ją ze skóry. Jednak nawet jeśli tak było, to coś nadal nie miało dla niego sensu.
– Nie rozumiem tego. O co, do cholery, chodzi z tą krwią w całym pokoju? – Patrzył na Huntera, ale pytanie rzucił po prostu w przestrzeń. – Nawet tutaj, po przeciwnej stronie pomieszczenia. To nie jest rozbryzg z przeciętej tętnicy. Każdy z nas to widzi. – Zbliżył się do ściany, żeby lepiej obejrzeć długi krwawy ślad. – Wyglądają jak smugi. Jakby zrobił to celowo.
– To bardzo prawdopodobne – zgodził się Kevin.
Robert podszedł do łóżka i utkwił wzrok w miejscu, gdzie jeszcze niedawno znajdowała się twarz Lindy Parker. To, co z niej zostało po usunięciu skóry, stanowiło na równi przerażający i hipnotyzujący widok.
Nawet pomimo niskiej temperatury panującej w pomieszczeniu przeszło czterdzieści godzin wystarczyło, aby cienka warstwa tkanki mięśniowej, pozbawiona ochrony, przybrała dziwną, brązową barwę. Zupełnie jakby ktoś ją opalił ogniem. Chrząstka nosowa znajdowała się na swoim miejscu, ale powieki i wargi zniknęły, odsłaniając dziąsła, zęby, kości szczęk, czaszkę i oczodoły. Morderca nie usunął oczu, jednak stały się one prawie niewidoczne. Większość ciała szklistego – przezroczystej, galaretowatej substancji wypełniającej gałkę oczną – zdążyła już wyschnąć, przez co oczy ofiary skurczyły się i zapadły w głąb czaszki.
– Odwracałeś ciało? – zapytał Hunter.
– Nie, jeszcze nie. Czekałem na was, żebyście mogli obejrzeć zwłoki in situ. Tutaj jest pewna niespodzianka: jeśli popatrzycie uważnie, to zauważycie, że morderca raczej nie oskórował jej całkowicie.
Detektyw cofnął się o krok i przekrzywił głowę.
– Masz rację. Chyba zostawił płat na plecach.
Garcia podszedł do partnera.
– To dziwne. Dlaczego sprawca miałby obedrzeć prawie całe ciało, ale plecy zostawił w spokoju?
– Może zobaczymy, jak to wygląda? – zaproponował White, stanąwszy po drugiej stronie łóżka. – Pomożecie mi?
– Jasne – odpowiedzieli obaj detektywi.
Fotograf odsunął się na bok, żeby zrobić im więcej miejsca.
– W miarę możliwości spróbujmy ją ustawić w pozycji siedzącej. – Technik kiwnął głową do Roberta i Carlosa i poczekał na znak, że się zgadzają. – No to na trzy: raz, dwa, trzy.
We trójkę unieśli ciało do góry, następnie każdy z nich wychylił się, aby móc spojrzeć na plecy ofiary.
Gdy je zobaczyli, zamarli.
– Jezu Chryste! – wykrzyknął Kevin. – Co to, do cholery, jest?
Siedem
Nadal nagi, mężczyzna usiadł na stoliku i studiował swoje odbicia w dużym lustrze o trzech skrzydłach, szczególnie przyglądając się obu profilom.
Uwielbiał to dziwne uczucie, które zawsze towarzyszyło rozpoczęciu transformacji. Było na tyle skomplikowane, że nawet nie potrafił go do końca wyjaśnić, ale doznawał niezwykłego spełnienia, połączonego z czymś, co mógł opisać wyłącznie jako oszałamiającą ekstazę.
Mężczyzna delektował się tym doznaniem przez pełną minutę, pozwolił, by wypełniło całe jego ciało, niczym krew płynąca w żyłach.
Upojony uśmiechnął się do siebie.
Wiedział, że może wyglądać tak, jak tylko chciał. Mógł zmienić kształt nosa, kolor oczu, wydatność kości policzkowych, profil brody, grubość warg, kształt uszu, wygląd zębów… wszystko było możliwe. Jego wiedza na temat kształtowania pianki protetycznej i umiejętności nakładania makijażu nie miały sobie równych. A to jeszcze nie koniec: jeśli dołożył do tego kilka elektronicznych gadżetów, mógł zmodyfikować brzmienie i siłę swojego głosu, co już robił w przeszłości.
