prostu, że jeśli ma pani zaufanie do jakiegokolwiek polityka, najwyraźniej opuściła pani kilka lekcji historii w szkole.
Kitlińska nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– I zapewniam panią, że gdybyśmy wszyscy nagle przestali kłamać, świat wcale nie byłby lepszym miejscem. Wręcz przeciwnie.
– Odpowie pan za to – odparła cicho.
– Nie.
Czekała na dodatkowy komentarz, ale Hauer sprawiał wrażenie, jakby nie miał zamiaru go udzielić. Dopiero po chwili najwyraźniej uznał, że jest go Kitlińskiej winny.
– Niech się pani zastanowi.
– Nad czym?
– Nad tym, że mamy immunitet.
Odniosła wrażenie, że nie mówi o sobie i Milenie, tylko o całej klasie politycznej.
– Producenci byle suplementów diety odpowiadają za każde niewielkie, nieistotne kłamstewko w sprawie tego, co sprzedają – powiedział. – My wprost przeciwnie.
Nie dając jej szansy na odpowiedź, odwrócił wózek i skierował się w stronę żony. Anita przyglądała im się, kiedy zaczęli wymieniać między sobą ciche uwagi. Przypuszczała, że zdają sobie relację z tego, jak dobrze wyszedł ich mały fortel.
Milena poinformowała o wszystkim mężczyzn obecnych na zebraniu w ciemnym saloniku, z pewnością łagodząc uderzenie swoim urokiem osobistym. Patryk niechybnie zapewnił ją, że z Kitlińską poszło mu równie dobrze.
Kiedy obydwoje udali się do sejmowego gabinetu prezydenta, Anita potoczyła wzrokiem dokoła, zastanawiając się, co powinna zrobić. Odniosła wrażenie, że jest nie tylko zbędna, ale także niewidzialna.
Dziennikarze mijali ją, pędząc do tego czy innego biura parlamentarnego. Politycy zupełnie ignorowali jej obecność, a funkcjonariusze służb rzucali jej jedynie przelotne spojrzenia.
Dla wszystkich było jasne, że nie ma czego tutaj szukać. Dla niej także.
Zastanawiała się, którędy najlepiej opuścić budynek sejmu, by nie przykuć niczyjej uwagi. Prezydent opowiadała jej kiedyś o przynajmniej kilku możliwych opcjach, dzięki którym posłowie mogli niezauważeni wymknąć się z gmachu. Pamiętała o drodze z sali plenarnej przez Dolną Palarnię i Stary Dom Poselski, którą mogłaby dostać się na dziedziniec, a z niego wyjść na Wiejską lub Górnośląską. Znała także przejścia podziemne do Nowego Domu Poselskiego i trasę, dzięki której niezauważenie zmieniali się stenotypiści sejmowi, w trakcie obrad korzystający z przejścia przed mównicą.
Ostatecznie przeszła bezpośrednio do budynku senatu, a potem opuściła gmach przy alei na Skarpie.
W okolicy kręciły się tylko pojedyncze osoby, ale przypuszczała, że od strony Wiejskiej zobaczyłaby nieprzebrany kordon mundurowych. Cały kompleks z pewnością był otoczony, a tuż za funkcjonariuszami kotłowali się wzburzeni reporterzy, starając się dołączyć do tych szczęśliwców, którym udało się dostać do sejmu.
Kitlińska ściągnęła poły żakietu tak, by zakryć krew na bluzce, a potem ruszyła przed siebie.
Dopiero kiedy oddaliła się od parlamentu, uświadomiła sobie, że w całym tym zamieszaniu nie sprawdziła nawet prywatnego telefonu. Wyjęła komórkę z kieszeni, a potem przejrzała wiadomości i nieodebrane połączenia.
Tak jak się spodziewała, przede wszystkim próbowała się z nią skontaktować kobieta, która była dla niej jak matka. Nie, która właściwie była jej matką, mimo że nie łączyły ich więzy krwi. Anita szybko napisała, że wszystko z nią w porządku, ale wedle wszelkich prawideł działania wszechświata nie mogło okazać się to wystarczająco uspokajające.
