Chris Carter

Galeria umarłych


Скачать книгу

zanim Robert się odezwał.

      – Gorzej – potwierdził smutnym tonem. – O wiele gorzej.

      Tracy w pierwszej chwili chciała zapytać go, czy chce o tym porozmawiać, ale tym razem zdążyła się ugryźć w język.

      – Masz ochotę na towarzystwo? Przyjechać do ciebie?

      Hunter się zawahał.

      – Jestem w pełni rozbudzona – dodała. – Prędko nie zasnę.

      Co ciekawe, Tracy również cierpiała na bezsenność, chociaż nie aż tak poważną, jak Robert.

      – I jutro późno zaczynam pracę. Pierwszy wykład mam o jedenastej.

      Prawdę mówiąc, Hunter bardzo by chciał, żeby przyjechała, ale w kilka sekund to przemyślał – tyle wystarczyło tej części jego osobowości, która odpowiadała za logiczne myślenie.

      – Nie obrazisz się, jeśli tym razem spasuję? Dzisiaj nie będę dla nikogo dobrym towarzystwem.

      Mówił szczerze, ale to nie jedyny powód. Coś nie dawało mu spokoju od chwili, kiedy wszedł do sypialni Lindy Parker. Przed świtem zamierzał przeprowadzić pewne poszukiwania w kilku różnych bazach danych.

      – Nie ma sprawy – po chwili ciszy odparła Tracy. – Jeśli zmienisz zdanie, to wiesz, jak mnie znaleźć.

      – Pewnie. Zadzwonię do ciebie, OK?

      Gdy tylko się rozłączyli, obrazy z miejsca zbrodni zaatakowały Huntera z siłą lawiny. Ponownie spojrzał w niebo. Gwiazdy już zniknęły. Ciemność opanowała Los Angeles – na wielu płaszczyznach.

      Jedenaście

      Doktor Carolyn Hove, kierownik Zakładu Medycyny Sądowej w Los Angeles, była rannym ptaszkiem, odkąd tylko sięgała pamięcią. Ku utrapieniu i irytacji rodziców już jako dziecko wstawała wraz z nadejściem świtu – nawet w czasie wakacji. Jedno z jej pierwszych wspomnień dotyczących zmarłego ojca to moment, kiedy jej powiedział, że jakby spojrzała do słownika na definicję „rannego ptaszka”, to pewnie znalazłaby tam swoje zdjęcie.

      Tego ranka – jak każdego innego w ciągu roku – doktor Hove przyjechała do Zakładu Medycyny Sądowej na North Mission Road przynajmniej o godzinę wcześniej niż jakikolwiek inny patolog. Ta godzina, pełna ciszy i samotności, stanowiła jej ulubiony moment w ciągu dnia pracy.

      Przy ladzie recepcji w lobby tego architektonicznie oszałamiającego szpitala zamienionego w kostnicę przywitał ją z uśmiechem Frank, nocny stróż o niezwykle potężnej sylwetce.

      – Dzień dobry, pani doktor – powiedział barytonem.

      Carolyn również się uśmiechnęła. Co prawda była już trochę po czterdziestce, ale dalej wyglądała jak trzydziestolatka: wysoka, szczupła, miała zielone oczy o przeszywającym spojrzeniu, pełne usta, wydatne kości policzkowe i delikatny nos. Tego dnia związała swoje długie, kasztanowe włosy w zgrabny koński ogon.

      Frank przesunął w jej kierunku po ladzie duży kubek kawy.

      – Zaparzona niecałą minutę temu.

      Mężczyzna codziennie przygotowywał mocną, kolumbijską kawę, gdy tylko widział na jednym z monitorów, jak doktor Hove wjeżdża na parking. To była jej ulubiona kawa. Gdy Carolyn wchodziła przez główne wejście, kubek gorącego napoju już na nią czekał.

      – Nie wiem, jak bym dawała sobie rano radę, gdyby nie ty, Frank – powiedziała, biorąc do rąk kubek. Jej głos brzmiał łagodnie i spokojnie, jak to często bywa w przypadku doświadczonych ludzi o dużej wiedzy. A doktor Hove jednego i drugiego miała aż nadto. – Oglądałeś wczoraj mecz? – zapytała, znając z góry odpowiedź. Mężczyzna, podobnie jak ona sama, był wielkim fanem Lakersów i o ile tylko możliwe, zawsze oglądał każdy ich występ.

