Chris Carter

Galeria umarłych


Скачать книгу

Aleksander… jakiś tam?

      – Piczuszkin – potwierdził Hunter. – Tak, to on. Pamiętasz jego historię?

      Drugi detektyw zastanawiał się przez chwilę.

      – Z tego co kojarzę, to był zupełny szajbus. Dostał taki pseudonim, bo chciał zabić tylu ludzi, ile jest pól na szachownicy? Sześćdziesięciu czterech?

      Robert pokiwał głową.

      – On nie dostał tego pseudonimu, sam go sobie wymyślił. Ale masz rację, chciał zabić tylu ludzi, ile jest pól na szachownicy. Problem w tym, że w przeciwieństwie do większości seryjnych morderców Piczuszkina nie popychał do działania znajdujący się gdzieś wewnątrz szalony potwór, którego nie potrafił kontrolować. Nie walczył z niepowstrzymaną żądzą, która w końcu przejęła nad nim władzę. On pewnego dnia postanowił zostać seryjnym mordercą. Zupełnie tak jak ja i ty postanowiliśmy zostać gliniarzami. Dla niego to był świadomy wybór, a nie konsekwencja wewnętrznej walki.

      – Jakby decydował o zmianie zawodu?

      – Można to tak uprościć, ale dalej robi się jeszcze dziwniej. On miał pewien powód, dla którego chciał stać się seryjnym mordercą.

      – Jaki?

      – Bardzo prosty. Planował pójść w ślady swojego idola.

      Dotarli do drzwi wejściowych.

      – Idola?

      Hunter przytaknął.

      – Podziwiał jednego z najbardziej niesławnych zbrodniarzy w historii Rosji: Andrieja Czikatiłę.

      – Rzeźnika z Rostowa?

      – Dokładnie. Gdy Czikatiło został ujęty, przyznał się do zamordowania pięćdziesięciu sześciu osób w latach tysiąc dziewięćset siedemdziesiąt osiem–dziewięćdziesiąt.

      – Pamiętam tę historię. Sadystyczny, pedofilski, nekrofilski drapieżnik, zgadza się? Gwałcił swoje ofiary dopiero po tym, jak okaleczył ich ciała. Taki los spotkał także kilkoro dzieci.

      – Tak. I tutaj dochodzimy do ciekawostki na temat Szachownicowego Mordercy. Kiedy rosyjska policja w końcu aresztowała Piczuszkina, zapytano go, dlaczego to zrobił, dlaczego zabił tylu ludzi. – Robert zrobił pauzę, żeby podkreślić absurdalność swych następnych słów. – Odpowiedział, że chciał pobić rekord ustanowiony przez Czikatiłę. Jego życiowym marzeniem było zostać zapamiętanym jako największy seryjny morderca w historii Rosji. Dlatego zaczął zabijać. Ofiarami padały osoby znajdujące się akurat w pobliżu: mężczyźni, kobiety, starzy, młodzi, biali, czarni: bez znaczenia. Nigdy nie czuł potrzeby zabijania opartej na rodzaju ofiary lub stopniu brutalności. On tylko próbował pobić rekord. Taki miał cel.

      Carlos mógł jedynie pokręcić głową z niedowierzaniem.

      – Tyle szaleństwa w jednej małej główce.

      Hunter rozciął policyjną taśmę na drzwiach.

      – W rzeczy samej. Ponieważ chciał jedynie osiągnąć lepszy wynik od swego idola, wybrał sobie liczbę. Wszystko powyżej pięćdziesięciu sześciu by się nadało, ale on bardzo dobrze grał w szachy, więc zdecydował się na sześćdziesiąt cztery. Dzięki temu mógł wymyślić sobie świetny pseudonim, taki, który przyciągnie uwagę mediów, i to nie tylko w Rosji, ale na całym świecie.

      – Szachownicowy Morderca. Muszę przyznać, że to dość intrygujący pseudonim.

      – Z pewnością przysporzył mu popularności.

      – Więc… udało mu się? – zapytał Garcia.

      – Zabić sześćdziesiąt cztery osoby?

      – Tak, albo pobić rekord swojego idola?

