odpowiedziała, pochylając dwie ze swoich szypułek. Gray uznał, że to gest zgody czy choćby przyjęcia jego stwierdzenia do wiadomości. Obok pojawiły się dwie kolejne Agletsch i wyglądało na to, że wszystkie trzy zajęły się rozmową między sobą.
– Proszę zobaczyć, co właśnie się zjawiło – odezwała się McKennon, wskazując przed siebie. Zmaterializował się obraz kolejnej istoty. Wyglądała jak trzymetrowy stos rozgwiazd, mniejszych na górze, a większych – o średnicy prawie metra – na dole. Kilka chudych, rozgałęzionych ramion wysunęło się z ciała kosmity, zaś na mrowiu ruchliwych wici lśniły oczy.
– No, no – powiedział Gray, szeroko otwierając oczy. – Według mojego implantu to Ghresthrepni… jeden z Adjugredudhrów.
– Jeden z najwyżej postawionych Sh’daarów – potwierdziła McKennon. – I dowódca „Prastarej Nadziei”.
– Ach, okrętu, który nas tu przetransportował. Niezła sztuka.
Podobnie jak w przypadku wielu innych rzeczy podczas tej misji, o Adjugredudhrach nie było wiadomo zbyt wiele. Stanowili prominentny gatunek wśród ur-Sh’daar jeszcze przed transcendencją. Zagłębiali się w zaawansowaną nanotechnologię. Z tego, co Gray dowiedział się podczas pierwszej wizyty „Ameryki” w Chmurze N’gai dwadzieścia lat wcześniej, pierwotni Adjugredudhra rozwinęli ją w niesamowitym stopniu, tworząc coraz mniejsze maszyny o coraz większej mocy. Maszyny, które pozwalały im przeobrażać własne ciała cząsteczka po cząsteczce, dosłownie zmieniać je wedle uznania.
Niewiele jednak kultur galaktycznych było całkowicie jednorodnych. Niektóre gatunki, zorganizowane jak mrowiska czy kolonie pszczół, być może dawały radę utrzymać jednolitość, ale większość rozumnych istot była różnorodna, zmienna, pełna subkultur i frakcji, a nawet wyrzutków i renegatów, którzy nie zgadzali się z kierunkiem, w jakim kroczy ich kultura. Gdy nadeszła transcendencja, czyli Schjaa Hok, Czas Zmian, miliony z nich pozostawiono. Ich cywilizacja rozpadła się, utracono mnóstwo technologii, a wojny między tymi, którzy przeżyli, o ruiny galaktycznego imperium zniszczyły to, co zostało.
Przez kolejne tysiące lat ci, którzy pozostali, zjednoczyli się jednak i odbudowali wiele, a w tym światopoglądy, tradycje, imperialne ambicje… Aż cywilizacja Sh’daar powstała z ruin, pozostawionych przez ur-Sh’daar.
Obok pierwszej istoty pojawiła się kolejna, wyglądająca jak ogromna kałamarnica stojąca na głowie. Jej macki wiły się po podłodze i łączyły z dwuipółmetrowej wysokości tułowiem. Miała jedno, przypominające spodek oko oraz inne organy sensoryczne, wyzierające spośród masy macek, które mieniły się wieloma kolorami. Podobnie jak Glothr, ten gatunek również porozumiewał się za pomocą barw.
Baza danych Graya wyświetliła nazwę, pod jaką Agletsch znali ten gatunek: Groth Hoj. Zgodnie z tym, czego dowiedziała się ludzkość podczas ekspedycji Koeniga, Groth Hoj byli mistrzami robotyki, tworzącymi dla siebie ogromne mechaniczne ciała, pierwotnie stanowiące imitacje ich własnych, a potem coraz bardziej od nich odbiegające.
Nie wszyscy jednak wybrali tę drogę, niektórzy uznali ją za ślepą uliczkę. Ci właśnie pozostali i zapewne teraz wyglądali jak osobnik, którego widział Gray.
W przypadku następnej istoty baza danych Graya nie posiadała żadnych informacji. Nie widział niczego do niej podobnego w żadnym znanym mu raporcie.
Na pierwszy rzut oka kosmita wyglądał jak dinozaur. Przypomniał zauropoda o długiej szyi, ale stał na sześciu nogach. Nie miał też ogona, a dodatkowe kończyny były nietypowe – jedna z przodu, druga z tyłu. Gray uznał, że chód istoty musiał wyglądać co najmniej dziwacznie.
