1981 roku początkowo przebywały w zakładach karnych w Łęczycy bądź Sieradzu, następnie w ośrodku odosobnienia w Olszynce Grochowskiej. W połowie stycznia 1982 roku zostały przewiezione do ośrodka odosobnienia dla wszystkich internowanych kobiet, który został utworzony w Gołdapi43. Kilkunastogodzinny transport do tego miejsca był ciężkim sprawdzianem z wytrwałości. Kobiety nie dostały na tę podróż żadnego prowiantu, a na odpoczynek i załatwienie potrzeb fizjologicznych przewidziany był tylko jeden postój44. W przypadku kobiet internowanych na początku trwania stanu wojennego należy zwrócić uwagę na towarzyszące im napięcie psychiczne. Pomimo że jeden z żołnierzy poinformował je, że zmieniają tylko miejsce odizolowania, to jednak kierunek transportu oraz bliskość Gołdapi z granicą ze Związkiem Radzieckim, powodował, że wyobraźnia podsuwała im różne scenariusze, co do ich dalszego losu. Kobiety bały się tego, że zostaną wywiezione z Polski45.
Przebywając w ośrodku odosobnienia, łodzianki starały się żyć normalnie, tak aby obciążenie psychiczne odsunąć od siebie wszelkimi możliwymi sposobami. Wspólnie z innymi kobietami organizowały różnego rodzaju zajęcia – kursy językowe, gimnastykę, wykłady, występy artystyczne. Było to konieczne dla zachowania w miarę dobrej kondycji psychicznej w warunkach, w jakich się znalazły, zwłaszcza że sytuacja formalna internowanych była niejasna. W przypadku więźniów była ona o tyle łatwiejsza, że znali oni termin zakończenia wyroku. Internowani natomiast byli tej świadomości pozbawieni. Nie wiedzieli, kiedy opuszczą ośrodek i jakie są dalsze plany co do ich losu46.
W czasie internowania rozgrywały się także dramaty rodzinne. Część kobiet była matkami posiadającymi jeszcze małe dzieci, w przypadku niektórych łodzianek także pozostali członkowie rodziny – mężowie, bracia – zostali internowani. Bliscy, którzy chcieli odwiedzić internowane kobiety stawali przed trudnym wyzwaniem. Podróż pociągiem z Łodzi do Gołdapi trwała około czternastu godzin. Od dworca w Gołdapi do ośrodka odosobnienia trzeba było pokonać jeszcze blisko sześciokilometrową trasę. Po takiej ciężkiej podróży zdarzało się, że członkowie rodziny musieli jeszcze długo czekać przed szlabanem zanim wpuszczono ich na teren ośrodka. Atmosferę odwiedzin dobrze oddała Dmochowska:
Wtedy po obu stronach widziało się rozgorączkowanie, sztuczne wesołe twarze, okrzyki bez sensu, […] rozmowy, pytania, pocałunki pod okiem strażniczek, uściski rąk, często łzy, zwłaszcza przywiezionych przez ojców lub dziadków dzieci. A po wyjeździe bliskich dzwoniąca w uszach cisza i przejmujący smutek w sercu47.
Według przepisów prawnych dotyczących internowania, internowana osoba, która posiadała małoletnie dzieci, które wskutek internowania pozostałyby bez opieki, miała prawo wskazać osobę, która miałaby tę opiekę tymczasowo sprawować. Jeśli nie było takiej możliwości dzieci były umieszczane w domach dziecka48. Nie zawsze jednak te procedury były przestrzegane. Kinga Dunin córka internowanej łodzianki Dunin-Horkawicz, także została internowana. Zatrzymano również jej męża, a pięciomiesięcznego synka kazano zabrać ze sobą na komendę. Tam bez słowa jedna z funkcjonariuszek zabrała Dunin niemowlę, nie udzielając matce żadnych informacji na temat dalszych planów wobec jej dziecka. Dla Dunin-Horkawicz, widok zrozpaczonej córki, którą umieszczono w tym samym ośrodku odosobnienia i lęk o losy wnuka był jednym z najgorszych przeżyć, jakich doznała podczas internowania. Łodzianki solidarnie domagały się zwolnienia Dunin, grożąc protestem głodowym. Ostatecznie matka małego Stasia mogła opuścić miejsce odosobnienia49.
