raz pierwszy właśnie w Wenecji w 1516 roku.
Warto przywołać wygląd miejsc, które jeszcze tętniąc życiem, już niebawem staną się scenerią „ostatecznego rozwiązania”. Spójrzmy na panoramę dzielnicy żydowskiej okresu przedwojennego z lotu ptaka, oczami świadków tamtych lat. To właśnie stąd warszawscy Żydzi wyruszyli w swoją ostatnią drogę.
O topografii żydowskich ulic Warszawy, o podstawowym podziale na „te” i „tamte”, czyli lepsze i gorsze, ulice opowiadał Isaac Bashevis Singer, późniejszy laureat Literackiej Nagrody Nobla. Jego artykuł w nowojorskim dzienniku „Forwerts” nosił tytuł Każda żydowska ulica w Warszawie była samodzielnym miastem i ukazał się 2 lipca 1944, kiedy z żydowskiej Warszawy nie został kamień na kamieniu:
Warszawscy Żydzi dzielili stolicę na „te” i „tamte” ulice. Zrozumiałe, że z kimkolwiek się rozmawiało, rozmówca zawsze mieszkał na najlepszej, na „tej” ulicy. Ten ogólny podział miasta pokrywał się z grubsza z podziałem na część północną i południową (…). Za dobre uważano ulice położone w południowej części żydowskiej Warszawy: Śliską, Pańską, Grzybowską, Twardą, plac Grzybowski, Gnojną, Krochmalną, Mariańską. Trudno wytłumaczyć, dlaczego właśnie ich mieszkańcy uważali za prawdziwych warszawiaków. Rzadko zbłądził tutaj litwak, w szabas chasydzi spacerowali tu w sztrajmlach na głowie, tutaj też mieszkała najpobożniejsza i najbardziej konserwatywna część warszawskich Żydów. Duże firmy raczej się tu nie instalowały, najczęściej widziało się małe sklepy z żywnością, przyprawami korzennymi, mlekiem, słodyczami oraz składziki węglowe. Większość mieszkańców żyła ubogo, ale jeśli już ktoś był bogaczem, to solidnym bogaczem, bez bankructw, długów, hipoteki. Na „tych” ulicach prawie w każdym podwórku mieściła się chasydzka sztibł, a na kilka domów przypadała rytualna łaźnia. Chłopcy i młodzi mężczyźni studiujący Torę rzadko kiedy chowali pejsy, okręcając je wokół uszu – tutaj nie było takiej potrzeby. Często spotykało się stare, straszliwie zgarbione kobiety w wysokich czepcach z różnokolorowymi wstęgami z atłasu. Obłąkani swobodnie kręcili się po ulicach i tylko czeredy dzieci biegały za nimi ciekawe. Każdy żebrak chodzący po prośbie miał własny rewir; najwyższą jałmużną była groszowa moneta, najniższą – kostka cukru. Może wydać się to dziwne, ale wpływy haskali i nowoczesne prądy docierały bardzo powoli i późno do tej części Warszawy. Podczas gdy na „tamtych” ulicach aż roiło się od syjonistów, bundystów, folkistów i innych odszczepieńców, tutaj niedowiarek był rzadkim zjawiskiem. (…) W piątek wieczorem, przed nadejściem szabasu, całą okolicę obchodziła straż, czuwająca, by wszystkie sklepy zostały zamknięte wcześniej niż w pozostałe dni tygodnia. Nie zdarzyło się, żeby jakiś sklep czy magazyn był otwarty w szabas. W sobotę rano ulice wypełniały się zapachem czulentu i kuglu. Ze wszystkich okien dobiegały dźwięki szabasowych pieśni. Tutaj była ziemia Izraela. (…)
Do „tamtych” ulic należały: Dzielna, Pawia, Gęsia, Miła, Niska, Stawki, plac Muranowski, a już przede wszystkim Nalewki i Franciszkańska. Panował tam wieczny rejwach i zamęt. Tamtejsi Żydzi handlowali przed pierwszą wojną z Władywostokiem, Pietropawłowskiem, a nawet z Chinami. Sklepy mieli zapakowane towarami pod sam sufit. Czynsze w tamtej okolicy płacono wysokie, bowiem każde mieszkanie było małym przedsiębiorstwem. Doprawdy nikt by nie zliczył fabryczek, które tam się mieściły. Harmider zapamiętale targujących się głosów nie słabł w ciągu dnia nawet na chwilę. Tam również stały domy nauki i chasydzkie sztiblech, ale były one niewidoczne wśród sklepów, warsztatów i fabryk, które je otaczały. Na „tamtych” ulicach ludzie chodzili przyspieszonym krokiem i nawet chcąc dostać się gdzieś w pobliże, wsiadali do tramwaju. Tysiące komiwojażerów rozjeżdżało się stąd z towarem aż po najdalsze okolice. Spotykali się potem w restauracjach i w hotelikach (nazywano je wszystkie „Hotel de la Pluskwa”), żartowali i zadziwiali jedni drugich, opowiadając, jakie to podstępy pomogły im w handlu. (…) Prawie każde mieszkanie na „tamtych” ulicach służyło jednocześnie za sklepik lub noclegownię. Nieustannie trwał wyładunek sprowadzanych towarów. Na Gęsiej mieściły się olbrzymie składy bławatne, gdzie zaopatrywali się klienci z całej Polski. To tu rozmawiało się o wzroście i spadku akcji, komentowało kurs zagranicznych walut, to tu zachodziło się w głowę, czy funt szterling pójdzie w górę. Tutaj chasydzi zakładali sztywne kołnierzyki i krawaty, bo to pomagało w interesach. W tej okolicy ludzie śnili o budowie Izraela i o socjalistycznej rewolucji. Tu rano rozchwytywano żydowskie gazety, tu kręciły się po ulicach gromady litwaków.
