doświadczalny będzie dla niego znaczył coś więcej, niż zbiór bilionów komórek? I najważniejsze: czy będzie można mu zaufać, gdy nadejdzie czas? Czy Edgar znajdzie przyjaciela w Mateuszu, jakiego od lat ma – co jest niewiarygodnym paradoksem – w Aurisie?
Strzelbowski podniósł się z siedzenia. Idąc ku szafce ze szklankami, przypadkiem zagrodził drogę Dawidowi kierującemu się do wyjścia z dyspozytorni.
– I co o tym myślisz? – zapytał Jakowlew, przystanąwszy.
Strzelbowski od razu wychwycił meritum pytania, wzruszył ramionami. – Trudno powiedzieć, to dopiero protoplasta.
– Ale jaki protoplasta – doktor nie krył szczerego zachwytu. – Po tym, co przed chwilą zobaczyliśmy, ośmielę się wyciągnąć wniosek, że wykształciliśmy w Enrilu wystarczająco dużo porządnych cech, żeby utrzymać go przy życiu. Jeśli tak dalej pójdzie, poprzestaniemy na obiekcie Alfa Jeden, a hodowla generacji Beta Jeden okaże się zbyteczna. Zaoszczędzimy mnóstwo pieniędzy.
Obojętność, z jaką Dawid mówił o człowieku z Asfarii nie podobała się Edgarowi ani trochę, niemniej doktor nie dawał tego poznać po sobie. Jak zwykle utrzymywał na twarzy wystudiowaną maskę mogącą wyrażać wszystko: od totalnej obojętności po głęboką pogardę. Ta maska była jego najpotężniejszą bronią w Inion Vertex.
– To się okaże – westchnął, odsuwając sprzed lewego oka kosmyk białych włosów, jakie udało mu się wyhodować przez trzy lata od chwili wyrzucenia go z vomisańskiej armii. – Mam nadzieję, że nie dojdzie do żadnej wpadki.
Słysząc te słowa, będące tak naprawdę bezczelnie napomnianą aluzją do konkretnego wydarzenia z przeszłości, kierownik zbladł lekko. Jego oblicze przez chwilę wyrażało spore zdziwienie, póki nie stało się odzwierciedleniem z pozoru spokojnego oblicza Edgara. Moment później na twarzy Jakowlewa dało się dostrzec poblask drwiny wymieszanej z pogardą. Siedzący przy kapripodach doktorzy popatrzyli na siebie wymownie.
Wiele lat temu, w ramach utajnionego eksperymentu w Rosji, próbowano wymieszać gatunki wielkich drapieżników w celu uzyskania cech pożądnych, by móc je później wykorzystać w ludzkim genomie. Kierowany przed Dawida eksperyment zakończył się siedmioma zagryzionymi wśród personelu badawczego, nowym rodzajem wirusa, który rozlazł się po Syberii i dwoma milionami uinali grzywny nałożonymi przez Światową Fundację Ochrony Zwierząt, bo wszystko wyszło na światło dzienne. To był cios nad ciosem, zwłaszcza dla człowieka, którego jednym z substratów życia jest reputacja. Gdyby nie wstawiennictwo Starlightu i "ferowanie wyroku" o zawieszenie Jakowlewa w czynnościach, Rosjanin na zawsze pożegnałby się z karierą genetyka. W każdym bądź razie sprawy nie potoczyły się źle: poruszenie, jakie wywołał wokół siebie nielegalny eksperyment skierowało oczy Korporacji na tego niby niepozornego naukowca, jakim był Jakowlew. Rok później Dawid pracował już w Inion Vertex, gdzie szybko stał się skarbnicą potencjału i pupilem Korporacji, któremu nie odmawiano funduszy na przeprowadzanie eksperymentów, zwłaszcza na ludzkich klonach.
Dawid wiedział doskonale, że gdy Edgar przypomina mu o tej sromotnej klęsce, bezwstydnie podkopując na oczach Alexa i Ravena kiełkujący na nowo autorytet, udając przy tym szczere współczucie – tak naprawdę rozpoczyna kolejną rundę walki, jaką obaj mężczyźni skrycie prowadzą od dawna. Nic z tego, wypierdku, pomyślał Jakowlew. Chcesz grać ostro? Proszę bardzo, to się da załatwić. Jedna wpadka i jesteś skończony! Masz potencjał jako naukowiec, ale nie dam ci się w przyszłości zastąpić.
Rosjanin uśmiechnął się, jakby rozmówca sprzedał mu dobry dowcip. Zaraz po tym zaatakował jedną ze swych najsilniejszych kart, podobnie jak Strzelbowski ignorując obecność Ravena i Alexa, dla których potyczka doktorów na płaszczyźnie zawodowej nie była niczym nowym.