W każdym ośrodku funkcjonariusze SB prowadzili działalność, której celem było nakłonienie internowanych do podpisania deklaracji o lojalności. Aby to osiągnąć, SB sięgała po różne metody, jak relacjonuje Dmochowska kobiety „straszono procesami, studentkom mówiono o tym, że studia zostały wznowione, że nigdy nie dogonią koleżanek, matkom małych dzieci, że ich synkowie czy córeczki zaczęły się jąkać czy moczyć w nocy z nerwów i tęsknoty, starsze dzieci się nie uczą, mężowie chodzą samopas” 50. Choć kobiety zdawały sobie sprawę, że przekazywane informacje są nieprawdziwe, potem w ogóle odmawiały uczestnictwa w tego typu rozmowach, to samo doświadczenie ich było przygnębiające. Oprócz tych metod SB instalowała w pokojach internowanych podsłuchy oraz umieszczała w ośrodkach tajnych współpracowników51.
Według zamierzeń władz internowanie miało ostudzić zapał osób podejmujących działalność opozycyjną. W przypadku łodzianek zabieg ten okazał się jednak mało skuteczny. Po wyjściu z ośrodka odosobnienia kobiety stały się jednak bardziej nieufne i przez pewien czas towarzyszyło im poczucie ciągłego zagrożenia52. Sułkowska-Bierezin, która zdecydowała się na emigrację do Stanów Zjednoczonych, nie była w stanie udzielić wywiadu dziennikarce z Radia Wolna Europa (RWE). Towarzyszył jej irracjonalny lęk przed tym, że jest podsłuchiwana. Pod koniec lat siedemdziesiątych XX wieku wykryła ona u siebie w mieszkaniu aparaturę podsłuchową. Sułkowska-Bierezin relacjonuje, że dopiero po opuszczeniu pomieszczenia mogła swobodnie udzielić wywiadu53.
Po zwolnieniu z internowania siedem łodzianek zdecydowało się na wyjazd emigracyjny. Co nie zawsze oznaczało rezygnację z działań na rzecz opozycji. Prawie połowa tej grupy kobiet po opuszczeniu ośrodka odosobnienia podjęła konspiracyjną działalność, bądź mocno wspierała w tym swoich bliskich. Szczęsna zaopiekowała się dwuletnim wnukiem, synem Joanny Szczęsnej ukrywającej się współorganizatorki „Tygodnika Mazowsze”54.
Kobiety koncentrowały się głównie na pomocy represjonowanym w czasie stanu wojennego. Współpracowały z Ośrodkiem Pomocy Internowanym, Uwięzionym i ich Rodzinom zorganizowanym przez łódzkiego kapelana „Solidarności” o. Stefana Miecznikowskiego55. Prowadziły działalność wydawniczą, pośredniczyły w wymianie informacji, kolportowały opozycyjną prasę. Jedna z internowanych, tramwajarka Grażyna Sumińska była jednym z największych dostawców podziemnej prasy w MPK w Łodzi56.
W wyborach czerwcowych 1989 roku czynny udział brała między innymi Maria Dmochowska, jedyna kandydująca kobieta z ramienia „Solidarności” w Łodzi, oraz Iwona Śledzińska-Katarasińska, która współtworzyła Wojewódzki Komitet Obywatelski „Solidarności” i z jego ramienia prowadziła kampanię wyborczą do Sejmu i Senatu57.
Po 1989 roku losy internowanych łodzianek potoczyły się różnie. Dla niektórych zakończyła się służba polityczna i nadszedł czas na realizacje własnych celów, ukończenia studiów, poświęcenie się rodzinie, karierze zawodowej czy pracy społeczno-kulturalnej. Z życiem politycznym związały się Bartyzel, Dmochowska, Śledzińska-Katarasińska.
Każda z nich internowanie przeżyła na swój własny sposób. Właściwie każdej z nich można byłoby poświęcić osobną opowieść. Ich wspólną cechą był brak pokory wobec władzy PRL i podejmowanie działań niepożądanych z jej punktu widzenia, jak również pełne oddanie reprezentowanym poglądom oraz godne znoszenie represji, jakie je za nie spotkały.
Tabela 1. Wykaz internowanych kobiet z Łodzi w czasie stanu wojennego (1981–1982)
*ZK – Zakład Karny.
**OO – Ośrodek