      – Oczywiście – odparł. – A pani?

      Carolyn zrobiła głupią minę.

      – A czy Dolly Parton sypia na plecach?

      Frank uśmiechnął się szeroko.

      – Ale to było widowisko, nie? Jesteśmy już o krok bliżej finałów.

      – Na pewno awansujemy. Gramy tak dobrze, że nie ma innej możliwości. Do zobaczenia jutro. Miłego poranka i przyjemnego snu.

      – Dziękuję.

      Doktor Hove podeszła do dwuskrzydłowych metalowych drzwi znajdujących się za recepcją i poczekała, aż stróż otworzy je przyciskiem. Gdy tylko dotarła do swojego gabinetu, włączyła komputer, usiadła na krześle i zaczęła popijać kawę. Smakowała wybornie.

      Automatycznie uruchomił się program pokazujący dziennik wykonanych autopsji.

      Przez chwilę studiowała przedstawione dane.

      Kilka sekcji zwłok z poprzedniego dnia trwało dłużej, niż zakładali prowadzący je patolodzy: nic nadzwyczajnego. Z uwagi na ogromną ilość pracy, jaką mieli pracownicy Zakładu Medycyny Sądowej w Los Angeles, takie opóźnienia zdarzały się znacznie częściej, niż Carolyn by sobie tego życzyła. Problem polegał na tym, że sekcje, których nie zdążono wykonać poprzedniego dnia, trzeba zrobić teraz. A to z kolei oznacza, że wcześniej zaplanowane badania zostaną przesunięte. To zaklęty krąg. W tej chwili opóźnienia łącznie wynosiły jakieś półtora tygodnia.

      Doktor Hove napiła się jeszcze kawy, po czym zabrała się do pracy. Jako kierownik Zakładu Medycyny Sądowej musiała każdego ranka na nowo zaplanować sekcje zwłok i w razie konieczności do opóźnionych badań przydzielić innych patologów i zmienić sale, zgodnie z aktualną dostępnością. Była zmuszona przesunąć na później pięć sekcji, które miały odbyć się tego dnia, ale po jakichś dwudziestu minutach udało jej się wszystko zgrać. Niestety to dopiero połowa zmagań.

      Spojrzała na stos folderów, które zostawiono na jej biurku. Zawierały dane zwłok przywiezionych poprzedniej nocy. Należało je wprowadzić do systemu i włączyć do harmonogramu badań.

      – Nie ma nudnych nocy w Mieście Aniołów – wyszeptała do siebie i sięgnęła po dokumenty.

      Wcześnie rano miały miejsce dwie strzelaniny w Westmont. Zginęło w nich dziewięciu mężczyzn, z czego czterech nie miało jeszcze osiemnastu lat. Ponadto było pięć innych ofiar, z których dwie stanowiły kobiety. Cała piątka zginęła w podejrzanych okolicznościach. Wynikało z tego, że do kostnicy trafiło czternaście nowych ciał, jednak doktor Hove się tym nie przejmowała. Zaniepokoiła ją natomiast adnotacja dołączona do dokumentacji jednej ze zmarłych kobiet.

      „Pilne” sekcje zwłok nie stanowiły rzadkości w jej pracy. Każdy detektyw z wydziału zabójstw policji Los Angeles albo biura szeryfa za pilne uważał niemal wszystkie swoje sprawy. Ponieważ wyniki sekcji zwłok mogły drastycznie odmienić losy śledztwa, funkcjonariusze chcieli je otrzymać tak szybko, jak to tylko możliwe. Carolyn i inni patolodzy przywykli do tego. Jednak dokumenty, które trzymała w dłoni, nie kategoryzowały badań jako pilne. Kategoryzowały je jako sekcję zwłok „poziomu zero”.

      Dwanaście

      W Los Angeles sekcje zwłok, przy których istniało ryzyko skażenia – promieniowaniem, chorobami zakaźnymi, truciznami itd. – oznaczano jako „niebezpieczne” lub „groźne” i bezwzględnie przeprowadzano je w sali sekcyjnej Zero. To pomieszczenie jako jedyne znajdowało się w szczelnie zamkniętych podziemiach budynku Zakładu Medycyny Sądowej. Takie badania nazywano sekcjami „poziomu zero” i mogły być one przeprowadzane wyłącznie przez specjalistyczny zespół albo przez samą kierownik zakładu.

      – Ciekawe –