Aleksander Sowa

Koma


Скачать книгу

b3_img_img_d1205f88-d15d-53f4-87ac-bc7528fa00b8.jpg" alt=""/>

      Aleksander Sowa

      Koma

      -

      Copyright by Aleksander Sowa 2013

      Okładka: Maciej Krupniewski

      Zdjęcie na okładce: Maciej Krupniewski

      Redakcja: Łukasz Mackiewicz – eKorekta24.pl

      Korekta: Sabina Sagan

      -

      ISBN 978-83-272-4325-6

      -

      Aleksander Sowa|Self-Publishing

      www.wydawca.net

      -

      All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

      Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

      Opole, grudzień 2013 r.

      -

      Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

      1.

      Czarna jak smoła noc okrywa Wrocław ponurym całunem. Do podłości świtu jeszcze daleko. Jękliwe rekwiem wiatru zamazuje dźwięki. Wycie będzie tłem niepotrzebnej śmierci. Noc i mrok są najwierniejszymi jej towarzyszkami, a wiatr sprzymierzeńcem samobójców.

      Osadzonemu nasuwa się myśl, że skończy w smrodzie ekskrementów. Przygotował stryczek w kiblu. Tylko tam nie sięga oko kamery monitorującej celę. Sznur z prześcieradła przywiązuje do kraty. Z pętlą na szyi, na sekundę przed śmiercią, dopada go cytat. Z jego własnej, przeklętej książki.

      „Już cię zainfekowałem. Teraz nie zdołasz się ode mnie uwolnić. Będziesz do mnie powracać w nieskończoność, choćby czołgając się windą. W czołganiu się nie ustawaj!” – policjant niespełna tydzień wcześniej przeczyta na głos. Odkładając książkę, mruknie z niesmakiem:

      – Koma? Nic specjalnego. Wielkie gówno, a nie wielka literatura.

      Lektura najwyraźniej nie zrobiła na Wasylu Jagodnikowie najlepszego wrażenia. Cienka książeczka, niespełna dwieście, na pierwszy rzut oka niepozornych stron, z czarnym profilem kozła na tle okładki w kolorze zachodzącego słońca. Dla autora ono dawno już zaszło.

      – Czy czytałem? – zapyta, sięgając po papierosa.

      – Tak.

      – A pan?

      Pies zawsze będzie psem – dziennikarz uśmiecha się w milczeniu. Zadawać pytania. Odpowiadać jak najmniej, a jeśli już, to najlepiej pytaniem. Zauważył to już kiedyś, dawno rozmawiając z innym gliną. W tym reportażu widać nie będzie inaczej – myśli. Odpowiada po chwili:

      – Owszem, czytałem. Nie za bardzo się jednak, że tak powiem – przerywa na chwilę – wciągnąłem w fabułę. Ale można powiedzieć, że ją przejrzałem.

      – Tak też myślałem. Jak zwykle – komentuje glina nie-śpiesznie. – Proszę się nie obrazić – sili się na uprzejmość – ale to wasza wspólna cecha. O wszystkim piszecie tylko po łebkach.

      – To taki zawód. Musimy dostosować swój tekst do szerokiego odbiorcy.

      – Wiem, rozumiem, proszę się nie obrażać. – Jagodnikow natychmiast się broni. – Nie o to chodzi. Zastanawiał się pan – niespodziewanie zmienia temat – jak w ogóle można napisać coś takiego? Takie gówno?

      – Gówno?

      – A jak to nazwać inaczej?

      – Dziennikarz tym razem uśmiecha się całkiem szeroko. Już wie, że chyba polubi jednego z bohaterów reportażu, jaki właśnie zaczął. Policjant sprawia na nim dobre wrażenie.

      – Tak, myślałem o tym – opowiada.

      – A jest pan miłośnikiem literatury?

      – To za dużo powiedziane. Sporo jednak czytam. Chciałbym więcej. Ale wiadomo…

      – Brak czasu?

      – Właśnie.

