Karol May

W Harrarze


Скачать книгу

narażać się na uderzenia, które kaleczyły mi ciało. Ponieważ mimo to nie kwapiłem się do udziału w zbrodniczych machinacjach, Landola oświadczył, że przeznaczył mi najsurowszą karę: sprzeda mnie jako niewolnika. Płynęliśmy obok wschodniego wybrzeża Afryki. Zarzucił kotwicę koło Garad i udał się na ląd. Po krótkim czasie zabrano mnie. Landola sprzedał mnie naprawdę. Nabywca mój był dzikim handlarzem niewolników; musiałem w kajdanach iść za nim w głąb kraju, aż do Dollo. Tam sprzedał mnie komu innemu. Wędrowałem z rąk do rąk. Ostatnim mym panem był okrutny książę murzyński. Język ludzki nie potrafi opisać tego, co u niego wycierpiałem. Musiałem pracować za trzech i spełniać najgorsze, najohydniejsze posługi; maltretowano mnie i morzono głodem. Mimo tych strasznych warunków i mimo niezdrowej okolicy, wytrzymałem wszystko. Wreszcie pan mój umarł, a ponieważ spadkobierca jego nie chciał mnie zatrzymać, więc sprzedał pewnemu mieszkańcowi Harraru; człowiek ten zawlókł do sułtana i zgotował mu ze mnie podarunek.

      – Od jak dawna tutaj jesteście?

      – Od jakichś czternastu dni.

      – Ach, dlatego was nie widziałem. Pracowałem przez ostatnie trzy tygodnie w plantacjach kawy sułtana. Cóżeście uczynili, że was wtrącono do więzienia?

      – Zaledwie tu przybyłem, kazano mi się zbisurmanić.

      – Ten sam los przypadł nam w udziale.

      – Dręczono mnie, a gdy mimo cięgów nie chciałem wołać pomocy Mahometa, wpakowano do lochu. To wszystko, co mogę powiedzieć.

      Mindrello zamilkł. Czekał na odpowiedź, ale nie było jej. Stary hrabia pogrążył się w rozmyślaniach; usłyszał przed chwilą tyle, znalazł coś w rodzaju klucza do rozwiązania zagadki. Czy miał uważać to za zrządzenie Opatrzności? Czy miął odtąd wierzyć, że Bóg uratuje go od śmierci i długiej niewoli? Odruchowo złożył ręce do modlitwy i padł na kolana. Mindrello nie widział go, ale wyczuł, co się z hrabią dzieje, i całą duszą modlił się również. Nastąpiła długa pauza, po której były przemytnik rzekł:

      – Zbierzmy siły i krzepmy się nadzieją, czcigodny mój panie. Bóg jest miłością, pomoże nam, ale tylko przez nas samych.

      – Macie rację – rzekła hrabia, wstając z klęczek. – Musimy pomyśleć, w jaki sposób możnaby uciec.

      Zaczęli rozważać wszystkie ewentualności ucieczki i przyszli do przekonania, że byłaby ona możliwa jedynie z lochu Mindrella.

      Mindrello rzekł:

      – Czy nie możemy zaraz przystąpić do dzieła?

      – O, bardzo chętnie. Niestety jednak, dziś jest za późno. Odkrytoby jutro naszą ucieczkę i wnet rozpoczęłoby pościg. Wtedy bylibyśmy zgubieni.

      – Dobrze, zastosuję się do was, don Fernando. Ale jedno możemy uczynić już teraz. Możemy spróbować, czy się nam nie uda poruszyć kamienia, zagradzającego otwór mojej celi.

      – Słuszne słowa. Jeżeli nam się to uda, będziemy przynajmniej spokojni, iż możemy w każdej chwili opuścić więzienie. Jeżeli zaś nie, będziemy wiedzieli, że trzeba sobie z więzienia utorować drogę inną.

      – Więc przeleźmy do mojej celi. Pójdę pierwszy.

      Hiszpan zaczął wdrapywać się po murze; hrabia uczynił to samo. Bez trudu udało im się dostać przez otwór do drugiego lochu. Loch ten miał, jak to stwierdził hrabia Fernando, tę samą szerokość i głębokość, co jego nora. Zaczęli wdrapywać się ku powale.

