Marek Stelar

Blask


Скачать книгу

w stronę Dworcowej.

* * *

      Do budynku Książnicy Pomorskiej dotarła dziesięć minut później. Przypięła rower do stojaka i weszła do środka, od razu kierując się do czytelni czasopism. Przypomniała sobie, ile czasu spędziła tu na studiach i z kim. Znów jej myśli na chwilę powędrowały ku tej nieszczęsnej drugiej poduszce, czekającej, aż ktoś złoży na niej głowę, i to nie tylko raz.

      Przez ostatnie dwa lata studiów była z Markiem, kolegą z roku. To był stabilny związek, z dalekosiężnymi planami i dopiero po latach z perspektywy czasu uświadomiła sobie, jak naiwnie wyglądały te wyobrażenia o wspólnym życiu i karierach. On pewnie też to sobie w końcu uświadomił. Oboje ambitni, niegłupi i przebojowi. Rozstali się, kiedy on wyjechał do Francji na praktykę. Od tamtej pory Agata była w kilku stałych związkach, jednak żaden z nich nie przetrwał dłużej niż trzy lata. Taka magiczna liczba. Po upływie tego okresu coś zaczynało się psuć, a potem dość szybko kończyło. Zastanawiała się, czy to faceci są jacyś dziwni, czy ona. Marek był normalny, po prostu zwyczajny. Seks z nim nie był może taki, jak opisują w „Cosmo”, ale nie było źle. I było jeszcze coś, co wspominała z lekkim zdziwieniem. Kilku jej facetów miało okazję poznać ojca, ale tylko Marek złapał z nim jakiś kontakt. To nie była znajomość, spotkali się ze sobą tylko kilka razy, ale widziała wyraźnie, że ojciec odnosi się do Marka nieco inaczej niż do innych, zarówno wcześniejszych, jak i późniejszych partnerów. A potem Marek wyjechał i wszystko się skończyło. Ojciec nigdy nie zapytał jej, dlaczego się rozstali, a ona nie uznała za stosowne powiedzieć mu o tym sama. Wiedziała, że jej były prowadzi praktykę adwokacką, słyszała, że ma dwójkę dzieci, ale nigdy nie miała okazji go spotkać. Ani na korytarzu sądu, ani na izbowych wydarzeniach, ani na mieście, czy na imprezach u wspólnych znajomych. Tak się złożyło i już. Marek był przeszłością, a Agata nie lubiła do niej wracać: żyła tu i teraz, ewentualnie czasami myślała o przyszłości. Taka jest. Po prostu.

      W czytelni czasopism podeszła do kontuaru, żeby złożyć zamówienie na „Kurier” i „Głos”. Wypisując rewersy, zastanawiała się, jaki okres wybrać. Jeśli już przyjęła założenie, że śmierć obu dziewczyn była tragiczna i najprawdopodobniej nastąpiła na skutek wypadku lub morderstwa, wiadomości o tym powinny się ukazać w ciągu paru dni od czasu zgonu. Wpisała więc okres od jedenastego do dwudziestego drugiego września siedemdziesiątego ósmego. Wielkie księgi oprawionych w twarde okładki dzienników dostała po niecałym kwadransie i okazało się, że są to całe roczniki. Wzięła je i usiadła na kanapie przy niskim stoliku, który aż się prosił o postawienie na nim kawy. Zaczęła od „Kuriera”. Był wtedy popołudniówką, zawierał mniej propagandy, a więcej spraw lokalnych, choć i tak po pobieżnym przeglądzie kilku numerów na chybił trafił była zaskoczona, jak mało informacji o Szczecinie zawierały miejskie w końcu gazety.

      Piętnastego września strona tytułowa „Kuriera Szczecińskiego” donosiła o politycznych konsekwencjach śmierci Aldo Moro, o tragicznym wypadku na torze Monza, spotkaniu Edwarda Gierka z wykładowcami i lektorami szkoleń partyjnych oraz o wizycie w Szczecinie delegacji Bułgarskiego Ludowego Związku Chłopskiego. Agata przerzuciła kruche strony i dotarła do ostatniej. Jej wzrok zatrzymał się na rubryce „Kronika wypadków”, a serce zabiło szybciej.

      W nocy z 13 na 14 b.m. na ul. Łaziebnej w Szczecinie zostały znalezione obnażone zwłoki Danuty W., lat 21. Kobieta została uduszona. W dniu dzisiejszym, we wczesnych godzinach porannych, patrol MO zatrzymał obywatela zachodnioniemieckiego podejrzewanego o udział w tej zbrodni.

