praca. Tworzenie historii.
Napisz coś, Rachel.
Robię głęboki wdech, kładę palce na klawiaturze i zmuszam się, aby napisać jedno słowo. Jedno słowo przekształca się w dwa, a potem moje palce nieruchomieją. Skończyło mi się natchnienie. Skończyły się pomysły. Jestem pusta.
Czytam, co napisałam.
MALCOLM SAINT.
Pierwszy raz w swojej karierze cierpię na niemoc twórczą. Cała miłość, jaką darzyłam opowiadanie historii – miłość, która zrodziła się, kiedy byłam mała i układałam opowieści o mojej mamie – ulotniła się w dniu, w którym jedna z tych historii odebrała mi coś bezcennego.
Coś, co się nazywa…
MALCOLM SAINT.
Od tygodni błagam Helen, aby przydzieliła mi jakiś porządny temat. Taki, który by mnie zmotywował i dzięki któremu dotarłoby do mnie, że to, co piszę, może mieć moc sprawczą. Ale ona co rusz wymyśla jakieś usprawiedliwienia. Twierdzi, że skoro mam problem z mniej ważnymi tematami, z całą pewnością nie jest to odpowiedni moment na coś wielkiego.
Wciskam klawisz Backspace i patrzę, jak jego nazwisko znika.
MALCOLM SAIN
MALCOLM SAI
MALCOLM SA
MALCOLM S
MALCOLM
O Boże.
Zaciskam powieki i wykasowuję resztę.
Kierowana impulsem, sięgam do przewieszonej przez oparcie fotela torby i wyjmuję z niej złożoną kartkę. Rozkładam ją i wbijam wzrok w to, co widać na samym dole. W nakreślony męską ręką podpis.
Facet, przez którego mój cały świat wiruje. Wszystko mnie boli na sam widok tego podpisu.
– Rachel! – woła Sandy. Wsuwam kartkę z powrotem do torby, wychylam się ze swojego boksu i widzę, że pokazuje na szklaną ścianę, która oddziela Helen od nas wszystkich. – Masz tu przyjść! – woła.
Zabrawszy notatki, których treść zdążyłam jej już przesłać mejlowo, staję w progu gabinetu. Rozmawia przez telefon i gestem pokazuje, abym zaczekała.
– Och, jak najbardziej! A więc kolacja. Przyprowadzę ze sobą swojego najlepszego gracza – rzuca, po czym się rozłącza i z promiennym uśmiechem mnie przywołuje.
No cóż. Ma dziś dobry humor.
– Hej, Helen – mówię. – Widziałaś propozycje tematów, które ci wysłałam?
– Tak, a odpowiedź brzmi: „Nie”. – Jej uśmiech blednie i Helen wbija we mnie uważne spojrzenie. – Nie będziesz o tym pisać. – Wzdycha, po czym przekłada na biurku jakieś papiery. – Rachel, nikt nie chce czytać o jakichś tam zamieszkach – wymawia to słowo takim tonem, jakiego ktoś inny mógłby użyć do wypowiedzenia słowa „ekskrementy”. – Masz żywe, pełne energii pióro! – kontynuuje. – Wykorzystaj je, aby dawać radość, a nie skupiaj się na bolączkach tego świata. Opowiadaj o tym, co jest dobre. W co się powinno ubierać na randki z superfacetem? Zrób użytek z tego, co ci się przytrafiło z tym twoim seksownym eksem, i naucz dziewczęta, jak się powinno randkować.
– JESTEM SINGIELKĄ, HELEN, hello? Po co komu rady na temat randek od osoby, która spieprzyła swoją jedyną szansę na… – Milknę i pocieram skronie. – Helen, wiesz, że mam teraz mały problem.
– Chodzi ci o to, że nie możesz pisać?
Krzywię się.
To boli, dlatego że od ponad dwudziestu lat pisanie było tym, czym pragnęłam się zajmować w życiu.
– Idź. – Helen wskazuje drzwi. – Napisz mi coś o tym, jak się należy ubrać na pierwszą randkę.