– Chciałbym przypomnieć ci, Edgarze – zaczął nieoficjalnie – że gdyby twój ojciec nie zrobił tyle dobrego dla placówki i nie wspierał finansowo Starlightu, nie byłoby cię tutaj. To on nalegał, byś pracował w Inion Vertex i tylko dzięki objęciu aktualnego stanowiska nie skończyłeś w Arizie. – Zawiesił umyślnie głos, lecz nie widząc reakcji Edgara i nie słysząc żadnej riposty, jaka zwykle padała w podobnych zwrotach dyskusji, ciągnął dalej: – Doceniam pana pracę i talent, doktorze, jednak nie pochlebia mi pan swoim… nieokrzesaniem.
– O kurcze, znów zaczynają – Raven przechylił się w krześle i niepotrzebnie szturchnął kolegę łokciem, gdyż Alex również przysunął się ku niemu. – Przyjmujesz zakład, że tym razem Edek dostanie karę?
– Stoi – szepnął Alex, ledwo tłumiąc uśmiech. Doktorzy podali sobie dłonie. – Warunki te same, co zawsze.
– Istotnie – przyznał Strzelbowski Dawidowi. – Nie byłoby mnie tu, ale nie byłoby również Aurisa.
Dawid zmieszał się, wyłożonej bowiem przez Edgara karty nie miał czym zbić. Auris był najcenniejszym sprzymierzeńcem Inion Vertex, a dla Falkonu stanowił jeszcze większy skarb. I gdyby zabrał się stąd razem ze Strzelbowskim, do czego z pewnością by doszło, gdyby doktor został zwolniony albo odszedł sam, zadałby porządny policzek bezpieczeństwu phalagiońskiej kolonii.
Nie chcąc marnować swego cennego czasu i dłużej ciągnąć absurdalnej gadaniny, Dawid przekroczył próg automatycznie rozsuwanych drzwi. – Proszę wracać do pracy, panie klonie – dodał cicho z korytarza, "pewny" że Edgar go nie usłyszy.
Strzelbowski usłyszał ostatnie słowo, będące kolejną z licznych kart, jakimi próbował upokorzyć go Jakowlew, lecz zbył je niedbałym wzruszeniem ramion. Usiadłszy na stanowisku przed monitorem kapripodu, przy którym od dziś będzie spędzać dużo czasu, znów przywdział znienawidzoną, wyrażającą obojętność maskę.
– Ha! Przegrałeś. – Alex trzasnął pięścią Ravena. – Płacisz.
– Mam ci przelać na konto? – bąknął naukowiec.
– Dawaj, sknero, i nie marudź.
Raven niechętnie rzucił koledze uinala – srebrną monetę z sylwetką Armstronga, kawałkiem Księżyca i łazikiem w tle.
– Następnym razem zwrócisz mi to podwójnie. Zobaczysz.
Edgar nie słyszał prowadzonej szeptem rozmowy, jednak nawet gdyby był świadomy wymiany zdań pomiędzy kumplami, niewiele by go to obchodziło. Wstał i poszedł po wodę z hydrogeneratora, pragnienie przypomniało mu, że zamierzał się napić, nim wdał się w dyskusję z kierownikiem. Niewiele rozmawiał z Ravenem i Alexem, ale lubił obu. Byli rzetelni, pracowici, może trochę stuknięci i dziecinni, niemniej mieli mózgi geniuszy i świetnie radzili sobie z powierzanymi zadaniami. Wykonywali wszystko bez dwóch zdań. Ogólnie albinos mógł ich określić jako niczego sobie.
– Czym jesteś, Enrilu? – Edgar oparł obutą stopę o lewe kolano, na nim splótł dłonie. Przez długie chwile wpatrywał się nieruchomo w trzydziestocalowy holograf. Od dawna nie czuł wilgoci pod powiekami. Usprawiedliwił się, że to pewnie przez ciągłe gapienie się w monitor, czasem nawet przez kilkanaście godzin na dobę. Patrzył, jak kucający przy kolumnie Alfa Jeden męczy ogryzek trzeciego jabłka, lecz myślami nie był w Asfarii. Strzelbowskiego zwykle bawiła wymiana zdań z Jakowlewem, jednak fakt, który kierownik czasem wykorzystywał przeciwko niemu w ich zajadłych dyskusjach, za każdym razem przypominał albinosowi, że różni się od otaczających go ludzi.
Edgar był klonem. Powstał w laboratorium.
Rozdział 2
Gdy czegoś brakuje
Błękitne światła ampli, ciągnące się wzdłuż kolistego gzymsu z duraluminium, przypominały gwiazdy. Były jednak od nich znacznie piękniejsze, a ich korony wyglądały niczym połyskujące holograficzne kwiaty o promienistych płatkach.
Gwiazdy.
Nie mając nic innego do roboty, Enril potrafił godzinami