Katy Evans

Manwhore Tom 2 Manwhore + 1


Скачать книгу

on nie jest już dla mnie Malcolmem. Nie jest nawet Saintem, który niemiłosiernie się ze mną droczył. To jest Malcolm Saint. Patrzący na mnie tak, jakby ani razu nie trzymał mnie w swoich ramionach.

      – Wiesz, że nie mogę porzucić swojej pracy – mówię, odwracając się.

      – Sprostamy twoim oczekiwaniom finansowym – odpowiada natychmiast.

      Kręcę głową i lekko się śmieję z niedowierzaniem, po czym pocieram skronie.

      – Merrick – rzuca jedynie Saint.

      A Merrick, wyraźnie spięty, wraca do wyjaśnień.

      – Jak już mówiłem, będziemy oferować naszym subskrybentom treść newsową, a pan Saint od dawna jest fanem pani pióra. Docenia szczerość i podejmowane przez panią tematy.

      Pąsowieję.

      – Dziękuję. Niesamowicie mi to schlebia – mówię. – Ale tak naprawdę istnieje tylko jedna odpowiedź – dodaję bez tchu – i już jej udzieliłam.

      – To poważna propozycja pracy, zatem w ciągu tygodnia oczekujemy jej przyjęcia bądź odrzucenia.

      Kładzie na stole plik dokumentów.

      Patrzę na nie, nie będąc w stanie pojąć, o co w tym wszystkim chodzi.

      – Czemu to robisz? – pytam.

      – Bo mogę. – Saint patrzy na mnie spokojnie. Spojrzenie ma rzeczowe. – Mogę zaoferować ci więcej niż twój obecny pracodawca.

      Pozostaje w bezruchu, a mimo to mój świat wiruje w szaleńczym tempie.

      – Weź te dokumenty, Rachel – dodaje.

      – Ja-ja… nie… chcę.

      – Zastanów się. Przeczytaj je, zanim mi odmówisz.

      Wpatrujemy się w siebie o ułamek sekundy za długo.

      Wstaje i z kocią gracją się prostuje. Malcolm Kyle Preston Logan Saint. Dyrektor generalny najpotężniejszej korporacji w tym mieście. Obsesja kobiet. Ulotny niczym kometa. Nieustępliwy i bezwzględny.

      – Przed końcem tygodnia moi ludzie skontaktują się z tobą.

      Ni z tego, ni z owego zastanawiam się, czy ten mężczyzna kiedykolwiek przestanie mnie zaskakiwać. Naprawdę jestem pełna podziwu dla jego opanowania. Jeśli choć przez chwilę sądziłam, że jakoś się dogadamy, myliłam się. Saint nie będzie marnował na to czasu. Jest zbyt zajęty zaspokajaniem swoich bezkresnych ambicji, podbojem świata.

      A ja? Ja tylko próbuję poskładać swój świat w jedną całość.

      Biorę głęboki oddech i w milczeniu zabieram dokumenty. Nie żegnam się ani nie dziękuję. Po prostu cicho wychodzę.

      Otwieram drzwi i nie mogę się powstrzymać przed ostatnim zerknięciem na gabinet, ostatnim zerknięciem na Sainta: siedzi na kanapie z dłońmi na kolanach, wzdycha i dotyka twarzy.

      – Potrzebuje pan ode mnie czegoś jeszcze, panie Saint? – pyta Merrick tonem, który błaga o więcej pracy.

      Kiedy Saint unosi głowę, dostrzega, że mu się przyglądam. Oboje zamieramy i po prostu patrzymy. Na siebie. On nieufnie i ostrożnie, ja z całym żalem, jaki mnie dręczy. Jest tyle rzeczy, które chcę mu powiedzieć, a mimo to odchodzę w milczeniu, zamykając za sobą drzwi.

      Jego asystentki patrzą, jak się oddalam.

      Wchodzę cicho do windy i zjeżdżając do lobby, przyglądam się swemu odbiciu w stalowych drzwiach. Całkiem ładnie wyglądam z rozpuszczonymi włosami, ubrana w miękki, kobiecy, opinający ciało strój. Ale kiedy patrzę sobie w oczy, wyglądam na tak zagubioną, że mam ochotę dać nura do swojego wnętrza, aby się odnaleźć.

      I dociera do mnie, że miłość jest równie zmienna, jak niebo czy ocean: nie znika, ale nie zawsze jest słoneczna, czysta czy spokojna.