      Pierwszy szedł Mindrello, opierając się o jedną stronę muru plecami, o drogą zaś nogami; don Fernando postępował za nim szybciej, aniżeliby to jego wiek pozwalał przypuszczać. Na wzniesieniu półtora metra od ziemi loch skręcał wbok. Przechodził tu pod murem więziennym w tunelik nieco szerszy. Dostali się wreszcie bez specjalnych wysiłków do płyty kamiennej, zamykającej im drogę do wolności.

      – No, teraz się pokaże, – rzekł Mindrello. – Niech hrabia się zbliży; spróbujemy.

      Znaleźli tutaj dla siebie dosyć miejsca, loch bowiem wznosił się nie prostopadle, a pod kątem ostrym; mogli więc znaleźć mocne oparcie i naprężyć mięśnie do poruszenia płyty. Z początku sprawa szła ciężko, ale po powtórnem uderzeniu płyta posunęła się nieco na bok, tak, że powstał nieduży otwór, przez który nasi nieszczęśni więźniowie ujrzeli gwiaździste niebo.

      – Chwała niechaj będzie Bogu i wszystkim świętym! – szepnął hrabia. – Jakże cudowne jest to świeże powietrze w porównaniu z ohydnym smrodem tam w dole. Mam wrażenie, jakgdyby gwiazdy uśmiechały się do nas i błogosławiły nasz plan. Czy umiecie z gwiazd odczytywać godzinę?

      – Tak. Jest po północy.

      – Więc za późno, by rozpocząć nasze dzieło. Jak cicho i nieruchomo dokoła. Harrar pogrążone jest w głębokim śnie. Tam przed domem hadżi Amandana stoją jeszcze worki daktyli, które dziś otrzymał; poznaję je mimo ciemności.

      – Worki z daktylami? – zawołał Hiszpan. – Ach, gdybym mógł z nich coś zabrać! Przez cały dzień nic nie jadłem.

      Hrabia spojrzał badawczo przez otwór. Po chwili rzekł:

      – Właściwie, wychodząc, popełnimy nieostrożność. Musimy jednak pamiętać o tem, że jutro czeka nas wielki wysiłek. Co do mnie, to pragnienie mam większe od głodu, a wiem, że pod dachem wisi torba skórzana, napełniona wodą.

      Mindrello, czy ryzykujemy?

      – Dlaczegóż nie? Któż nas spostrzeże?

      – Zgoda! Podniesiemy kamień zupełnie i poczołgamy się po ziemi, aby nas nikt nie zauważył.

      – Naprzód wezmę na wszelki wypadek mój nóż.

      – Ach, macie nóż?

      – Tak. Udało mi się przed jakimś czasem ściągnąć go niepostrzeżenie.

      Mindrello zszedł nadół; po niedługim czasie wrócił, trzymając nóż w zębach.

      Znowu oparli się o kamień i odsunęli go na bok. Wydobyli się teraz na powierzchnię ziemi. Przypadli do niej i zaczęli czołgać się naprzód na rękach i nogach w kierunku budynku, pod którego dachem stały worki z daktylami. Nad nimi wisiał wór z wodą, o którym mówił hrabia. Hrabia zbliżył się, chcąc ugasić pragnienie, ale towarzysz jego rzekł:

      – Poco pić teraz, sennor?

      – A kiedyż?

      – Później. Pomyślcie, że ten wór, napełniony wodą, nam potrzebny bardziej, aniżeli hadżiemu. Proponuję, byśmy go zabrali.

      – O świcie wykryje się kradzież.

      – Cóż to nam szkodzi? – rzekł Mindrello, zarzucając na plecy worek pełen daktyli. – Weźcie wór, sennor, będziemy mieli co jeść i pić.

      Po tych słowach pomknął szybko do więzienia; hrabia, chcąc nie chcąc, musiał ponieść wodę.

      Naprzód spuścili nadół daktyle i wór z wodą, potem weszli obydwaj. Na dole było dosyć miejsca na dwóch. Zaspokoili głód i pragnienie, poczem znowu wrócili na górę, aby zaczerpnąć świeżego powietrza; mieli czas aż do chwili, w której mieszkańcy Harraru budzą się ze snu.

      Leżeli tak przy ujściu otworu i omawiali planowaną ucieczkę; gdy daleki gwar wskazał im, że mieszkańcy miasta już wstają, umieścili płytę na właściwem miejscu i zsunęli się do lochu. Tam Mindrello zapytał:

      – Czy zostaniemy razem, sennor?

      – Nie – odparł hrabia. – Dopuścilibyśmy się nieostrożności. Być może, zechcą zobaczyć