się już z premierem – oznajmił. – Jest w KPRM-ie, zajmuje się naglącymi sprawami.
– I jakie to sprawy? – wtrącił się Hauer.
Korodecki otworzył usta, ale się zawahał. Potem przeniósł wzrok w głąb korytarza, jakby chciał zasugerować, że skoro Swoboda najwyraźniej nie ufa im na tyle, by dopuścić ich na posiedzenie RBN-u, on także nie powinien.
– Sprawy związane z bezpieczeństwem – dodał. – A teraz wybaczcie.
Odprowadzili go wzrokiem, nie mając okazji do odpowiedzi. Oboje przez moment trwali w milczeniu, boleśnie odczuwając, że z jakiegoś powodu naprawdę zostali odsunięci na drugi tor.
A może przesadzali? Patrykowi przeszło przez myśl, że Teresa na dobrą sprawę nie miała powodu, by zapraszać go do RBN-u. Zwołała przedstawicieli wszystkich partii, a Unię Republikańską reprezentowała sama, jako jej szefowa.
O ile Hauer był gotów przyjąć, że to nie żadna zagrywka polityczna, o tyle dla jego żony nie było to tak oczywiste.
– Co ona odwala? – syknęła Mil.
– Nie wyolbrzymiaj.
– Nie wyolbrzymiam – zaoponowała stanowczo. – Powinieneś w tym uczestniczyć, a może nawet przewodzić całemu temu pieprzonemu spotkaniu.
– Przewodzi mu głowa państwa.
– Na papierze. W rzeczywistości to na ciebie wszyscy by patrzyli.
Bardziej niż te kwestie Patryka zajmowało to, o czym wspomniał Korodecki. Jeśli premier rzeczywiście się odnalazł i zamiast w sejmie przebywał w swojej kancelarii, mogło znaczyć to tylko jedno.
Atak na Wiejskiej mógł nie być odosobnionym przypadkiem, ale początkiem większego scenariusza. Zagrożenie wciąż mogło być realne.
– Ale może właśnie dlatego cię tam nie chce – dodała Milena. – Może obawia się, że podkopiesz jej pozycję.
Patryk szczerze w to wątpił. Swoboda była dla niego być może nie jak matka, ale z pewnością jak dobra ciotka, która od lat robiła wszystko, by rozciągnąć nad nim parasol ochronny, jednocześnie pozwalając mu się rozwijać.
– Nie sądzę – odparł.
– Bo masz skrzywione postrzeganie tej kobiety.
Hauer westchnął.
– Daj spokój – rzucił. – Niedawno raz na zawsze udowodniła, że nie ma zamiaru wbijać mi noża w plecy. Nawet ty musisz to widzieć.
– Nawet ja?
– Wiesz, co miałem na myśli…
– Że jestem podejrzliwa wobec ludzi, którzy zarabiają na życie manipulacjami, kłamstwami i zdradami?
Pytanie właściwie było całkiem zasadne, ale nie w stosunku do Swobody. Ona jako jedyna od zawsze działała na korzyść Hauera. I nawet kiedy wydawało się, że jest inaczej, ostatecznie udowadniała, że ma na względzie jego dobro.
– Naprawdę musimy teraz to przerabiać? – spytał.
Mil rozłożyła ręce i się obróciła.
– A co innego mamy do roboty? – odparowała. – Zapewnieniem bezpieczeństwa zajmuje się Chronowski i jego ludzie, zażegnywaniem konstytucyjnego kryzysu Swoboda i jej nowi przyjaciele, a my…
– Spokojnie, na nas też przyjdzie pora.
– Może już przyszła – odparła cicho Milena.
– Co masz na myśli?
– Że jeśli nie mamy żadnej innej możliwości, zajmijmy się mediami.
– Mam wrażenie, że robi to w tej chwili każdy polityk.
– Ale żaden z nich nie był w ciemnym saloniku.