Skóra stworzenia wyglądała jak spękana skała, jego boki jak klify, a szyja przypominała żuraw budowlany. Co najważniejsze, istota wyglądała na absolutnie gigantyczną, długości kilkuset metrów, ważącą miliony ton. Wielką szyję wieńczyła szeroka, spłaszczona głowa, niby u rekina-młota. Oczy – to chyba były oczy – lśniły u spodu głowy. Las czegoś, co mogło być włosami, zwisał tam jak rodzaj brody. Widząc jednak, jak te włosy się wiją, Gray uznał, że muszą to być chwytne kończyny. Zakrywały częściowo pulsujący otwór w kształcie litery V, który mógł być paszczą…
Nie, nie paszczą. Może otworem oddechowym? Tej wielkości stworzenie musiało wciąż jeść, żeby zapewnić energię tak masywnemu ciału, a tak mała paszcza nie nadawałaby się do tego. Jak więc jadł ten stwór? I co?
Z jakiegoś powodu admirał nie miał ochoty się tego dowiadywać.
– Co to jest? – odezwał się.
– Agletsch nazywają go Drerdem – usłyszał głos w swojej głowie i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że mówi nie McKennon, a Konstantin.
Dzień dobry, Konstantinie – pomyślał. Rozgościłeś się w swoim nowym domu?
– Wszystko jest jak należy, admirale – odparła AI swoim niezwykle spokojnym głosem. – Udało mi się połączyć z systemami przechowywania danych Sh’daar i zacząłem pobierać informacje o ich cywilizacji. Jest tam mowa o wielu gatunkach, których jeszcze nie napotkaliśmy.
– Można się tego spodziewać – stwierdził Gray. – Gdy „Ameryka” była tu ostatnio, nie mieliśmy czasu zbyt dobrze się rozejrzeć.
– Nie. Są setki obcych gatunków, które wyewoluowały w Chmurze N’gai w ciągu miliardów lat. Znamy tylko niektóre.
Gray spojrzał na zbiorowisko kosmitów w wirtualnej przestrzeni i zastanawiał się, dlaczego wybrano właśnie ich, a nie na przykład pary symbiontów F’heen-F’haav czy ślimakowatych Sjhlurrr.
Najważniejsze pytanie brzmiało: kto rządzi Sh’daar?
Nagle zorientował się, że Drerd zaczął mówić.
– Uroczyście witamy przybyszy z przyszłości…
Głos brzmiał jak ludzki niski baryton, a przynajmniej jak ludzki awatar AI. Według danych pojawiających się w świadomości Graya w bocznych oknach wielka istota ryczała na niesłyszalnych przez ludzi częstotliwościach od ośmiu do dziesięciu herców.
Ghresthrepni, adjugredudhrański kapitan okrętu, odpowiedział serią mlaśnięć, świergotów i brzęknięć.
– Witamy też – Gray usłyszał tłumaczenie – sojuszników z przyszłości naszej Społeczności, których Agletsch zwą Glothrami. Chcemy znać powód ich przybycia.
Wewnątrz Glothra falowało i pulsowało światło.
– Przynosimy ostrzeżenie z przyszłości – przetłumaczył translator.
– Wysłuchamy teraz ludzi – powiedział Drerd. – To oni wnioskowali o to zebranie.
– Pańska kolej – powiedziała McKennon.
– Na to wygląda. – Gray powstał.
Wirtualny obraz wokół niego zmienił się. Zamiast na sali wykładowej stał teraz na niekończącej się równinie. Niebo pozostało to samo – wielkie skupiska gwiazd, mgławice i sztuczne światy. Teraz jednak wokół, twarzami do siebie, stała grupa istot. Drerd był jeszcze większy, niż Gray sobie wyobrażał – ruchoma góra, czy nawet łańcuch górski. Nie było wokół innych ludzi – każdy gatunek posiadał tylko jednego przedstawiciela. Glothr stał parę metrów po prawej admirała, Agletsch po lewej, a Drerd górował nad nim jakieś pięćdziesiąt metrów dalej, po drugiej stronie kręgu.
Stali tam również Adjugredudhra, Groth Hoj i może trzydzieści czy czterdzieści innych istot. Dostrzegł kilka gatunków, które znał, ale których nie było w poprzedniej symulacji: Baondyeddich, wyglądających jak wielkie, wielonożne naleśniki otoczone pierścieniem oczu,