Aleksander Sowa

Koma


Скачать книгу

że od tamtej chwili moje życie wywróciło się do góry nogami. Takie to szczęście. I wie pan, co w tym wszystkim było najgorsze? Nie miałem pojęcia, z jakiego powodu!

      – Nie powiedziano panu, o co jest pan oskarżony?

      – Nie – odpowiada z przejęciem. – I o to chodzi. Właśnie o to chodzi! Nie wiedziałem. Pytałem: „Ludzie, dlaczego? Dlaczego?” – powtarza, unosząc ciemne brwi. „O co wam chodzi? Za co mnie zatrzymaliście?”.

      – I co powiedzieli?

      – „Za to, że jesteś jedyny w swoim rodzaju” – odpowiada, z niedowierzaniem kiwając głową, tak jakby to, że rozmawiają teraz w zakładzie karnym, nie było prawdą. Jakby było śpiączką, z której zaraz się obudzą i wrócą do życia. Ale to nie był sen. To naprawdę się stało.

      3.

      – To był koniec jesieni dwutysięcznego roku – odpowiada Jagodnikow bez namysłu.

      Brzuch wylewa się glinie przez pasek od spodni, ale widać, że pamięć ma doskonałą. Czerwona twarz sprawia, że łysy, niepozorny i na pierwszy rzut oka łagodny człowieczek zupełnie nie wygląda na byłego oficera Wydziału Zabójstw Dolnośląskiej Komendy Wojewódzkiej.

      – Dokładnie pamiętam ten dzień. Bez mrozu, ale ciągle mżawka albo wiatr. Kiedy go znaleźliśmy, już nie padało, ale dalej był ziąb jak cholera. Błoto jak w świńskim chlewie – wspomina. – Potem musiałem łykać tabletki na przeziębienie. Zima, dokładnie grudzień. Tyle że dla tamtego wszystko skończyło się w listopadzie. Prawie o miesiąc wcześniej.

      – Tamtego?

      – Dla ofiary – prostuje glina.

      – Jak odkryliście zwłoki?

      – Dostaliśmy wezwanie nad Odrę. Wioska nazywała się Chobienia. Wędkarze zauważyli ciało przy brzegu. Już wtedy wiedziałem, że to jeden wielki syf.

      – W jakim sensie?

      – Dziś jestem na emeryturze. Wtedy miałem prawie dwadzieścia pięć lat służby. Większość przerobiłem w dochodzeniówce, a i tak czegoś podobnego nie widziałem. Nigdy.

      – Wiem, że ofiara była naga – dodaje dziennikarz.

      – E tam! Naga. To bzdura! Facet miał slipki, koszulkę i bluzę.

      – Ale butów nie miał?

      – No właśnie, nie miał. Ale naszą uwagę zwróciło też co innego.

      – Co?

      – Był związany, ale w niecodzienny sposób.

      – W gazetach nazwano to nietypową kołyską?

      – Tak to nazwaliśmy, a wy, dziennikarze, jak zrobiło się o tym głośno, powtarzaliście to jak papugi – mówi z niesmakiem.

      – Widać nie darzy szacunkiem przedstawicieli dziennikarskiej profesji. Jak większość policjantów. A już szczególnie ci z dochodzeniówki. Redaktor wie o tym, ale mało go to obchodzi. Potrzebuje gliny, żeby zrobić dobry reportaż o zbrodni. I tyle.

      – O co chodzi z tą nietypową kołyską?

      – Wiąże się delikwenta jednym kawałkiem liny – wyjaśnia glina, demonstrując na sobie. – Kostki u nóg trzeba związać z nadgarstkami. Z tyłu, za plecami…

      – …a drugi koniec liny – podchwytuje dziennikarz – z szyją?

      – Właśnie! Związany, prostując się, będzie się dusił.

      – Rozumiem.

      – Jak na gimnastyce – kołyska. Było w tym coś poniżającego.

      – Poniżającego?

      – Niech pan pomyśli. Jak się chce kogoś załatwić, to najlepsza jest kulka w łeb. Jak klamki brakuje, to nóż w żebra, ewentualnie – przepraszam za słowo – wpierdol, aż gość zejdzie. Nikogo się nie topi. A jeśli już, to nie tak związanego. Zgodzi się pan, prawda?

      – Faktycznie.

      – No właśnie. A tutaj mieliśmy ofiarę zabitą jakby przy okazji.

      – O czym pan pomyślał, widząc ofiarę?

      – Że mordercy najbardziej zależało na upokorzeniu tego mężczyzny. Ktoś, kto to zrobił, musiał tego faceta naprawdę mocno nienawidzić.

      – Więc zemsta?

      – Widzę, że nie jest pan głupi. Zemsta w ogóle jest jed-nym z najczęstszych motywów zbrodni.

      – Myślałem, że ludzie najczęściej mordują dla pieniędzy.

      – Ludzie mordują generalnie z czterech powodów – ucina policjant – z zemsty albo pieniędzy.

      – To dwa są przecież…

      – Pieniądze to władza. Zemsta to baba. Są cztery?

      4.

      – Znała pani Krystiana Jankowskiego?

      – Znałam – odpowiada zdawkowo kobieta.

      Julia, była żona oskarżonego, jest przed czterdziestką. Dla dziennikarza w wieku niespełna dwudziestu sześciu lat w ogóle nie jest atrakcyjna. Na dodatek ma zniszczoną twarz, wygląda na starszą.

      – A coś więcej?

      Wydaje się, że wolałaby nie wracać do tamtej sprawy. Dziennikarz za chwilę ma się dowiedzieć, co jest prawdziwym tego powodem.

      – To nie takie proste.

      – Zdaję sobie sprawę. Ale proszę spróbować – zachęca.

      – Muszę więc wrócić do czasów, zanim to wszystko się wydarzyło. Inaczej niczego pan nie zrozumie.

      – Chętnie posłucham.

      – Darka, to znaczy mojego byłego męża – poprawia się – poznałam jeszcze na studiach. Prawda jest taka, że wszystkie kobiety zwracały na niego uwagę, mimo że chudy on taki, mizerny. Ledwie metr siedemdziesiąt wzrostu. A jednak wszystkie się za nim oglądałyśmy jak głupie. Wiem, że to dziwne. Sama nie potrafię tego zrozumieć. W ogólniaku nazywano go nawet Amor. On jednak interesował się tylko książkami.

      – A kobiety?

      – Dziwny był od samego początku. Zwracał uwagę tylko na szare, niepozorne myszki. I zawsze starsze od niego.

      – A pani?

      – Darek jest dwa lata młodszy.

      – Rozumiem, proszę mówić.

      Kobieta nabiera powietrza w płuca. Unosi delikatnie ra-miona, jakby przyjmując na barki niewidzialny ciężar wskrzeszanych w pamięci wydarzeń.

      – Przez pierwsze lata studiów zajmował się tylko From-mem, Nietzschem i Arystotelesem. Całe noce ślęczał nad ich dziełami.

      – Studiował filozofię, tak?

      – Tak. – Kobieta znów się zamyśla. – Ale na trzecim roku wszystko się zmieniło.

      – To znaczy?

      – Książki poszły w kąt. Rzucił się w wir zabawy. Wtedy też wyszłam za niego.

      – Poznaliście się na studiach?

      – Nie. Znałam go już wcześniej. Poznaliśmy się, kiedy uczył się jeszcze w liceum, w klasie maturalnej. Byłam wtedy studentką na praktyce w jego klasie.

      – W jakim mieście?

      – W Legnicy. Studiowałam we Wrocławiu, ale praktykę zrobiłam w swoim rodzinnym