Spokojnie, chodźcie, dziewczyny, niech on sam to załatwi. – No tak, mogłam się tego spodziewać, przecież pan i władca musiał przyjść ze swoimi sługusami.
– Wyjdziesz sama czy mam przyjść po ciebie?! – warczy Knox po drugiej stronie drzwi.
Nawet nie myślę, aby się odezwać. A niech sobie palant gada do pustki.
– Ok, sama tego chciałaś!
Nie zdążam nawet zareagować, kiedy moje drzwi zostają wyważone z ogromną siłą przez masywną, wściekłą postać Knoxa.
– Co ty robisz, nienormalny jesteś? – Wstaję z łóżka, kierując się do niego, gotowa mu przywalić. Jednak zatrzymuję się w miejscu, kiedy widzę jego wzrok błądzący po mojej sylwetce. Kurczę, dopiero teraz dociera do mnie, że mam na sobie tylko kuse szorty i prześwitujący biały top. Czuję, jak moje sutki twardnieją, napierając na materiał bluzki, chcąc się przed nim dumnie zaprezentować.
Knox, nic nie mówiąc, dwoma szybkimi krokami pokonuje dzielącą nas odległość i popycha mnie mocno na łóżko. Cholera, nie przypuszczałam, że tak się stanie. Z przerażenia zamykam oczy, czekając na jego ruch. Jednak nic się nie dzieje, otwieram niepewnie jedno oko. Stoi, bacznie mi się przyglądając tymi swoimi czarnymi, przerażająco mrocznymi oczami.
– Co mam teraz z tobą zrobić? – pyta.
Spoglądamy na siebie z mordem w oczach. Żadne z nas nie chce przerwać milczenia. Toczymy batalię na spojrzenia.
Wtedy to, co robi, zaskakuje mnie.
ROZDZIAŁ I
LEXI
Stoję w moim pokoju w akademiku, który będę dzieliła z moją najlepszą przyjaciółką Lizzi. Pomieszczenie wydaje się dość spore, po lewej i prawej jego stronie stoją jednoosobowe łóżka. Lizzi zdążyła zająć już jedno z nich, przez co zostaje mi prawa strona pokoju. Ściany pomalowane są na biało, widać, że niedawno musiały być odnawiane. Za dwa dni rozpoczyna się rok akademicki w jednej z najbardziej elitarnych szkół na świecie, do której zostałyśmy przyjęte. Dostają się tu ludzie, którzy należą do wyższych sfer i garstka ze stypendiami. Szkoła ta kształci wielkich polityków, biznesmenów, piosenkarzy, jak również inne wybitne osobistości tego świata.
Nasze bagaże są jeszcze w aucie brata Lizzi, który nas tu przywiózł. Din czeka na nas przy samochodzie, miałyśmy tylko zorientować się, gdzie znajduje się nasz pokój.
– Trochę tu szaro-buro, ale spokojnie, coś z tym zrobimy. – Tak, to cała moja przyjaciółka. Jej życie pełne jest kolorów, tu też musi je wprowadzić. – Co myślisz o przemalowaniu go na fioletowy?
– Boże, Lizz, dopiero tu przyjechałyśmy. – Kręcę głową. – Musimy się rozpakować, a przede wszystkim musimy odebrać nasze bagaże od twojego brata.
– Ach, Din, on mnie zabije. – Moja przyjaciółka skacze na równe nogi i już jej nie ma w pokoju.
Śmiejąc się, ruszam za nią. Wychodzę z akademika na oblany słońcem kampus, mrużę oczy, gdy słyszę kłótnię. No tak, to z całą pewnością Din i Lizzi. Oni tak zawsze, więc nie dziwcie się. Mimo że często się kłócą, to bardzo się kochają.
– Jak zwykle bujasz w obłokach – karci Lizzi Din, gdy do nich podchodzę.
– Wal się! – Odwraca się od niego, po czym wyciąga ze złością swoją torbę. Ta uderza w jej stopę, przez co Lizzi klnie jak szewc.
– Opanuj się – ucisza ją Din. – O, jak dobrze, że już jesteś. Nie idzie się z nią dogadać.
– Spokojnie, będę miała na nią oko. – W żartach trącam go w bok.
– Obie jesteście szurnięte, więc nie wiem, o kogo powinienem bardziej się obawiać – żartuje. – Dobra, laski, mam mało czasu. Wiecie, mam randkę z taką jedną rudą. – Puszcza mi oczko, a ja wybucham śmiechem.
