zamieszaniu związanym z zamachem i tak należało uznać za cud, że nie zagubiła się gdzieś w medialnym szumie.
– Hauer?
– Piszą, że jakiś samochód potrącił go na ulicy.
– Tak, czytałam.
– I że stało się to na Batorego, nieopodal skrzyżowania z Waryńskiego.
Tego nie wiedziała, ale najwyraźniej strona odświeżała się sama.
– To pod Ministerstwem Spraw Wewnętrznych – dodał Patryk.
W końcu przestał wlepiać wzrok w komórkę i przeniósł go na nią.
– Sugerujesz…
– Jest tam ścieżka rowerowa. Bianczi z pewnością z niej korzystał.
Jej wzmianka, że to nie wygląda na przypadkowe zdarzenie, była zupełnie niepotrzebna. Ale czy sama była pewna, że ktoś go zaatakował? Nie, tak naprawdę nie było powodu sądzić, że to celowe działanie ludzi, których Bianczi rzekomo chciał zdemaskować.
Dopiero teraz Kitlińska zdała sobie sprawę, że przez eksplozję pod parlamentem wszyscy zrobili się nieco paranoiczni. Ona także.
– Dowiedzieli się, co z nim? – zapytała.
– Jeśli tak, to zachowali to dla siebie. Jest tylko informacja, że trafił do szpitala.
– Którego?
– Nie napisali, ale jeśli jego stan był taki, jak wynika z tonu tego artykułu, to do najbliższego – odparł Hauer nieobecnym tonem. – Może do Świętej Rodziny, może do Czerniakowskiego, nie wiem.
Potarł nerwowo kark, a potem oddał Kitlińskiej telefon.
– Tak czy inaczej, zajmę się tym.
– Ty?
Patryk ewidentnie nie miał zamiaru wdawać się w dyskusje. Musiał uznać, że skoro Bianczi nie dotarł na spotkanie, znikł powód, by współdziałać z Kitlińską.
– Jestem mu to winny – powiedział.
– Może, ale…
– Nie ma sensu, żebyś się do tego mieszała. Wracaj do domu, odpocznij, przygotuj się na to, co cię czeka.
– A co mnie czeka?
– Naprawdę musisz pytać?
Rzeczywiście nie musiała tego robić. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie tylko w mediach stanie się kozłem ofiarnym. Pod pręgierzem znajdzie się cała formacja, ale przede wszystkim ci funkcjonariusze, którzy odpowiadali za bezpieczeństwo prezydent.
Rykoszetem oberwą zaś wszyscy z otoczenia Seydy. Bogu ducha winni urzędnicy, którzy układali plan dnia. Sekretarka, która łączyła jej telefony. Asystenci, którzy przytrzymali ją zbyt długo lub wypuścili z kancelarii zbyt szybko.
Hauer nie miał racji, kiedy mówił o szukaniu porządku. W takim chaosie nie szuka się ani jego, ani teorii spiskowych, ale winnych.
– Nie mam zamiaru odpuszczać – oświadczyła Anita. – To do mnie Bianczi zadzwonił w pierwszej kolejności. Musiał mieć jakiś powód.
– Może taki, że akurat do ciebie udało mu się znaleźć numer.
– Nie, wyraźnie mówił o braku zaufania do innych.
– Mhm.
– Z jakiegoś powodu na początku uznał, że może ufać tylko mnie.
– Bo?
– Nie wiem. Może miało znaczenie to, że byłam z otoczenia Seydy.
– W takim razie powinien skontaktować się z Korodeckim albo…
– Owszem, powinien – przerwała mu Anita. – Ale tego nie zrobił.
Przez chwilę obydwoje milczeli, podczas gdy gdzieś w oddali rozległ się dźwięk pojazdu na sygnale. Kitlińska przypuszczała, że to nie karetka, wszystkie do tej pory dawno rozwiozły rannych spod sejmu do warszawskich szpitali. Być może transport krwi, której z pewnością w tej chwili brakowało.
Hałas stawał się jednak coraz głośniejszy – i to nie tylko dlatego, że pojazd się zbliżał. Dołączyły do niego kolejne.
Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, równocześnie rozległy się dźwięki dzwonków zarówno jej komórki, jak i Patryka. Kitlińska zwlekała z odebraniem, uznając, że ważniejsze jest, by usłyszeć rozmowę Hauera.
– Tak? – spytał.
Chwilę czekał na odpowiedź, a ona w tym czasie sprawdziła, kto dzwoni. Próbował skontaktować się z nią zastępca szefa BOR-u. Z pewnością po to, by ustalić, co się z nią dzieje i dlaczego opuściła budynek sejmowy.
Anita zignorowała go i skupiła się na Hauerze.
– Niedaleko – odezwał się, a potem znów słuchał. – Mogę być w sejmie za dziesięć minut.
Zawiesił wzrok gdzieś w oddali i Kitlińska odniosła wrażenie, jakby zapomniał o jej obecności. Coś zupełnie zaprzątnęło jego myśli, a narastający dźwięk syren sprawiał, że atmosfera zdawała się jeszcze bardziej napięta.
– Co się dzieje? – spytał. – Skąd te wszystkie auta na sygnałach na Jerozolimskich?
Anita żałowała, że nie słyszy odpowiedzi.
– Co? – rzucił Patryk. – Jest pani pewna?
Rozmówczyni najwyraźniej potwierdziła, bo Hauer ciężko wypuścił powietrze.
– W porządku, ale…
Urwał i znów słuchał w milczeniu. Tym razem trwało to znacznie dłużej niż poprzednio. Kiedy osoba po drugiej stronie skończyła, Hauer głośno przełknął ślinę.
– Tak, rozumiem. Oczywiście.
Opuścił rękę z telefonem, a potem spojrzał nieobecnym wzrokiem na Kitlińską.
– Co się dzieje? – zapytała.
– Zaraz zbiera się sejm.
– I?
– I wybierze mnie na marszałka.
– Co takiego?
Hauer niemal niezauważalnie uniósł głowę. Popatrzył w kierunku Alei Jerozolimskich, po których gnała kawalkada radiowozów, a potem spojrzał na Kitlińską.
– Za piętnaście minut Polska będzie mieć nowego prezydenta – oznajmił.
Rozdział 5
Dotarcie na Wiejską z parkingu przy Lorentza na piechotę zajęłoby Hauerowi znacznie mniej czasu, gdyby tylko mógł tam pójść. Zamiast tego musiał jednak poczekać, aż kierowca wyjedzie na Jerozolimskie, zawróci na ślimakach przed mostem Poniatowskiego, a potem skieruje się z powrotem na zachód.
Przesadził, mówiąc Kitlińskiej, że kwadrans dzieli go od objęcia władzy. W rzeczywistości będzie musiał poczekać przynajmniej dwa.
Zanim opuścił park przy Książęcej, błyskawicznie uzgodnił z Anitą plan działania. Jeszcze chwilę wcześniej nie był na to gotowy, ale wieści od Teresy Swobody zupełnie zmieniały sytuację.
Kwestię Biancziego musiał zostawić komuś innemu, a samemu zająć się sprawami państwowymi.
Nawet w jego głowie brzmiało to dumnie, jakby samo w sobie stanowiło powód, by zapisał się złotymi zgłoskami w historii Polski.
Tak czy inaczej, nie mógł skupiać się w tym momencie na tym, czy wypadek dziennikarza był przypadkowym zdarzeniem, czy celowym działaniem.