nie rozmawia z byle kim. Tyle tylko, że Pełczyńskiego trudno było nazwać byle kim.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. W końcu Tychenko rozciągnął usta w uśmiechu i przyjacielsko skinął głową.
– Prawdę mówiąc, nie jesteście mi tak obcy, jak się wam może wydawać – w przeciwieństwie do sylwetki głos miał miły i melodyjny.
– Doprawdy?
– Widziałem was na zdjęciach w czasie odpraw dla wyższych oficerów.
– Czym sobie zasłużyłem na taki zaszczyt?
– Przecież sami wiecie najlepiej – dopiero teraz Rosjanin przysunął się bliżej generała, ale jak do tej pory żaden nie zdecydował się wyciągnąć dłoni na powitanie.
– Usiądźmy – zaproponował Pełczyński.
Spojrzeli na siebie jak dwaj starzy znajomi.
– Doskonale wiecie, w jakim celu się tutaj pofatygowałem…
Tychenko milczał.
– W szkicu, jaki sporządziliście w Brześciu, twierdzicie, że niezadowolenie w szeregach RKKA osiągnęło niespotykane wcześniej rozmiary – sondował Pełczyński.
Tychenko ponownie kiwnął głową, jakby ze wstydem.
– Z tego wysuwacie następny wniosek o słabych fundamentach władzy naczelnej zbudowanej na przymusie, a nie na poczuciu obowiązku – ubrał to w słowa najlepiej, jak potrafił. Nie chciał zrażać pułkownika ostrymi osądami, chociaż same cisnęły mu się na usta.
– Komunizm… – zaczął Rosjanin, międląc przez chwilę słowa – to oszustwo.
– Dobrze powiedziane, tylko jak dotąd nic z tego nie wynika.
– Wiecie, czym się zajmowałem?
Pełczyński przytaknął.
– Jestem w stanie zrobić to samo na Ukrainie czy gdziekolwiek chcecie.
– Jakoś u nas niczym szczególnym się nie wykazaliście – powiedział, patrząc Tychence prosto w oczy.
Ten wytrzymał spojrzenie, tylko jego policzki pokrył delikatny rumieniec.
– Wypadek przy pracy – stwierdził wreszcie.
– Ach tak. A teraz chcecie, byśmy wam zawierzyli i odesłali z powrotem jedynie z mglistymi propozycjami walki partyzanckiej na zapleczu. Sami przyznajcie, że nie wygląda to najlepiej. Wy, wzorowy bolszewik, członek partii, i to nie pierwszy lepszy łach. Chlubna i zaszczytna służba, a na koniec co? – zadał retoryczne pytanie.
– Zawsze najpierw byłem Rosjaninem, dopiero później komunistą.
– Słyszałem to już tyle razy w najróżniejszych wersjach.
– Nie wierzycie mi?
– A wy byście uwierzyli?
Pięść Tychenki z głuchym łomotem wylądowała na blacie stołu, a on sam odpowiedział radosnym śmiechem.
– Zostaliście ujęci podczas nielegalnego przekroczenia granicy jako przywódca grupy zbrojnej mającej na celu… no, mniejsza z tym. Za takie postępowanie jest tylko jedna kara. Sami wiecie, jaka.
– Jakoś nie spieszyliście się z wykonaniem wyroku.
– Nasze państwo nie mści się na biernych wykonawcach czyichś poleceń. Wolelibyśmy uderzyć gdzieś wyżej.
– To jednak mamy wspólne cele – Tychenko założył kciuki za szelki i przekrzywił głowę. – Doskonale nadaję się na narzędzie zemsty.
– W to nie wątpię – wpadł mu w słowo Pełczyński.
– Pozwólcie mi działać. Efekty przerosną najśmielsze marzenia.
– Albo rozwalą was już pierwszego dnia.
– Ryzyko zawodowe.
