Copyright © Vladimir Wolff, 2012
Copyright © ENDER Sławomir Brudny, 2012
Redakcja i korekta:
Dobry Book
Ilustracje:
Grzegorz Nawrocki
ISBN 978-83-62730-31-5
Wydawca:
ENDER Sławomir Brudny
ul. Bładnicka 65, 43-450 Ustroń
Redakcja techniczna, plik ePub:
Ilona i Dominik Trzebińscy Du Châteaux
PROLOG
– Peryskopowa – komandor podporucznik Władysław Salamon, czterdziestoparoletni szczupły mężczyzna, poczekał, aż komenda zostanie powtórzona przez oficera wachtowego.
– Jest peryskopowa – do uszu komandora doszła odpowiedź marynarza obsługującego stery głębokości.
Salamon postąpił krok naprzód, gdy rura peryskopu wyjechała w górę. Przesunął granatową czapkę na tył głowy i chwycił boczne uchwyty w dłonie, jednocześnie przybliżając oczy do osłony okularu. Skierował wizjer najpierw w lewo, potem w prawo i jeszcze raz w lewo, dokonując tym razem pełnego obrotu. Niczego nie zobaczył. Horyzont wydawał się pusty, nie licząc białych postrzępionych chmur odbijających blask zachodzącego słońca i paru mew pikujących za zdobyczą.
– Do wynurzenia.
Po dwunastu godzinach spędzonych w stalowej trumnie załoga potrzebowała łyku świeżego powietrza. Należało przewietrzyć pomieszczenia i podładować akumulatory. Komandor nie lubił nic pozostawiać przypadkowi. W końcu dowodził jednym z dwóch największych okrętów podwodnych, jakimi dysponowała Marynarka Wojenna Rzeczypospolitej Polskiej.
ORP „Sęp” był jednostką bardzo młodą. Do służby wszedł w 1939 roku, zaraz po zwodowaniu w holenderskiej stoczni De Schelde. Długi na 84 metry, szeroki na 6,7 metra, stanowił chlubę eskadry okrętów podwodnych. Wraz z niemal bliźniaczym ORP „Orzeł” potrafił sparaliżować żeglugę na Bałtyku, pod warunkiem oczywiście, że znajdował się w dobrych rękach. Władysław Salamon uważał zatem, że okrętowi się poszczęściło – na lepszego specjalistę nie mógł trafić.
„Sęp” łagodnie wypłynął na powierzchnię, tylko nieznacznie mącąc spokojne wody przy wejściu do Zatoki Fińskiej. Parę mil na południowy wschód stąd znajdowało się wybrzeże sojuszniczej Estonii. Znacznie dalej na północ – Finlandia, a na wprost przed dziobem…
Przez plecy komandora przebiegł dreszcz. Nie wiedział, czy to z chłodu, czy na myśl o przeciwniku przyczajonym na końcu długiego worka, jakim była zatoka. Jak do tej pory intensywne działania wojenne prowadzono jedynie na lądzie – tutaj na morzu wciąż panował złudny spokój.
Od kiedy decyzją Kierownictwa Marynarki Wojennej został wysłany w ten daleki patrol, a nastąpiło to 7 lipca, Salamon był pełen najgorszych przeczuć. Spodziewał się wszystkiego, nawet setek wypływających z Kronsztadu okrętów otoczonych chmarą samolotów. A tu jak do tej pory nic takiego nie nastąpiło. Spokój. Pełen napięcia i fałszywych alarmów, ale jednak spokój. Teoretycznie tylko pozazdrościć. Aktywność Sowietów sprowadzała się do paru patroli powietrznych. Większość floty handlowej podążyła do bezpiecznych portów jeszcze przed wybuchem wojny. Bałtyk przemierzały obecnie tylko nieliczne statki – albo prowadzone przez desperatów, i to bardzo dobrze opłaconych, albo z nie całkiem cywilnymi misjami.
Nawet kiedy tak stał na szczycie potężnego kiosku „Sępa”, gdzie z przodu w kazamacie tkwiło 105-milimetrowe działo, otoczony wachtą z morskimi lornetami przepatrującymi niebo, nie potrafił pozbyć się dławiącego gardło uczucia niepewności. Czekanie nie wiadomo na co wykańczało nie tylko jego. Dotyczyło to całej załogi – od oficerów po zwykłych marynarzy.