– Helen… – Zamiast tego robię kilka kroków w jej stronę. – Helen, rozmawiałyśmy już o tym. Pamiętasz? O tym, jak bardzo chcę pisać o problemach dręczących dzisiejszy świat, o problemach dręczących Chicago. Chcę pisać o dyskryminacji, o przemocy na ulicach, a ty, choć obiecałaś mi takie tematy, nie dajesz mi nic. Prawdę mówiąc, ostatnimi czasy w mojej rubryce pojawiają się wyłącznie informacje o życiu singla i randkowaniu w wielkim mieście. Nie mam chłopaka i w ogóle nie chodzę na randki. Nie interesuje mnie ten aspekt życia, zwłaszcza po tym, co się stało. Tak sobie myślę, że może gdybyś znowu dała mi temat, który roznieci we mnie ogień… to wpadłabym w rytm. Właściwie to jestem pewna, że tak by się stało – mówię błagalnie.
– Nie zawsze możesz pisać to, na co masz ochotę, musimy myśleć o innych i o twoich czytelnikach – przypomina mi. – O lojalnych czytelnikach, którzy towarzyszą ci od początku dziennikarskiej kariery i których interesują twoje rady na temat randek. Spotykałaś się z bardzo znanym i przystojnym mężczyzną. Nie odrzucaj tego doświadczenia. W końcu pojawią się inne szanse, Rachel. Ledwo co udało nam się zaczerpnąć tchu. I nim znowu udasz się w innym kierunku, na razie musisz pozostać na stabilnym gruncie.
– Ale czy nie chodziło o to, aby podejmować ryzyko, gdyż tylko w ten sposób możemy dokądś zajść?
– Nie. Właściciele nie chcą w tej chwili podejmować ryzyka, nie teraz, kiedy wszystko dopiero się stabilizuje. No dobrze. Czy na kilka tygodni możesz mi darować te gadki o zamieszkach i bezpieczeństwie? Możesz to dla mnie zrobić?
Zmuszam się, aby kiwnąć głową, po czym sznuruję usta i się odwracam. Staram się nie czuć gniewu i frustracji, kiedy jednak wychodzę z gabinetu Helen i słyszę stukot tych wszystkich klawiatur, i patrzę, jak moi współpracownicy piszą swoje artykuły – niektórzy znudzeni, inni zadowoleni albo zaabsorbowani pracą – tak bardzo bym chciała poświęcić się czemuś, co również mnie pochłonie w stu procentach.
– Hej. Ty tam. Ze złotymi włosami, fantastycznym ciałem, ale pochmurną miną! – woła Valentine ze swojego boksu.
– Dzięki – mówię, podchodząc do niego.
Pokazuje, abym spojrzała na jego komputer, staję więc za nim i się nachylam, żeby zerknąć na monitor.
I oto widzę Sina.
Filmik, na którym w najmniejszym nawet geście widać władzę i potęgę. Cała mięknę, kiedy słucham, jak odpowiada na pytanie dotyczące aktualnych cen ropy. Głupie, zdradzieckie ciało.
Po tym, jak razem oglądamy to przez chwilę, Valentine mówi:
– Twój eks.
To nie jest mój eks, myślę ze smutkiem, żałując, że choćby przez chwilę nie mam odwagi, aby tak siebie nazywać.
– On rzeczywiście potrafi wypełnić sobą całą przestrzeń. W najbliższy weekend będzie głównym prelegentem w McCormick Place. Tak sobie myślę, by poprosić Helen, żeby pozwoliła mi się tam wybrać. Chyba że ty chcesz? – Val zerka na mnie przez ramię.
Kręcę z frustracją głową. Po czym wzruszam ramionami. Po czym kiwam głową.
– Chciałabym, ale nie mogę.
Valentine się zachmurza. Na pewno przypomniały mu się te wszystkie nienawistne mejle, jakie przychodziły do redakcji po publikacji artykułu Victorii.
– Musisz częściej wychodzić z domu. Masz ochotę na clubbing w ten weekend ze mną i moim obecnym facetem?
– Wybieram się na biwak. Ale ty – śmiało, żyj niebezpiecznie. Jakoś zbiorę kaucję na to, żeby wyciągnąć cię z więzienia.
Śmieje