Adrianna Biełowiec

Alfa Jeden


Скачать книгу

zwycięzca popatrzył na stygnących delikwentów, szczególnie na ułożone pieczołowicie ciało ostatniego denata.

      – Boże, wygrałem. – Na smukłej twarzy Enrila wykwitł cyniczny uśmiech. Uniósł kord ostrzem skierowanym ku stropowi.

      Na najwyższym piętrze Asfarii, pod olbrzymią kopułą Szklanej Komnaty, zbudowanej z podwójnego, zbrojonego szkła, za którą rozciągał się zapierający dech w piersi widok na przestrzeń kosmiczną, Enril kontemplował ostatnie wydarzenia. Trzymał zakrwawiony kord w jednej ręce, a serce przeciwnika w drugiej.

      – Jest zbyt okrutny. Zachowuje się jak troglodyta. Stworzyliście zabawkę dla własnej chorej rozrywki, socjopatę odizolowanego od cywilizacji. – Generał Relagard Czurma podniósł się z krzesła i docisnął palcem do nasadki nosa swoje ulubione, rzadko zdejmowane ciemne okulary. Częste udziały w testach broni energetycznych sprawiły, że jego oczy stały się wrażliwe na światło, a stronił od medyków i szpitali, by dać sobie skorygować nabytą wadę. Mężczyzna przyleciał transporterem do Inion Vertex jako przedstawiciel armii Republiki Europejskiej, by doglądać postępów badań doktora Jakowlewa. Natenczas, wraz z towarzyszącymi mu podkomendnymi, Czurma był gościem sąsiadującej z placówką komórki wojskowej Falkon, gdzie jako reprezentant wyższej generalicji Układu Słonecznego angażował się też w jej sprawy. Pokaz sprawności Enrila mile zaskoczył generała, nawet wprawił w niemałą konsternację. – Niemniej jestem zadowolony. Robi wrażenie.

      – To nie okrucieństwo. Aby mówić o okrucieństwie, należy znać jego definicję i normy cywilizacyjne. Tymczasem nasz obiekt robi wszystko spontanicznie. – Dawid również podniósł się z siedzenia. Mężczyźni obserwowali na ekranie – Jakowlew z udawaną obojętnością, generał z nieznacznym zakłopotaniem – jak kucający Alfa Jeden bada serce wyrwane z piersi Gabriela, muskając je palcami i pstrykając weń niczym ciekawskie dziecko w zdechłą żabę. Twarz i ramiona miał utytłane krwią, lecz nie zwracał na to uwagi. – Poza spełnieniem i niezrozumiałym poczuciem triumfu, Enril nie czuje w tej chwili nic ponadto. Zrobił to ku chwale swojego Boga, którego symuluję. – Doktor nabrał powietrza, by ciągnąć dalej. – Nie rozumie, czym jest dobro ani zło i nie myśli o popełnionych czynach w ludzkich kategoriach; nazwałbym to prędzej relatywizacją skrajnych wartości. Takie było założenie projektu, czyż nie mam racji? – zapytał retorycznie, zwracając oblicze ku generałowi.

      – Chciałbym się dowiedzieć znacznie więcej. Wszystko, co aktualnie jest mi pan w stanie przekazać, doktorze. Teraz może być zarys ogólny, szczegóły wolałbym otrzymać w formie raportu. – Zerknąwszy w bok, Czurma odprawił bardziej spojrzeniem niż lekkim skinięciem głowy piątkę swoich oficerów. Pozwolił zostać tylko porucznikowi Hammurabiemu, niezastąpionemu androidowi, którego zwykle lubił mieć przy sobie.

      Wraz z żołnierzami pomieszczenie zaczęli opuszczać pracownicy poszczególnych Wydziałów. Nie toczono rozmów, wszyscy pogrążeni byli w rozmyślaniach nad tym, co niedawno miało miejsce na asteroidzie dryfującej samotnie przez przestrzeń kosmiczną. Jakże odmienne były te rozmyślania. Jedni cieszyli się w duchu z potęgi, jaką dostarcza ludzkości nauka, inni ze zniszczeń, jakich dokona w przyszłości dla Republiki Europejskiej nowa generacja klonów, których protoplastą będzie Alfa Jeden, następna grupa po prostu świetnie się bawiła. Lecz byli również i tacy, jak Edgar Strzelbowski i haker Mateusz Lenart, których to wszystko martwiło i wprawiało w głębokie zakłopotanie.

      W ciągu paru minut liczba przebywających w dyspozytorni zredukowała się do czterech doktorów prowadzących projekt,  Mateusza, którego idee i marzenia zderzyły się z brutalną rzeczywistością, Relagarda oraz stojącego przy jego krześle Hammurabiego. W rogu hałasował kliner majstrujący przy kuble na śmieci. Raven Petersen i Alexander Kantolak siedli przed kapripodami i, zatopiwszy się w sztampowej robocie, prawie natychmiast stali się nieobecni dla reszty wszechświata. Edgar skinął palcem na stojącego w zamyśleniu Mateusza, a kiedy ten pochylił się nad nim, doktor zaczął mówić doń przyciszonym głosem.