Generał ściągnął usta w wąską kreskę. Poszło łatwiej, niż się spodziewał. W tej sytuacji ryzykował niewiele. Takich lub podobnych do Tychenki pojmali już kilku. Jeden pułkownik więcej lub mniej nie stanowi różnicy. Nawet jeśli zaraz po przekroczeniu frontu zgłosi się do NKWD czy swoich, najprawdopodobniej zapłaci głową. W najlepszym razie zostanie kolejny raz „nawrócony” i Sowieci spróbują podjąć grę wywiadowczą, ale na zbyt daleko idący udział polskiego wywiadu w tym przedsięwzięciu Pełczyński nie chciał pozwolić. Tychenko i jego ludzie zostaną wyposażeni jedynie w minimalnym stopniu. Na resztę będą musieli zapracować sami. W razie powodzenia zyski zrekompensują jakiekolwiek ewentualne straty.
– Czego będziecie potrzebowali? – zapytał z pozornie znudzoną miną.
– Paru dni i większej swobody.
– Może i dobijemy targu.
Rozmawiali jeszcze godzinę, uzgadniając szczegóły. Plan, który wyłuszczył mu Tychenko, brzmiał bardzo podobnie do tego, który przeczytał w raporcie, ale co innego przeczytać, a co innego usłyszeć.
Na pożegnanie w końcu uścisnęli sobie dłonie.
– Wydam odpowiednie dyspozycje – Pełczyński przebiegł w myślach listę oficerów, którzy nadawali się do tegp zadania, starając się szybko znaleźć najbardziej odpowiedniego. W końcu postanowił zrzucić to na swojego adiutanta. W razie czego będzie miał do niego szybki dostęp. – Nie wiem, czy się jeszcze zobaczymy, więc zawczasu życzę powodzenia.
– Spasiba.
Pełczyński wyszedł z salonu i zszedł na dół, gdzie obsada placówki w osobach pięciu wywiadowców poderwała się na jego widok.
– Spocznij.
Skinął na szefa, kierując się jednocześnie w stronę wyjścia.
– Miejcie na niego oko, kapitanie.
– Oczywiście, panie generale.
– Jeżeli cokolwiek wzbudzi waszą podejrzliwość, proszę meldować – podkreślił na odchodnym. – Niedługo dostaniecie kilku ludzi do pomocy. Macie gdzie ich zakwaterować?
– Poradzimy sobie.
– To dobrze.
Pełczyński wsiadł do samochodu, zerkając na zegarek. Zdecydowanie zmitrężył zbyt dużo czasu. Już powinien być w Warszawie. Zaraz zaczną go szukać, zaniepokojeni przedłużającą się nieobecnością. Niestety, pewnych rzeczy nie dawało się przeskoczyć.
Powrócił w myślach do rozmowy z Tychenką. Czyżby to wszystko sprowadzało się do tak prostej sprawy jak kolektywizacja? Wystarczy rzucić hasło powszechnego uwłaszczenia i już? Chłopi pójdą za każdym, kto odda ziemię zrabowaną przez kołchozy, a robotnicy przejmą fabryki? Żywił co do tego wątpliwości, ale nie zaszkodzi spróbować, zwłaszcza że całą robotę odwalą sami Rosjanie.
Na koniec została ostatnia niewiadoma w tej układance – co porabia Flota Bałtycka i jak się do niej dobrać w razie konieczności. Nad Bałtyk i z powrotem to kawał drogi, a on chciał wszystko wiedzieć natychmiast. Jedyny sposób to samolot. Szybki zwiad. Teraz wylot, a za parę godzin raport i zdjęcia na biurku. Będzie musiał pomówić z Kalkusem. Sukces pod Kijowem nie przeszedł bez echa, chociaż zrobiono wiele, by go nie nagłaśniać. Mosquito okazały się idealną bronią odwetową – szybkie i o ogromnym zasięgu – dlatego dowództwo lotnictwa nie będzie chyba miało obiekcji przed wypożyczeniem jednej lub dwóch maszyn na planowaną akcję. Idealne rozwiązanie to takie, w którym nie musiałby nikogo prosić i sam dysponował