Hauer nabrał głęboko tchu. Lista jego priorytetów była długa i nie znajdowało się na niej występowanie przed kamerami. Jeszcze przed momentem sądził, że będzie zaangażowany w przywracanie spokoju w kraju, stabilności konstytucyjnych organów i porządku na arenie międzynarodowej, a w końcu w organizowanie żałoby i wsparcia dla rodziny Seydy.
Tymczasem najwyraźniej pozostało mu jedynie zrobienie cyrku w mediach.
– To niepowtarzalna szansa – dodała Milena.
Nie odpowiadał.
– Pomniki powstają tylko po opadnięciu popiołów.
Zasadniczo miała rację, choć przypuszczał, że w tym wypadku będą wznoszone na cześć Darii. Całkiem zasadnie. Jako pierwsza kobieta w kraju przebiła szklany sufit i pokazała, że głową państwa wcale nie musi być mężczyzna. Jej kadencja była krótka, ale przełomowa – owszem, popełniała błędy, lecz nie na tyle duże, by po latach stały się orężem w rękach jej przeciwników.
Ktoś jednak zawinił, inaczej zamachowiec nigdy nie miałby szansy zbliżyć się do prezydent. Biuro Ochrony Rządu? ABW? CBŚP? Wojskowy wywiad lub kontrwywiad? Lista potencjalnych winowajców była długa, a Hauer przypuszczał, że im więcej popiołów opadnie, tym liczniejsze będą nie pomniki, ale powstające na zgliszczach teorie.
– Musimy zorganizować konferencję prasową – dodała Mil.
Rzucanie górnolotnych frazesów i zapewnianie obywateli o tym, że wszystko jest pod kontrolą, było ostatnim, czego w tej chwili chciał. Być może żona miała jednak rację. Nie miał państwowych obowiązków, ale te polityczne mówiły jasno, że należy kuć żelazo, póki gorące.
– Patryk?
Odpowiedział na pytanie wyciągnięciem dłoni. Kiedy położyła na niej tabletkę afobamu, żadne z nich nie musiało dodawać nic więcej. Jedyny problem polegał na tym, że nie mieli gotowego tekstu, a improwizacja w takich okolicznościach raczej nie wchodziła w grę.
– Zajmij się spędem – odezwał się Hauer.
– Hę?
– Zwoływaniem reporterów. Ja zacznę układać przemówienie.
– Nie musisz.
Zabrzmiało to, jakby przygotowała je zawczasu, ale wiedział, że to niemożliwe. Nawet Milena nie była tak przewidująca.
– Nie pójdę na żywioł.
– Pójdziesz – odparła, jakby rzeczywiście zależało to wyłącznie od niej. – Bo nie musisz mówić niczego konkretnego. Zapewnisz, że Polacy mogą czuć się bezpiecznie, ale tak naprawdę dasz do zrozumienia, że jest wprost przeciwnie.
Patryk uniósł brwi.
– Wyślesz sygnał, że stoimy na krawędzi urwiska, że w każdej chwili obce wojska mogą dokonać interwencji, terroryści ponownie zaatakować, banki upaść, a sklepy zostać pozamykane – wyrzuciła z siebie na jednym oddechu Milena. – Zbudujemy poparcie na najsolidniejszym fundamencie politycznym, jaki istnieje. Na strachu.
– Który zniknie, kiedy tylko Chronowski wyjdzie z KPRM-u i oznajmi, że znają tożsamość zamachowca i mają wszystko pod kontrolą.
– Nieistotne. Obietnice ze strony słabego rządu nie dadzą ludziom poczucia bezpieczeństwa.
Hauer przypomniał sobie wyświechtaną frazę autorstwa Franklina Delano Roosevelta o tym, że jedyną rzeczą, której naprawdę musimy się obawiać, jest nasz własny strach. Nie była do końca trafna. Bać powinniśmy się tych, którzy go wykorzystują.
Spojrzał na żonę, zastanawiając się, w jaki sposób udaje jej się nie tylko powściągać emocje, ale także kalkulować tak chłodno, jakby nie wydarzyło