pierwszym wrażeniu, w dziesięciu przypadkach na dziesięć wybralibyśmy właśnie takie wytłumaczenie. Jednak z tego, co powiedziała nam doktor Hove, wynika, że nasz morderca nie czerpie z tego satysfakcji. Nie kręcą go tortury. Nie kręci go też cierpienie. Wręcz przeciwnie: ofiara umarła w ciągu niecałych dwóch minut. Teraz spójrz dookoła i pomyśl o tym. Jeśli morderca nie jest sadystycznym psycholem, któremu staje tylko wtedy, gdy widzi cierpienie torturowanych przez siebie ofiar, to po co to wszystko? Po co zamieniać pokój w kałużę krwi? Po co okaleczać ciało do tego stopnia, że nie da się go rozpoznać? To nie ma sensu. Nawet jeśli morderca jest zupełnym pojebem, który spróbuje nosić jej skórę jak dziwaczny kombinezon, to dalej nie wyjaśnia wszechobecnych plam krwi.
Hunter zaczął przyglądać się pomazanym na czerwono ścianom.
– Jeśli weźmiemy pod uwagę możliwość, że morderca traktuje to wszystko jak dzieło sztuki, a ten pokój dla niego jest niczym innym jak płótnem, wtedy oczywista brutalność zaczyna mieć sens – kontynuował swoje rozważania Garcia. – Traci sadystyczny wydźwięk. W jego oczach to nie było złe albo okrutne: to była sztuka. Prawdopodobnie gdy myślał o swojej ofierze, nie czuł gniewu. Nie podniecała go dominacja ani władza podczas dokonywania zbrodni. Nie karmił się strachem ani cierpieniem. Dlatego zabił ją szybko. A co zrobił zaraz po uduszeniu Lindy? Odciął jej dłonie i stopy. Dlaczego? Chciał je zatrzymać? Nie sądzę. Chciał ułatwić sobie zrywanie skóry ze zwłok, jak sugerowała doktor Hove? Być może. Ale moim zdaniem istnieje jeszcze inny powód. To były zakończenia żył i arterii.
Robert zamarł w bezruchu, po czym spojrzał uważnie na swojego partnera.
– Aby to wszystko namalować, potrzebował jej krwi. – Carlos pokazał ręką na ściany dookoła nich. – Tego właśnie użył w charakterze farby.
Drugi detektyw powrócił do studiowania czerwonych smug. Cofnął się o dwa kroki, następnie przesunął się w prawo, przechylił głowę na bok i przypatrywał się plamom pod różnymi kątami.
Garcia zaczął dalej analizować działania mordercy.
– Oskórowane ciało na łóżku stanowiło centralny punkt jego płótna. Cierpienie ofiary – o ile jakiegokolwiek doznała – a także jej śmierć były dla niego drugorzędne. Po prostu koszt, jaki należało ponieść, żeby mógł stworzyć swoje dzieło.
Hunter spojrzał na łóżko przysunięte do południowej ściany. Ciało Lindy Parker już na nim nie spoczywało, ale detektyw z łatwością przywołał jego szczegółowy obraz.
– Zupełnie jak w przypadku Szachownicowego Mordercy, o którym mi przed chwilą opowiedziałeś, nasz sprawca nie czerpał przyjemności z zabijania ani z brutalności, ale z osiągnięcia czegoś, co postanowił zrobić. Tamten chciał pobić rekord. Morderca Lindy chciał stworzyć chore i groteskowe dzieło sztuki.
– A co z ofiarą? – spytał Robert.
– Co masz na myśli?
– Jak ją wybrał? Powiedziałeś, że twoim zdaniem cierpienie i śmierć tej kobiety były dla sprawcy drugorzędne. Ale co z nią samą? Myślisz, że ona również miała drugorzędne znaczenie? W sensie, że każdy by się nadał, ważne tylko, żeby morderca mógł stworzyć swoje arcydzieło? A może zdecydował się na Lindę Parker z jakiegoś powodu?
Drugi detektyw przystanął przy łóżku. Przesiąknięta krwią pościel nadal na nim leżała.
– Nie jestem pewien. Mógł ją wybrać, ponieważ było to dla niego wygodne.