Bernard Singer (Regnis), publikujący w międzywojennej prasie żydowskiej wychodzącej w języku jidysz, polskim i hebrajskim, urodził się na Nalewkach 37, a dzieciństwo spędził na Muranowie na przełomie XIX i XX wieku. W swoich wspomnieniach Moje Nalewki nakreślił panoramę żydowskich ulic ówczesnej Warszawy:
Początek ulicy Miłej miał opinię zamożnej. Od frontu mieszkali właściciele sklepów z Nalewek. Przedłużenie jej, zwane Nowomiłą, skupiało biedotę. Rzemieślnicy, handlarze, przekupki, ludzie nieokreślonych, a wielce podejrzanych zawodów, bezrobotni zapełniali tę ulicę. Gęsia przy Nalewkach była ulicą handlową, dalej za Dziką aż do Okopowej tuliła się bieda. Jedynymi dziełami sztuki były tam pomniki robione na cmentarz żydowski, bezpłatnym widowiskiem – pogrzeby. Na Dzielnej i Pawiej w domach o niskich numerach mieszkali mniej lub więcej solidni kupcy, a dalej, za „Pawiakiem”, ulice niczym się nie różniły od Nowomiłej. Na Niskiej chwalono komfortowe izby piwniczne. Stawki mogły wytrzymać konkurencję ze wszystkimi biednymi ulicami. Rej wodziła Smocza, ulica furmanów, łachmaniarzy, złodziei z pozorami romantyczności, mszczących krzywdę ubogich przez okradanie nieco zamożniejszych. Na Parysowskiej, coraz bliżej Powązek, nędza żydowska, jak gdyby wychodząc z getta, stykała się z biedą polską. (…) Niebezpiecznie było przekroczyć niewidzialną granicę między Miłą i Nowomiłą, która miała opinię siedliska złodziei, paserów, nożowników i alfonsów. Kiedy na Nalewkach okradano kupca, subiekt handlowy szedł na tamtą stronę, by wykupić skradzione rzeczy. Jeśli mu się nie udało, przychodził z wiadomością, że kradzieży dokonała nie sitwa, ale nieodpowiedzialna banda. Rzadko chodziłem w latach chłopięcych na Smoczą, Wołyńską czy Stawki.
Zusman Segałowicz, wspominając Żydowski Związek Literatów i Dziennikarzy w Polsce przy ulicy Tłomackie 13, pisał tuż po wojnie:
Warszawa, stolica państwa, była ośrodkiem polskiego życia kulturalnego, ekonomicznego i politycznego. Tu był sejm, tu stał Zamek Królewski, w którym urzędował prezydent Rzeczypospolitej. (…) W tym samym czasie Warszawa była także głównym ośrodkiem życia kulturalnego, społecznego, politycznego i gospodarczego Żydów w Polsce. (…) Biła z Warszawy duma i poczucie własnej wyjątkowości. Warszawa – miasto wielkopańskie, miasto katolickie. Sto lat okupacji rosyjskiej nie złamało jej dumy. (…) Warszawa była również miastem żydowskim. Miastem z żydowskimi ulicami. Miastem z całymi dzielnicami żydowskimi. Była centrum duchowego życia Żydów. Ośrodkiem żydowskości. Tętniła żydowską kulturą, żydowską pobożnością i świeckością. Składała się jakby z dwóch części, z dwóch światów. Świata chrześcijańsko-polskiego i świata żydowskiego. Nie znam drugiego takiego miasta w Europie, w którym istniałyby obok siebie dwa tak różne światy. (…) Te kontrasty widać było na każdym kroku. W parkach, na letniskach otaczających Warszawę, w sosnowych lasach wokół Otwocka spacerowali Żydzi w czarnych kapotach. (…) Na Marszałkowskiej, na Nowym Świecie i na pozostałych polskich ulicach dominował modny europejski strój, natomiast na Nalewkach, Franciszkańskiej, Dzikiej, Gęsiej falowała żydowska kapota. Tam paradowali mężczyźni gładko ogoleni, z przyciętymi wąsami, a w dzielnicach żydowskich mężczyźni z brodami. Tu w bramach, sklepach, tramwajach, dorożkach i na ulicach przewalały się tłumy brodatych. Były to iście patriarchalne dzielnice. Dla obcego