B.V. Larson

Star Force. Tom 3. Bunt


Скачать книгу

kosmiczne. Nie wiemy nawet, jakie posiadają środki obrony.

      – Owszem – zgodziłem się. – Proszę kontynuować.

      – Jak mamy planować atak przy tak małej wiedzy?

      – Nie mamy wyboru. Makrosy nie lubią pytań. Nie zamierzają dać nam nieskończonej ilości czasu na przygotowania. Przygotujemy się do tej misji tak szybko, jak to możliwe, mimo masy niewiadomych. A następnie każdej sekundy użyjemy do zebrania dalszych danych i skorygowania planów.

      Górski odchrząknął. Spojrzałem na niego pytająco.

      – Sir. Myślę, że jest jeszcze opcja, której nie rozważyliśmy.

      Wszyscy odwrócili się w jego stronę. Major Sarin wierciła się nerwowo. Kwon szeroko się uśmiechnął. Wszyscy wiedzieliśmy, co powie Górski.

      – Proszę mówić, poruczniku – powiedziałem.

      – Jeśli i tak mamy walczyć w nieważkości i próżni, to czemu nie zaatakować makrosów?

      Powoli pokiwałem głową. Wszystkim przeszło to już przez myśl.

      – W atakowaniu sojuszników jest coś przerażającego i paskudnego – zacząłem. – Nieważne, jak nieprzyjemni są to sojusznicy. Ale nie myślcie, że nie zastanawiałem się nad tym. Gdyby chodziło tylko o nas, zrobiłbym to dawno temu. Ale nie myślę tylko o nas. Myślę o wszystkich, którzy zostali na Ziemi.

      Przebiegłem wzrokiem po obecnych. Spoglądali na mnie z zakłopotaniem.

      – Jeśli to spieprzymy, makrosy zaatakują Ziemię. Nie możemy wątpić w to ani przez chwilę. Zaczniemy ponownie wojnę, która już kosztowała nas setki milionów istnień.

      – Ale – odezwał się znowu Górski – jeśli nam się uda, wątpię, aby reszta imperium makrosów się o tym dowiedziała.

      Spojrzałem na niego.

      – To jak piractwo na szerokich wodach, pułkowniku – dodał. – Kosmos jest duży. Nie ma tu żadnych świadków. Jeśli odbijemy ten okręt i polecimy do domu albo go rozwalimy, wina spadnie na Robale.

      – Podoba mi się twój sposób myślenia, Górski – odparłem, uśmiechając się. – Słusznie awansowałem cię na porucznika. Dostaniesz kolejny awans, jeśli przeżyjesz najbliższe parę dni.

      – Um… dziękuję, pułkowniku – odpowiedział z lekkim uśmiechem.

      – Ale ten plan ma jedną zasadniczą wadę.

      – Sir?

      – Krążownik. Jeśli zabierzemy okręt inwazyjny, krążownik odwróci się i nas zdezintegruje. Nie będą negocjować ani próbować odbić jednostki. Będą strzelać, aż zamienimy się w pył. Rozumiesz to, prawda?

      Górski skinął głową.

      – Tak. Ale powinniśmy pamiętać też o czymś jeszcze. Oni nie przestaną wysyłać nas na kolejne misje. To chyba jasne.

      Zmarszczyłem brwi i gestem kazałem mu kontynuować.

      – Zajadą nas, sir. Tak jak własne roboty. Nie obchodzi ich, czy zginiemy. Nie rozumieją nawet koncepcji takich jak morale czy rozpacz. Sami bez problemu walczą do ostatniej jednostki i zakładają, że my będziemy robić to samo. Każą nam najeżdżać kolejne planety, aż wszyscy zginiemy albo aż upłynie okres służby.

      Wpatrywałem się w niego. Zapewne miał rację, ale nie chciałem tego głośno powiedzieć.

      – Nie mamy pewności, Górski.

      – Ale to logiczny wniosek, prawda?

      – Tak. Nadal jednak pozostaje główny problem. Ziemia nie jest gotowa na drugą turę walki z makrosami. Kupujemy czas na przygotowanie się. Krótko mówiąc, jesteśmy spisani na straty.

      Znów rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nikt nie wydawał się zadowolony, ale przynajmniej nikt się też nie kłócił.