– Nie wydaje mi się. Jeśli rzeczywiście uważa się za artystę i tworzy w taki właśnie sposób, to nie pozwoliłby sobie na to, aby wygoda decydowała o tym, co przedstawi na pierwszym planie. Artyści zwykle mają bardzo sprecyzowaną wizję tego, co zamierzają stworzyć. Coś musiało go tutaj przyciągnąć. Z jakiegoś powodu wybrał właśnie ją.
– W porządku, jak myślisz, co to było? Nie mogło mieć to związku z jej wyglądem, ponieważ nie widać go w ostatecznej formie. W końcu została obdarta ze skóry. Nieważne, czy była Murzynką czy Azjatką, blondynką czy brunetką, piękna jak marzenie czy brzydka jak noc. Efekt końcowy jest ten sam, ponieważ widać jedynie mięśnie i tkanki.
– To prawda. Ale mimo wszystko jeszcze bym nie skreślał jej urody z listy powodów. Być może dla nas – widzów – nie ma to znaczenia, ponieważ oglądamy jedynie ukończone dzieło. A może o to właśnie chodziło mordercy: żebyśmy myśleli, że ofiara nie miała żadnego znaczenia, ale dla niego jednak miała. – Hunter zamilkł na chwilę, ponieważ sugestia partnera podsunęła mu pewną myśl. – Ona była modelką, prawda? Katalogi ubrań, wybiegi i tym podobne.
– Zgadza się.
– A artystyczny modeling? Pozowanie do obrazów, rzeźb, zdjęć artystycznych… Cokolwiek związanego ze sztuką, a nie z modą.
Garcia sięgnął szybko po telefon, jego oczy rozbłysły.
– Nie wiem, ale zaraz komuś zlecę szukanie informacji.
Kiedy detektyw rozmawiał z działem operacyjnym, Robert ponownie zmienił pozycję. Tym razem przyłożył lewy policzek do ściany i cofał się w kierunku drzwi do pokoju.
– Co ty, do jasnej cholery, robisz? – zapytał go Carlos, schowawszy komórkę do kieszeni.
– Szukam igły w stogu siana.
– A tak dokładniej?
– Nie jestem pewien. Może po prostu próbuję zobaczyć coś, czego tak naprawdę nie ma.
– Zobaczyć coś? Wyglądało, jakbyś starał się słuchać ścian.
– Tak właściwie to badałem smugi krwi.
Partner podszedł do niego.
– Wybrałeś sobie bardzo dziwny kąt do tego zadania.
– No właśnie. Myślałem o literach wyrytych na plecach ofiary i o tym, jak niektóre linie nie łączyły się ze sobą poprawnie. Jeśli całe miejsce zbrodni to jedno wielkie płótno, być może ślady krwi nie są tym, czym z początku się wydawały. Może łączą się w coś: obraz, kolejne litery, wiadomość. Coś innego, niż po prostu plamy na ścianie.
Carlos nie myślał o tym do tej pory, jednak była w tym pewna logika.
– Możliwe, że nie widzimy tego, ponieważ nie patrzymy odpowiednio: pod właściwym kątem, z właściwej perspektywy… Nie jestem pewny. Są takie dzieła, gdzie obraz zmienia się w zależności od miejsca, z którego patrzysz. Jednak na razie działam po omacku, bo nic tutaj tak naprawdę nie ma sensu.
– Może faktycznie działasz po omacku – zgodził się Garcia. – Ale z pewnością warto to sprawdzić.
Po tych słowach podszedł do północnej ściany i przyłożył do niej policzek.
Dwadzieścia trzy
Pomieszczenie z przekąskami w banku krwi w centrum Tucson nie było zbyt duże, ale nawet po ustawieniu trzech stolików spokojnie starczyło w nim miejsca dla dwóch osób.
Timothy Davis nie miał apetytu, mimo to podszedł do stołu w rogu, gdzie wyłożono trochę ciastek i biszkoptów. Przyjrzał się słodyczom i skrzywił niechętnie.
– Niezbyt szeroki wybór, no nie?
Pytanie padło z ust wysokiego mężczyzny, który właśnie stanął obok Tima. On również miał problem z podjęciem decyzji.
– Nie, proszę pana – odparł Davis, kręcąc lekko głową. – Sęk w tym, że nie jestem wielkim fanem ciastek.
– Ja