Mężczyzna usiadł na krześle i spojrzał na zdjęcie, które przyczepił do prawego rogu lustra. Nie miał zielonego pojęcia, kim był przedstawiony na nim człowiek. Fotografia pochodziła z jakiejś przypadkowej strony, ale bardzo go zainteresowała. Facet na niej miał okrągły nos, nisko osadzone kości policzkowe, pełne usta, niebieskie oczy i nieco skośne brwi, które nadawały całej twarzy dość smutny wyraz. Z jakiegoś powodu mężczyźnie się to podobało. Osoba na zdjęciu miała nieco ciemniejszą karnację niż on.
Z pianki utworzył już kilka części, które doskonale imitowały nos, wargi i kości policzkowe faceta z fotografii. Gdy nakładał na jedną z nich cienką warstwę specjalnego kleju, zaczął sobie wyobrażać, jaka ta osoba jest w prawdziwym życiu. Jak się porusza, jak mówi, jak się uśmiecha, jak się śmieje… Czy jej głos jest miękki i uległy, czy silny i władczy, a może stanowi mieszankę obydwu?
Jaką ma osobowość? zastanawiał się mężczyzna. Czy jest towarzyski, rozmowny, nieśmiały, introwertyczny, zabawny, poważny, inteligentny? Liczba możliwości nie miała końca i to właśnie go ekscytowało. Uwielbiał tworzenie każdej nowej osoby, którą się stawał. Uwielbiał to, ponieważ był w tym najlepszy. Jednak fizyczna transformacja i wykreowanie tożsamości to tylko część zabawy. Prawdziwe podniecenie i rzeczywista twórczość pojawią się później, ponieważ mężczyzna bez wątpienia mógł o sobie powiedzieć, iż jest artystą.
Osiem
Hunter, Garcia i White byli bardzo zaskoczeni widokiem idealnie ukształtowanego płata skóry, który pokrywał całe plecy Lindy Parker, od prawej strony do lewej. Zaczynał się kilka centymetrów poniżej barków i kończył tuż przy pośladkach. Jednak nie tylko to wywołało ich zdziwienie. Pomimo zaschniętej krwi, którą umazana była większa część pleców, wszyscy trzej mężczyźni dokładnie widzieli, że morderca wyrył tam coś naprędce, rozrywając skórę i rozcinając znajdujące się pod nią ciało.
– Co, do chuja? – wyszeptał Garcia, przyglądając się ranom.
– Tommy, musisz tu podejść – powiedział Kevin, gestem ponaglając fotografa.
Ten spojrzał na przełożonego z miną mówiącą: „To jest jeszcze jakaś dalsza część tego cyrku?”.
– Teraz – ponaglił go główny technik.
Fotograf poprawił okulary i podszedł do łóżka.
– O kurde! – wykrzyknął, po czym pokręcił głową. – To nie jest normalne.
Wzór wycięty na plecach ofiary wyglądał jak dziwaczna kombinacja symboli i liter, tworzących cztery poziome linie. Znaki wyryto wyłącznie przy użyciu prostych kresek, bez żadnych zaokrągleń.
Tommy potrzebował kilku sekund, aby wziąć się w garść i przystąpić do robienia zdjęć. Za plecami Huntera co chwilę pojawiało się oślepiające światło lampy błyskowej, które jednak nie przerwało jego całkowitego skupienia.
Detektyw wodził wzrokiem od litery do symbolu, od jednej linii do następnej. Na ten widok poczuł dreszcz, który z każdą sekundą się nasilał.
– Czy to język czcicieli diabła albo jakieś inne tego typu gówno? – zapytał Garcia.
Robert powoli pokręcił głową.
– Z całą pewnością to nie angielski – wtrącił White.
– Może to język kosmitów – podsunął fotograf. – Na pewno łatwiej by było uwierzyć, że to ich dzieło niż jakiegoś człowieka.
– Nie – Hunter w końcu przerwał