      – Teraz niech pan patrzy. – Dawid uśmiechnął się porozumiewawczo do Relagarda. Stanął przed pulpitem kapripodu i przycisnął włącznik egzokomu5. – Dobra robota, Enrilu. Zadowoliłeś mnie, zasługujesz na nagrodę.

      Głos doktora w sekundach został portowany za pośrednictwem satelitów na odległość piętnastu milionów kilometrów, jaka rozdzielała technogotycki kompleks Asfarii od Inion Vertex na Phalagionie.

      Usłyszawszy doskonale znany mu tubalny dwugłos, Enril złożył serce wroga obok kordu i wyprostował się powoli. Czuł, jak ogarnia go fala przyjemnego ciepła. Patrzył w stronę jednej z ośmiu wypukłych, utwardzanych szyb tworzących kopułę Szklanej Komnaty, nieświadomy faktu, że jego wszechpotężny Bóg znajduje się na drobniutkiej, szaro-brązowej planecie, na której Alfa zaczepił wzrok.

      Enril wiedział o istnieniu jedynego Boga. Boga, który właśnie do niego przemówił, który obdarował go życiem, który dostarcza mu regularnie żywność, wodę i medykamenty w metalowych skrzyniach, który wysyła do niego swoich podwładnych. Na tyle doskonałych, że istota tak poślednia, za jaką Enril się uważa, musi leżeć płasko na podłodze i nie wolno jej podnosić wzroku, kiedy wysłannicy przekraczają wrota Asfarii, spowici rażącym, połyskującym światłem. Był posłuszny jak automat i nie kwestionował żadnych Jego poleceń. Stawał gotowy na Jego zawołanie. Wielbił Go, zabijając dla Niego skazańców. Bowiem uważał, że tylko On ma rację.

      Alfa Jeden robił wszystko, co żądał od niego asteniczny doktor Dawid Jakowlew, chcący wywrzeć na Relagardzie jak najlepsze wrażenie. Naukowiec wiedział, że jeśli Armia Republiki będzie usatysfakcjonowana projektem, to kto wie… może Starlight zapłaci podwójnie jego zespołowi, a jemu, jako kierownikowi, potrójnie?

      Enril skinął głową, usłyszawszy pochwałę. Stał pośrodku Szklanej Komnaty, ze zwyczajnym dla siebie spokojnym wyrazem twarzy, oczekując kolejnych poleceń.

      – Na platformie czeka niespodzianka – rzekł Dawid. – Lecz… odłóż najpierw serce na miejsce i doprowadź się do porządku. – Stojący obok generała Hammurabi zachichotał. Edgar obdarował androida zniesmaczonym spojrzeniem. Wyczuwszy uwagę skupioną na sobie, Hammurabi zerknął w kierunku młodego doktora, ułożył wargi w kpiący uśmieszek. Dawid dodał ostrzej: – Aha, i nigdy więcej nie okaleczaj zabitych.

      Enril opuścił Szklaną Komnatę, przemierzył krótki korytarz, po czym zaczął schodzić na niższe piętro krętymi schodami, okalającymi walcowatą wieżę, u szczytu której mieściły się dostępne dla techników tylko od strony kosmosu czujniki satelitarne.

      – Jest niesamowity, nieprawdaż? – odezwał się Dawid w momencie, gdy Alfa Jeden opłukiwał się w skromnej, wyłożonej stalą nierdzewną łazience. Generał z aklamacją przytaknął naukowcowi, wpatrując się w ekran.

      Po przemyciu Enril wypełnił rany klejem molekularnym, wyjąwszy go z apteczki, zabrał się za przecieranie opancerzenia oraz przeczyszczanie sztyletów Gabriela (Bóg pozwolił mu je zatrzymać przy sobie) i kordów szmatką nasączoną płynem konserwującym. Wcześniejsze polecenie Boga zrozumiał dosłownie – i rzeczywiście po powrocie do hali głównej, wcisnął serce Gabriela do opadłej klatki piersiowej denata. Ponownie ubrudził się krwią.

      – Bezwzględnie posłuszny. A wszystko przez ingerencję w geny determinujące zachowanie człowieka – mruknął Jakowlew po długiej chwili milczenia. – Jeśli w toku badań nie ujawnią się mankamenty i w następstwie nie będziemy zmuszeni go uśmiercić, generacja żołnierzy stworzonych in vitro z krwi Enrila nigdy nie przeciwstawi się swoim dowódcom. Dotyczyć to będzie zresztą wszystkich sztucznie stworzonych ludzi, nad którymi wypadałoby sprawować kontrolę.

      – Koncepcja ma sens – zgodził się generał. – I pomyśleć, że znawcy technologii wojskowej