– Dym na horyzoncie.
Dłonie same zacisnęły się na lornetce. Spojrzał we wskazanym kierunku. Na tle granatowego nieba smużka dymu ledwie odcinała się ciemniejszą barwą.
– Idzie na zachód.
Jakim cudem wachtowy potrafił to wyczytać, skoro wypatrzył jednostkę zaledwie parę sekund wcześniej?
Kapitan marynarki Justyn Karpiński, zastępca Salamona, przeszedł z prawej strony komandora na lewą, jakby te kilkadziesiąt centymetrów miało jakieś znaczenie. Najwidoczniej jednak miało, bo zaraz orzekł:
– Trochę ponad dwie mile od nas. Trudno powiedzieć, ale nie wygląda na wojenny – Karpiński chrząknął, oczyszczając gardło. – Podejdziemy bliżej?
Skierowane wprost do komandora pytanie zawisło w powietrzu.
Zmrużył oczy i spojrzał ponownie. Dowódca wciąż niewiele widział. Jedynie dym był bardziej intensywny. Niewyraźny kształt pojawił się na chwilę i zaraz znikł. Wyglądało na to, że Karpiński miał rację – to najprawdopodobniej jakiś przybrzeżny tramp. Tylko co robił w takim miejscu, gdzie wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo? Salamon co prawda nie słyszał jak do tej pory o zatopieniu jakiejkolwiek jednostki, jednakże to mogło się bardzo szybko zmienić. Jeśli nie podpłyną bliżej, nigdy się nie dowiedzą, kto zacz.
– Kurs zero-sześć-pięć. Dziesięć węzłów.
Kiedy silniki zwiększyły obroty, dało się odczuć drgania przechodzące przez kadłub „Sępa”. Okręt obrał nowy kierunek łagodnym łukiem, z działem skierowanym w przeciwnika jak grot włóczni. Dziesięć węzłów to ledwie połowa z tego, co potrafił osiągnąć na powierzchni. Jedyne ograniczenie, jakie komandor musiał brać pod uwagę, to konieczność oszczędzania paliwa. Co prawda w razie potrzeby mogli wpłynąć do któregoś z sojuszniczych portów – Helsinek, Tallina czy Rygi – i pewnie nie odmówiono by im pomocy, lecz zdecydowanie wolał tego nie robić. Każde przycumowanie do nabrzeża wystawiało ich na niebezpieczeństwa, którym potrafił stawić czoła. Sytuacja polityczna mogła prędko ulec zmianie. Do tego unieruchomiony stawał się łatwym celem dla bombowców. Nie. Zdecydowanie wolał pozostać, gdzie był, i oszczędnie gospodarować zapasami.
– Przyśpieszył – w głosie Karpińskiego dało się wyczuć napięcie.
Zostali zauważeni, a tramp podjął próbę ucieczki. Szanse miał duże. Jeżeli tylko był szybszy, a to prawdopodobne, mógł się wymknąć i skryć w zapadających ciemnościach.
– Piętnaście węzłów – rzucił Salamon. Nie chciał pozwolić, by mu uszli. Jeśli mają czyste sumienie, nic im nie grozi.
Napięcie udzieliło się wszystkim.
– Zająć stanowiska bojowe – zastępca wyręczył komandora w kolejnym rozkazie.
Z tyłu kiosku ze specjalnej rury wyjechały dwa sprzężone przeciwlotnicze działka kalibru 40 mm. Zawsze to lepsze od karabinów maszynowych i w każdej chwili pozwala dać do zrozumienia, że żarty już dawno się skończyły.
Sylwetka ściganego statku teraz była wyraźnie widoczna. Niewiele dłuższy od „Sępa”. Najwyżej o dwadzieścia metrów. Niskie burty z wyższą dziobnicą i nadbudówką. Mocno przecenili osiągi frachtowca. Płynął najwyżej z prędkością 12 węzłów, odchodząc stopniowo na północ. W końcu ich kursy się przetną, chyba że tamten zatoczy koło i popłynie kursem powrotnym.
– Cała naprzód.
Nie chciał bezsensownie spalać paliwa, ale przy zbyt wolnym podchodzeniu zużyją go o wiele więcej.