      – Cóż, w tej historii pojawia się niezwykła ironia losu. Piczuszkin powiedział policji, że zabił sześćdziesiąt osób. Co prawda to niepełna szachownica, ale wystarczyło, żeby pobić rekord i zostać seryjnym mordercą numer jeden w Rosji. Okazało się jednak, że policja potrafiła potwierdzić jedynie czterdzieści dziewięć zbrodni, czyli trochę poniżej rekordu. Tę sensację ujawniono dopiero w sądzie. Kiedy oskarżony usłyszał to na rozprawie i zorientował się, że oficjalnie nie prześcignął swojego idola i nie pobił jego rekordu, całkowicie mu odwaliło.

      – Serio?

      – Poważnie. Proces był w miarę niedawno – w dwa tysiące siódmym roku. W internecie można znaleźć kilka nagrań z sali sądowej. Widać na nich, jak siedzi odgrodzony od innych szybą i zaczyna szaleć: wrzeszczy na wszystkich, uderza w szklaną barierę i tak dalej. Nie kwestionował swojej winy. Kwestionował jedynie liczbę ofiar. Krzyczał na sędziego, że popełnił więcej niż pięćdziesiąt sześć morderstw i rekord należy do niego, a nie do Czikatiły.

      – To po prostu chore. Będę musiał o tym poczytać.

      – Aleksander Piczuszkin jest idealnym przykładem tego, jak wielkie zło może wyrządzić człowiek, który jest wystarczająco zdeterminowany. On nie był psychopatą, tylko się nim stał. Nie urodził się jako osoba z zaburzeniami emocjonalnymi, zmusił się do takiego zachowania, żeby móc osiągnąć swój cel. Jeśli właśnie z takim mordercą mamy tutaj do czynienia… – Hunter nie dokończył tej myśli.

      Garcia ponownie pokręcił głową.

      – Wiesz co, Robert? Ja już chyba nie rozumiem tego szalonego świata.

      Drugi detektyw otworzył drzwi i odparł:

      – Ja go nigdy nie rozumiałem.

      Dwadzieścia jeden

      – Już skończyliśmy – powiedziała drobna pielęgniarka, wyciągnąwszy igłę z prawego ramienia Timothy’ego Davisa. Mężczyzna oddawał krew po raz pierwszy, mimo że miał już trzydzieści lat. Cały proces przebiegł zaskakująco bezboleśnie i bezstresowo, chociaż Timothy kilkakrotnie zamrugał, kiedy zobaczył igłę strzykawki.

      – Proszę się nie przejmować rozmiarem tej igły – powiedziała wówczas pielęgniarka, po czym zaoferowała mu jeden z najbardziej pocieszających uśmiechów, jakie w życiu widział. Plakietka na jej fartuchu wskazywała, że kobieta nazywa się Rose Atkins.

      Davis trzy tygodnie wcześniej sprawdził swoją grupę krwi za pomocą domowego testu, a przed zarejestrowaniem się przez internet w bazie dawców przeczytał wszystko na temat oddawania krwi. Zgodnie z informacjami, jakie znalazł, do pobierania wykorzystywano igły o średnicy 1,1 do 1,3 milimetra, ponieważ one minimalizowały uszkodzenia czerwonych ciałek, do jakich czasami dochodziło, gdy krew przepływała przez strzykawkę. Wyjaśnienie to wcale nie sprawiło, że ogromna igła wyglądała mniej strasznie.

      – Nie, proszę pani – odpowiedział prawie szeptem Timothy. – Nie przestraszyłem się strzykawki.

      – Proszę pani? – W jasnoniebieskich oczach pielęgniarki pojawiło się zdziwienie, zaś jej uśmiech wyrażał niepewność. – Chyba nie wyglądam aż tak staro?

      – Och nie, proszę pani – odparł przepraszająco mężczyzna. – Nie chciałem pani w żaden sposób urazić. Ja po prostu tak mówię.

      Mężczyzna nie mógł nic poradzić na to, w jaki sposób zwraca się do innych, ponieważ tak wychowali go rodzice.

      Davis mieszkał obecnie w Arizonie, ale urodził się w Madison w stanie Alabama. Jego ojciec był Afroamerykaninem, zaś matka miała azjatycko-indiańskie korzenie. Rodzina żyła w ubóstwie, każde z rodziców musiało pracować na dwa etaty, żeby zarobić na utrzymanie syna i dwóch córek: Iris i Betsy. Timothy w szkole miał ponadprzeciętnie wysokie oceny, utrzymał