      Wychodzę z budynku i zatrzymuję taksówkę, a kiedy odjeżdżamy, odwracam się i przez chwilę mierzę wzrokiem piękną lustrzaną fasadę budynku M4. Jest taki królewski, taki nieprzenikniony. Wtedy wibruje mi telefon.

      NO I JAK?!

      POGODZILIŚCIE SIĘ?!

      MÓW! WYNN WYCHODZI ZA 3 MIN I CHCE WIEDZIEĆ.

      CZYTAŁ TWÓJ ARTYKUŁ? ZMIĘKŁ PRZEZ TO?

      Czytam SMS-y od Giny i nie jestem w stanie wykrzesać z siebie energii, żeby na nie odpisać. Kierowca włącza się do ruchu.

      – Dokąd jedziemy? – pyta.

      – Proszę po prostu trochę pojeździć.

      Wyglądam przez szybę na Chicago – miasto, które kocham i które jednocześnie mnie przeraża, gdyż nigdy nie czuję się w nim do końca bezpieczna. Wszystko wygląda tak samo. Chicago nadal tętni życiem, jest wietrzne, elektryczne, nowoczesne, wspaniałe i niebezpieczne. To dokładnie to samo miasto, w którym mieszkam przez całe życie.

      To nie metropolia się zmieniła, lecz ja.

      Podobnie jak tysiąc kobiet przede mną, zakochałam się w ulubionym kawalerze tego miasta.

      I już nigdy nie będę taka jak wcześniej.

      Tak jak się obawiałam, po tym, co się stało, on już nigdy nie będzie mój.

      Cztery tygodnie + 1 godzina

      – 𝗡ie potrafiłam go rozgryźć. Po prostu nie potrafiłam. Byłam zbyt poruszona samym jego widokiem. Tak wiele miałam mu do powiedzenia i wiedziałam, że na pewno mnie nienawidzi i że tak naprawdę wcale nie ma ochoty ze mną rozmawiać. – Wzdycham i odwracam wzrok.

      – Rachel.

      To chyba jedyne, co Gina ma do powiedzenia. Robi się cicho jak w kostnicy.

      Kilka minut wcześniej w końcu poprosiłam taksówkarza, aby wyrzucił mnie pod Starbucksem, ponieważ nie chciałam wracać do domu. Chwilę później dołączyła do mnie Gina i oto siedzimy przy stoliku na samym końcu, w naszym własnym, małym świecie.

      – Tak bardzo mi smutno, Gino. – Zasłaniam dłonią oczy. – To już naprawdę koniec.

      – Kurwa. – Gina sznuruje usta. Ma nachmurzoną minę. – Czy w ogóle obchodzi go fakt, że zakochałaś się w nim mimo tego, że jest psem na baby i Bóg wie, kim jeszcze?

      – Gina! – krzywię się.

      Ona także robi kwaśną minę.

      Nie powinnam z nią nawet o tym rozmawiać. Tysiąc razy mnie ostrzegała, że tak się to właśnie skończy. Aż do znudzenia powtarzała mi: „Nie angażuj się”. Dlatego że Saint to znany kobieciarz, a ja miałam swoją robotę. Ale jak mogłam się przed tym uchronić?

      Saint to cyklon, a kiedy zgodziłam się napisać ten demaskujący go tekst, weszłam prosto w jego oko.

      Nie planowałam, że się zakocham. Zakochanie się w jakimkolwiek facecie w ogóle nie znajdowało się na liście moich życiowych planów. Gina i ja już zawsze miałyśmy być szczęśliwymi singielkami – pracoholiczkami, najlepszymi przyjaciółkami, utrzymującymi bliskie kontakty ze swoimi rodzinami. Ona zdążyła się przekonać, co to znaczy mieć złamane serce, i wszystko mi opowiedziała, żebym nie musiała też przez to przechodzić. Tak więc chroniłam swoje serce. Nie interesowali mnie mężczyźni, lecz wspinanie się na kolejne szczeble dziennikarskiej kariery. Tyle że Saint nie był zwykłym mężczyzną. Nie uwiódł mnie w zwyczajny sposób. A to, co nas połączyło, nie było… zwyczajne.

      Jestem dziennikarką i powinnam znaleźć jakieś krótkie słowo, którym można go opisać, ale mnie przychodzi do głowy jedynie „Sin”