      – Dziękuję za uwagi, daliście mi sporo kwestii pod rozwagę. Będziemy kontynuować przegrupowanie jednostek w zespoły abordażowe. Tak czy siak, wygląda na to, że czeka nas walka. Kwon, zajmij się rekonfiguracją borczołgów. I zacznij szkolenia z walki w nieważkości. Oczywiście w ładowni. Rozejść się.

      Członkowie sztabu wstali i wyszli z pomieszczenia. Gdy zostałem sam, siedziałem długo, wpatrując się w metalowe ściany. Wyglądały tak samo, jak wszystkie zbudowane z nanitów przegrody. Słabo oświetlone, płaskie, metalowe powierzchnie. Nie błyszczały jak chrom, wyglądem przypominały bardziej aluminium. Zdałem sobie sprawę, że spędziłem już całe lata, wpatrując się w takie ściany, odkąd nanity zjawiły się na mojej farmie. Zastanowiłem się, gdzie są teraz one i ich twórcy. Gdzieś blisko czy tysiące lat świetlnych od nas? Nie miałem pojęcia.

      Moje myśli przerwało nagłe otwarcie drzwi. Mrugnąłem. Sandra. Miała dziwny wyraz twarzy.

      – Co się stało?

      Zamknęła za sobą właz i upewniła się, że jest szczelny.

      – Górski miał rację – stwierdziła. – Musisz przejąć ten okręt. I zająć się krążownikiem, jeśli trzeba.

      Gapiłem się na nią, zaskoczony.

      – Nie było cię na zebraniu. Gdzie to usłyszałaś?

      – Podsłuchiwałam – odparła, patrząc na mnie jak na głupka. – Jestem twoim nowym oficerem komunikacyjnym, pamiętasz?

      Rozdział 3

      Przez kolejne dwa dni zaprojektowaliśmy i zbudowaliśmy osiem skutecznych jednostek desantowych. Kazaliśmy nanitom w pancerzu każdego z grawiczołgów ponownie się przekonfigurować. Wszystkie jednostki opancerzone, które mi zostały, służyły jako borczołgi, co akurat dobrze się składało, bo spodziewałem się, że potrzebna będzie nam możliwość przewiercania się przez kadłuby wroga. Zmieniłem systemy napędowe tak, aby przykładały moc przede wszystkim z tyłu każdego z pojazdów, ale z mniejszymi silnikami manewrowymi umieszczonymi z przodu i po bokach, służącymi do hamowania i zmieniania kursu.

      Górski szybko stał się moim głównym pomocnikiem w tych kwestiach. Na studiach inżynierskich miał sporo zajęć z programowania i przez kilka lat zajmował się tworzeniem aplikacji. Pisząc nowy kod, zawsze dobrze mieć kogoś, z kim można przedyskutować pomysły.

      – Ciekawi mnie – stwierdził Górski w ładowni okrętu, opierając obie ręce na powierzchni naszego prototypu – że to wcale nie jest stały kadłub, ale rój nanitów.

      Wzruszyłem ramionami i uśmiechnąłem się. Złapał bakcyla. Widziałem to już u swoich co lepszych studentów. W myślach tworzył nowe światy. Ta wolność i moc twórcza potrafiły uderzyć do głowy. Programowanie bywa nazywane „budowaniem zamków w powietrzu”. Gdy wszystko idzie jak trzeba, programistów ogarnia pewien rodzaj uniesienia. Programowanie różni się od matematyki tym, że jest bardziej twórcze. W matematyce istnieje zawsze jedna prawidłowa odpowiedź i pracuje się nad problemem, aż się ją uzyska. W programowaniu liczba rozwiązań, które można uznać za poprawne, jest nieskończona, podobnie jak w przypadku pisania książki. Ale skutki programowania, inaczej niż spisywanej historii, są namacalne. Program musi coś robić. Jeśli ma generować obraz statku, który przelatuje przez ekran, a ten statek tkwi w miejscu, to oznacza, że popełniło się błąd.

      Mierzalne wyniki sprawiają, że zadanie jest trudniejsze, ale zaleta w tym taka, że może istnieć milion sposobów na to, żeby statek poleciał, i wystarczy tylko znaleźć jeden z nich. Gdy kod działa tak, jak się zaplanowało, człowiek czuje się jak bóg we własnym wszechświecie.

      To poczucie mocy twórczej i spełnienia rośnie, gdy coś, co się zaprojektowało, zyskuje fizyczną formę, jak w przypadku systemów nanitowych.

      Te