gospodarczy. Przy znacznym obciążeniu budżetu spłatą reparacji wojennych niemieckie inwestycje zostały oparte w całości na kredytach. W jednej chwili wierzyciele zażądali spłaty zobowiązań, a banki zablokowały wszelkie pożyczki. Rynki międzynarodowe skurczyły się, załamał się popyt na towary eksportowe. Produkcja spadła, bezrobocie wzrosło czterokrotnie, likwidowane firmy zastępowane były przez pojawiające się jak grzyby po deszczu lombardy. Bezradni parlamentarzyści utonęli w morzu kłótni, kolejne wybory nie zdołały przełamać impasu. Gdy wieje wiatr historii, gniewnym ludziom rosną skrzydła. Przyszły Führer doczekał się swoich pięciu minut. Niemcy, ponownie na kolanach, z nadzieją słuchali oratorskich popisów charyzmatycznego trybuna. On – jak zwykle bezlitośnie chłostał listopadowych przestępców i ogłaszał nadejście ery nowego pokolenia Niemców nieustraszonych, obywateli zjednoczonych pod przywództwem partii, która poprowadzi naród ku przyszłości, pomoże wstać z kolan, w proch rozniesie wrogów.
We wrześniu 1930 roku rozzłoszczeni wyborcy ruszyli do urn, by głośno zaprotestować. Naziści w wielkim stylu wzmocnili swą pozycję w parlamencie, a sam Hitler zdobył imponującą liczbę głosów wśród kobiet, drobnych przedsiębiorców, chłopów oraz młodzieży. W ciągu zaledwie jednej nocy dziewiąte ugrupowanie w parlamencie wskoczyło na miejsce drugie, ustępując wyłącznie socjaldemokratom. Nieźle poradzili sobie także komuniści. Scena polityczna wyraźnie się spolaryzowała, na wyspie zwanej centrum pozostali jedynie bogobojni arystokraci w towarzystwie zdezorientowanych liberałów.
Niemiecki prezydent, szanowany z tytułu swych zasług wojennych, wysoki, dystyngowany Paul von Hindenburg, wydawał się wyraźnie zatroskany. Ten leciwy generał walczył za ojczyznę już w roku 1866 w dawno zapomnianej wojnie przeciw Austrii. W najlepszych czasach swojego życia stanowił ucieleśnienie pruskiego oficera, oddanego cesarzowi oraz niemieckiej fladze. Najwyżej cenił poczucie obowiązku, najbardziej obawiał się zmian. Zdawał się nie pasować do ówczesnej sceny politycznej, nie potrafił właściwie odczytać wyzwań otaczającej go rzeczywistości. Otoczenie Hindenburga zawiodło. Współpracownicy, szukając zaspokojenia własnych ambicji oraz interesów, mościli sobie wygodne posady, podczas gdy okręt tonął.
Dwa lata później, w lipcu 1932 roku, sędziwy prezydent za namową doradców ubiegał się o reelekcję. Wprawdzie udało mu się pokonać Hitlera, jednak w kraju sparaliżowanym Wielkim Kryzysem naziści ponownie umocnili się, zdobywając w Reichstagu o sto miejsc więcej niż którykolwiek z przeciwników. Gdy wstrząśnięty tym faktem Hindenburg zaprosił Hitlera do koalicji rządzącej, dowiedział się, iż ten parweniusz niemieckiego życia politycznego żąda pełnej władzy wykonawczej. Takiemu rozwiązaniu prezydent postawił zdecydowane weto. Rozpisano kolejne wybory. W listopadzie naziści nie zdołali już odnieść tak spektakularnego sukcesu, zdobyli jednak wystarczającą liczbę głosów, by zachować wpływ na decyzje Reichstagu. Udział komunistów w koalicji rządzącej nie wchodził w grę. Hindenburg wydawał się nie mieć wyboru – mógł przyznać Hitlerowi władzę lub zwołać kolejne wybory, bez nadziei na wyjście z impasu. Doradcy tworzyli dwie frakcje, za głodnym władzy Austriakiem gorąco optował syn prezydenta, Oskar, zwolennik ruchu nazistowskiego, polityk skorumpowany. 30 stycznia 1933 roku Hindenburg poddał się. Podobnie jak Mussolini dziesięć lat wcześniej, Hitler przejął klucz do władzy z rąk sędziwego człowieka, który wybrał mniejsze zło. Zupełnie jak Il Duce, mimo że nie wygrał wyborów, jednak zgodnie z konstytucją przejął najwyższe stanowisko w państwie. Jak mawiał nowy kanclerz Niemiec – dokonała się „rewolucja w zgodzie z prawem”.
