurek. Kolejne zabezpieczenia bojowe znajdowały się na goleniach i udach. Mężczyzna trzymał w okutanej czarną rękawicą dłoni kolbę jakiejś broń, lecz nawet Artur, który spędził w armii połowę życia, nie potrafił zidentyfikować tego modelu karabinu o wąskim łożu i długiej lufie, zahaczającej o snajperską. Prócz karabinu człowiek miał przymocowane po obu stronach skórzanego paska pokrowce z kordami.
– No proszę, czyżby kolejny wyrzutek? – syknęła Katie.
– Na demona mordu ten patyczak raczej nie wygląda – prychnął Juval, wskazując brodą obcego.
– Czekajcie. – Pułkownik powstrzymał ramieniem wysuwającą się naprzód kobietę. Następnie zwrócił się do przybysza, który przykucnął przy krawędzi kładki, jakby zauważył nań coś interesującego: – Ej! Coś ty za jeden?! Orientujesz się może, co to za miejsce?! – Machnął niedbale ręką ku wierzejom.
Człowiek nie odpowiedział. Przez kilka chwil tkwił nieruchomo na tle błękitnej aury świateł, podobny do drapieżnika taksującego odległość dzielącą go od ofiary, jakby zamierzał pokonać dystans potężnym skokiem.
– Ogłuchłeś, czubie? Mówimy do ciebie! – warknął snajper.
Z jakiegoś powodu, jakiego Katie nie była w stanie określić, cofnęła się o krok, nadepnęła Juvalowi na stopę. Irracjonalny niepokój zrodził się w zakamarkach żołądka, szybko rozchodził się po organizmie. Coś takiego nie zdarzyło jej