– Nic mi nie jest – odezwała się Kitlińska, gdy odebrała połączenie przychodzące.
– Kitka…
Tylko siostra Bożena tak do niej mówiła – i być może dlatego tak nie lubiła tego określenia.
– Jesteś pewna? – dodała.
I tylko ona mogła zadać takie pytanie.
– Widziałam cię w telewizji, miałaś krew na…
– Wiem, proszę siostry – ucięła Anita. – Ale tak, jestem pewna.
– Co… co tam się teraz dzieje?
Kitlińska obróciła się w kierunku gmachu i przez moment zastanawiała się nad odpowiedzią. Swoboda, Hauer i Milena z pewnością układali już scenariusz na nadchodzące godziny. Zaczną od ogłoszenia żałoby, a potem wezmą się do roboty, by raz zdobytej władzy już nie oddać.
– Nie wiem, ale z pewnością nic dobrego – odparła po chwili Anita. – Nie mam tam czego szukać.
– Jak to? Odpowiadasz przecież za bezpieczeństwo…
– Prezydent Seydy – dokończyła Kitlińska.
Nastała ciężka cisza, która sprawiła, że Anita nie musiała dodawać nic więcej.
– Niech Bóg zlituje się nad jej duszą – odparła siostra Bożena. – Gdzie teraz jesteś?
– Niedaleko sejmu. Jadę do domu.
– Nie powinnaś być teraz sama.
Owszem, nie powinna. Nikt nie powinien. Prawda była jednak taka, że Kitlińska nie miała gdzie się udać. Nie było też nikogo, kto mógłby dotrzymać jej towarzystwa. Siostrę zakonną, która ją wychowała, pominęła, bo od lat ich spotkania sprowadzały się wyłącznie do kłótni. Teraz nie byłoby inaczej, nawet wziąwszy pod uwagę okoliczności.
– Gdyby ktoś mnie szukał, niech siostra powie, że wszystko jest okej – odezwała się Anita. – I że jestem u siebie.
– Kitka, kto miałby…
– Naprawdę? – ucięła czym prędzej Kitlińska. – Nawet w takiej chwili będzie mi siostra wygarniać samotność?
Bożena na moment zamilkła, a potem zapewniła ją o swoim wsparciu i się pożegnała. Anita z ulgą schowała telefon do kieszeni. Nie miała ochoty sprawdzać, kto jeszcze próbował się z nią skontaktować.
Niedokończone pytanie siostry zakonnej właściwie było na miejscu. Lata temu Kitlińska poświęciła wszystko karierze: najpierw zaciągnęła się do wojska, a potem podjęła służbę w Biurze Ochrony Rządu. Szła ścieżką wytyczoną przez przedwcześnie zmarłego ojca, jakby stało się to jej wewnętrznym imperatywem.
Co chciała dzięki temu osiągnąć? Sama nie wiedziała. Szukała swojej drogi, być może próbowała w jakiś sposób zrekompensować sobie dotkliwy brak ojca, a być może lepiej go dzięki temu zrozumieć.
Tak czy inaczej, w tej chwili żałowała, że wybrała tę drogę. Wszystko, co stało się w ostatnich godzinach, było rezultatem także jej zaniedbania. Odpowiadała za bezpieczeństwo prezydent, to ona powinna być tą, która jako pierwsza wypatrzy zamachowca i w porę zareaguje.
Może podziękowano jej i odesłano z sejmu nie tylko dlatego, że była związana z Pedepem, ale także dlatego, że zawiodła jako funkcjonariusz.
Zaklęła głośno i rozejrzała się bezradnie. Nie wiedziała, dokąd się skierować, więc ostatecznie weszła do pobliskiego parku Rydza-Śmigłego. Przeszła przez kładkę nad Książęcą, a potem usiadła na skarpie przed Elizeum, niewielkim podziemnym salonikiem, którego przeznaczenie do dziś pozostawało niejasne.
Wpatrywała się bezmyślnie w pobliski neoklasycystyczny budynek wodozdroju, kiedy rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Niechętnie wyjęła telefon i wyświetliła