ELITY POLITYCZNE KRAJU – WIELKI BIZNES, PRZEDSTAWICIELE ARMII ORAZ KOŚCIOŁA – początkowo nie akceptowały nazistowskiej bandy krzykliwych chuliganów, którzy ich zdaniem nie mieli szansy na zdobycie szerokiego poparcia. Z czasem naziści okazali się jednak niezastąpieni, chociaż wyłącznie na froncie walki z inwazją komunistów. Partnerzy nie docenili ani siły Hitlera, ani tego, jak niebezpiecznym był przywódcą. Ten prosty, przemiły z pozoru człowiek zupełnie uśpił ich czujność. Czarował uśmiechem, nie cofnął się przed żadnym kłamstwem, by zadowolić rozmówcę. Gracze polityczni starej daty uważali go za amatora, którego gwiazda miała zgasnąć tak szybko, jak szybko rozbłysła. Politykom nie udało się rozszyfrować fenomenu Hitlera, podczas gdy on nie szczędził im słów krytyki. „Reakcjoniści myślą, że będę ich marionetką” – zwierzał się jednemu ze współpracowników w lutym 1933 roku. „Doskonale wiem, że czekają, aż sam się wykończę (…). Klucz w tym, by zawsze być o jeden krok do przodu. Żadnych skrupułów, żadnych burżuazyjnych dyskusji (…). Mają mnie za nieuka, barbarzyńcę. I dobrze. Jesteśmy barbarzyńcami. Chcemy być barbarzyńcami. Czujemy się zaszczyceni”.
Korzystając z uprawnień nadanych mu na mocy Ustawy o pełnomocnictwach, Hitler rozpętał polityczną wojnę, nie pozostawiając śladu po niemieckiej demokracji. Na początek zlikwidował instytucje władzy lokalnej, a na ich miejsce powołał gubernatorów spod znaku swastyki. Z polityczną opozycją rozprawił się za pomocą terrorystycznych bojówek SA. Najbardziej niepokorni wysyłani byli do nowo powstałych obozów koncentracyjnych. Ze związkami zawodowymi rozprawił się gładko – 1 maja 1933 roku ogłosił płatnym świętem narodowym, a 2 maja wszystkie biura związkowe były już przejęte przez ludzi rządzącej partii. Służbę cywilną oczyścił z osób nielojalnych. Dekretem wydał zakaz zatrudniania Żydów w instytucjach państwowych. Wszystkie produkcje teatralne, utwory muzyczne i programy radiowe kontrolował Joseph Goebbels, a dziennikarze przeciwni reżimowi dostali zakaz wykonywania zawodu. W celu utrzymania nowego porządku powołał do życia organizację, która łączyła funkcje polityczne, wywiadowcze oraz policyjne – Gestapo.
Rewolucja nazistowska szła przez kraj z prędkością błyskawicy, pomimo to dla wielu osób zmiany wydawały się wciąż niewystarczające. W szeregi partii wstąpiły setki tysięcy nowych członków z nadzieją na szybkie korzyści. Mieszkańcy miast liczyli na dobrą pracę, na wsi przedmiotem pożądania była ziemia. Oddziały SA, zbyt liczne jak na swoje potrzeby, czekały w gotowości bojowej, by zastąpić regularną armię. Adolf Hitler daleki był jednak od tego, by spełniać każdą zachciankę swoich zwolenników. Jego celem była przede wszystkim odbudowa potęgi narodu niemieckiego, a do tego potrzebował również umiejętności i doświadczenia osób spoza partii. Nie było jego intencją niszczenie wielkich gospodarstw rolnych, osłabienie głównych gałęzi przemysłu czy walka z generałami. Führer wykorzystywał swoje talenty interpersonalne. Nie stało to w sprzeczności z tym, że w partii panował strach i terror. Generalnie sprawy układały się po jego myśli, choć z jednym, ważnym wyjątkiem.
Nazistowski marsz po władzę i polityka rządów twardej ręki nie byłyby możliwe bez wsparcia oddziałów SA. Gdy cel został osiągnięty, ugrupowanie straciło rację bytu, a liderzy partii zastanawiali się, jak ograniczyć jego działalność. Dowódca oddziałów milicji Ernst Röhm nie pozwolił się jednak zmarginalizować. Wciąż widział przed sobą nowe cele. Nalegał, aby zniszczyć korporacje, majątki ziemskie, by pozbyć się klasy posiadaczy. Przekonywał, że rewolucja potrzebuje rewolucyjnej armii, która jest zdolna niszczyć wszystko, co spotka na swej drodze. Hitler podejmował próby porozumienia się ze starym przyjacielem, ten jednak był nieprzejednany. Zuchwale szantażował współtowarzyszy, wzmacniając siły stacjonujące w stolicy.
4 czerwca 1934 roku Hitler i Röhm spotkali się ponownie. Kanclerz, uroczy jak nigdy, zaproponował miesięczne zawieszenie broni i odłożenie ostatecznej decyzji do momentu powrotu szefa SA z urlopu. Röhm – nieświadomy nadciągającej katastrofy – zasalutował i spokojnie udał się na wypoczynek. 30 czerwca Gestapo aresztowało Röhma i urządziło łapankę na kilkuset domniemanych konspiratorów. Żołnierze podsunęli dowódcy uzbrojony w jeden nabój rewolwer i dali 10 minut na popełnienie samobójstwa. Zuchwały jak zwykle Röhm odmówił: „Chcecie mnie zabić? Niech zrobi to sam Adolf”. Po dziesięciu minutach dwóch współpracowników Hitlera dopełniło dzieła. Röhm miał umierać ze słowami „Mein