      – Rozumiem. – Glina, wypuszczając dym, mówi wolno. – A ja, widzi pan, nie jestem ani miłośnikiem literatury, ani nie lubię czytać. A to – żarzącą się końcówką peta wskazuje książkę – musiałem przeczytać słowo po słowie.

      Na stoliku pomiędzy nimi leży paczka długich, cienkich su-per slimów. Absurdalny rekwizyt. Dziennikarz wolałby napisać o Radomskich albo chociaż Gauloises’ach. Wtedy wizerunek gliny w reportażu mógłby być bliższy stereotypowi. Bliższy temu, o czym czytelnik chciałaby przeczytać. Ale prawda jest mniej ciekawa.

      – Aż tak źle?

      – Znacznie gorzej – odpowiada glina. – Masłowska przy tym to Na jagody. Szczepańska tym bardziej.

      Dziennikarz rozsiada się wygodniej. Odniósł identyczne wrażenie, kiedy wziął Komę po raz pierwszy do ręki i przebrnął przez cztery rozdziały początku. Lecz nie chce mówić o sobie.

      – A jednak to utwór wyjątkowy – zauważa.

      – Chodzi panu o treść?

      – Bardziej o formę – chłopak dodaje od razu. – Autor stworzył utwór jedyny w swoim rodzaju, prawda?

      – Jeśli o to chodzi – zaperza się glina – już mówiłem. To zwyczajne gówno. Tanie porno. Gniot stylizowany na powieść. Chore zapiski psychola, który za grosz nie ma dobrego smaku.

      – Dla wielu to dzieło sztuki.

      – Tak, on wielu na ten lep rzekomej sztuki złapał – przy-znaje Jagodnikow, znów celując papierosem. – Proszę się jednak nie oszukiwać, to nie sztuka.

      – A co?

      – Efekciarstwo.

      – Tak czy inaczej nie może pan, komisarzu, odmówić autorowi oryginalności.

      – I tu się pan myli. Mogę. Wszystko mogę, bo obserwowałem tego człowieka przez kilkanaście miesięcy. Znam go dokładnie. Rozgryzłem i po pięciu latach dopadłem. Nie jest oryginalny. Nie jest niezwykły. Nie zrobił nic szczególnego. Jest taki sam jak każdy morderca. Nienormalny i zdeprawowany.

      – Tak pan naprawdę uważa?

      – To zwykły gnój – zacietrzewia się glina. – Pan z nim jeszcze nie rozmawiał? – Niespodziewanie znów zmienia temat.

      – Mam zgodę na widzenia.

      – Na Kleczkowskiej?

      – Tak.

      – To dobrze. Otworzą się panu oczy.

      – Co pan przez to rozumie?

      Glina zamyśla się chwilę, jakby szukał odpowiednich słów. Takich, które mogłyby oddać dokładnie to, co chce przekazać. Ale one nie istnieją. Jagodnikow nie umiał ich nigdy znaleźć. Pewnie dlatego nie zrobił kariery w policji. A w karierze słowa pomagają czasem więcej niż czyny.

      – Proszę być bardzo czujnym.

      – Jest niebezpieczny?

      – Nie o to chodzi. Jest niebezpieczny, to jasne, choć nic panu nie zrobi. Prawdopodobnie jednak, proszę się nie gniewać za to, co powiem, będzie pan dla tego człowieka tylko płotką. Przez jakiś czas – nawet atrakcyjną.

      – W jakim sensie?

      – Wymanewruje pana tak, jak sobie to wcześniej obmy-ślił. A zrobił to z pewnością. Nic by nie zyskał, gdyby miał pana zabić. Żywy jest pan dla niego cenniejszy. Więcej zyska, przeciągając kogoś takiego jak pan na swoją stronę.

      – Pan wybaczy, panie komisarzu – odpowiada dziennikarz pewny siebie – jestem młody, ale to nie mój pierwszy reportaż. Rozmawiałem już nie raz z różnymi ludźmi. Z kryminalistami także.

      – To świetnie. Sęk w tym, że to nie jest typowy kryminalista