– Din, jesteś niemożliwy. – Macham na niego ręką, kierując się do Lizz, która mota się z naszymi walizkami. – Pomóż nam to wytaszczyć z twojego auta i będziesz wolny.
– On ma nam pomóc zataszczyć je tam na górę. – Lizz piorunuje mnie wzrokiem.
– Poradzimy sobie. – Wyciągam swoje dwie walizki, a Din pomaga Lizz.
W końcu wszystkie nasze toboły stoją wypakowane na kostce, a my obserwujemy, jak auto Dina coraz bardziej się od nas oddala.
– Witaj, przygodo – śmieje się Lizz, łapiąc za swoje dwie walizki.
– Jasne, dla ciebie to przygoda. – Ciągnę za sobą moje, idąc krok w krok za Lizz.
Nagle czuję, jak coś uderza mnie w rękę, przez co wypuszczam jedną z walizek. Odwracam się, pocierając bolące miejsce. W jednej chwili zostajemy otoczone przez grupkę chłopaków. Przede mną stoi boski koleś. Jednak w jego oczach widzę pewną mroczność. Są czarne, ale, cholera, czy one nie błyszczą?
– Zamknij tę buźkę. – Boski koleś naśmiewa się ze mnie. – Głodna jesteś czy co?
Jego banda wybucha śmiechem.
– Odwal się od niej, koleś. – Lizz staje w mojej obronie. Zawsze waleczna i skora do pomocy. Jednak potrafię sama się bronić.
– Proszę, jaka wojowniczka nam się tu trafiła.
Teraz Lizz zostaje popchnięta do tyłu przez chłopaka w czapce z daszkiem.
Brunet nadal stoi przede mną bez ruchu, intensywnie mi się przyglądając. Czuję mrowienie na całym ciele, gdy jego wzrok skupia się na mnie coraz bardziej. Cholera, co się tu dzieje? Jeszcze nigdy nie widziałam takiego nieziemskiego faceta. Jest ode mnie dużo wyższy, więc gdybym chciała go pocałować, musiałabym unieść się na palcach. Co się ze mną dzieje? Czemu myślę o całowaniu obcego chłopaka? Jest ogromny, pod ubraniami musi mieć imponujące ciało składające się z samych mięśni. Barki ma rozbudowane, przez co sądzę, że musi ostro trenować. Klata napięta, unosi się nierówno, gdy tak mi się przygląda. Czarne oczy, dokładnie takie same jak włosy, które ma krótko ostrzyżone. Wygląda jak typowy model z reklam czy magazynów. Zresztą cała jego banda dużo nie odstaje od niego wyglądem. Bije od niego coś mrocznego i władczego. Koleś w czapce ciągle popycha Lizz, a ta cofa się zaskoczona, coraz bardziej zbliżając się do ściany budynku.
– Zostaw ją! – Ruszam na oprawcę mojej przyjaciółki, ale ponownie zostaję szarpnięta za rękę, przez co upadam tyłkiem prosto na kostkę. Wszyscy wybuchają śmiechem. Który to, do cholery?
– Trafiły nam się niesforne pierwszaki – śmieje się brunet.
– Nie wątpię, że K się tym zajmie. Co nie, stary? – pyta blondyn.
– Artem, zostaw ją, mamy ważniejsze sprawy do załatwienia.
Widzę zaskoczenie wymalowane na twarzach innych chłopaków, gdy boski koleś to mówi. Jednak jak potulne baranki ruszają za nim, kiedy ten odchodzi swoim zamaszystym krokiem.
– Co za niewychowani kretyni! – warczę pod nosem.
Nagle zabójczy chłopak, czy jak tamci go nazywają – K, zastyga w miejscu, a plecy mu sztywnieją. Odwraca się w mgnieniu oka i szybkim krokiem zmierza w moim kierunku. Nawet nie wiem, kiedy zostaję przyparta do ściany. Patrzy na mnie z góry tymi swoimi mrocznymi oczami.
– Trzymaj się od nas z daleka, bo pożałujesz – ostrzega mnie, a po chwili słyszę za nim śmiech Lizz. K odwraca się i spogląda wprost na nią. Wykonuje ledwo widzialny ruch głową, a wtedy chłopak w czapce podchodzi do niej, robiąc dokładnie to samo co jego kumpel. Odrywa od nich wzrok, wracając