      Krótka, lakoniczna informacja. Nic więcej. Agata siedziała zgarbiona nad stolikiem i wpatrywała się w pożółkłą stronę gazety. Zrobiło się jej gorąco. Zaczęła wertować kolejne numery i w jednym z październikowych w tej samej rubryce znalazła coś jeszcze.

      W zapadlisku powstałym na źle zabezpieczonym fragmencie terenu dawnej poniemieckiej zabudowy starówki, niedaleko Ratusza Staromiejskiego, odnaleziono zwłoki kobiety w stanie daleko posuniętego rozkładu. Tożsamości zwłok nie ustalono. Milicja prowadzi czynności zmierzające do jej ustalenia, a także wykrycia sprawcy zabójstwa.

      W żadnym numerze, aż do końca roku, nie pojawiła się więcej informacja nawiązująca do notatek z września i października. Jakby temat ucichł na nie wiadomo jak długi czas albo wręcz w ogóle nie miał dalszego ciągu.

      Odłożyła „Kurier” i otworzyła rocznik z „Głosem”, przeglądając gazety w ten sam sposób. Nic. Nawet najmniejszej wzmianki. Zdawała sobie sprawę, że jako organ prasowy PZPR ten dziennik był nastawiony bardziej na politykę niż sensację, w związku z czym niektórym zapewne przez gardło nie przeszłyby słowa, że w socjalistycznym raju chronionym przez odpowiednie, powołane do tego organy władzy ludowej mogło wydarzyć się coś takiego jak zabójstwo.

      Zabójstwo… Oddając gazety bibliotekarce, biła się z myślami. Z trudem wmówiła sobie, że jeszcze za wcześnie na jakiekolwiek wnioski. Przecież nie mogła mieć pewności, że znalezione w okolicy starego ratusza zwłoki należały do Magdaleny Czaban.

* * *

      Był wieczór. Agata siedziała w sypialni, przy biureczku pod oknem. Przed sobą miała laptop, akta jednej z prowadzonych przez siebie spraw, które zabrała z pracy, i kubek z kawą, która zdążyła już wystygnąć.

      Wpatrywała się w ekran komputera, ale jej wzrok sięgał dalej. Kiedy widziała takie spojrzenie u kogoś, stwierdzała, przeważnie na własny użytek, że jest tępe. Teraz też takie miała. Tępe. Nieobecne i puste. Praca jej nie szła. Rzadko brała robotę do domu, teraz też nie było w zasadzie konieczności zarywania nocy. Nie musiała nadrabiać zaległości, ale mogła zrobić kilka rzeczy, które i tak czekały na zrobienie w najbliższej przyszłości, dzięki czemu zaoszczędzi trochę czasu na później. Pytając samą siebie, jaki czas i na co, nie znajdowała odpowiedzi. Czuła podświadomie, że spędzi go trochę na dokopywaniu się do przeszłości ojca. Pomijając brak bliskich z nim relacji, ileż nerwów zaoszczędziłoby jej proste pytanie, które mogłaby mu zadać: „Po co ci te dowody i skąd je masz, tato?”. Tylko że nie było jak go zadać: ani teraz, ze zrozumiałych przyczyn, ani wcześniej również. Nie wiedziała przecież, że ojciec ma te cholerne dokumenty. Nie wiedziała, bo się nim nie interesowała. Nie interesowała się nim, bo on nie interesował się nią. Sytuacja jak ze skomplikowaną sprawą spadkową. Ludzie rzadko piszą testamenty. Żeby nie zapeszać, bo nie mają czasu, bo nie wiedzą, że mają nieślubne dzieci, bo myślą, że w ogóle niewiele mają. A potem okazuje się, że komplikują komuś życie, przeważnie swoim najbliższym. A wystarczy jeden prosty dokument. Tak jak wystarczyłoby proste pytanie: „Po co ci te książeczki?”. Gdyby miała możliwość, zadałaby mu je teraz. To i jeszcze jedno, bardzo, bardzo pojemne. W jego treści zawierałoby się mnóstwo innych. Brzmiałoby: „Za co?”. Dlaczego mnie tak skrzywdziłeś? Co ci zrobiłam albo czego nie zrobiłam? Czemu byłeś dla mnie jak obcy? I wszystkie one tworzyłyby jedno równocześnie proste i niewyobrażalnie trudne pytanie: „Dlaczego, tato?”.

      Agata uświadomiła sobie, że machinalnie przewija na laptopie tekst odwołania. Dotarła do ostatniej strony dokumentu, nie widząc tego, a palec wciąż kręcił rolką myszy. Ocknęła się, ale po chwili zamiast do pracy znów wróciła do sprawy zabitych dziewczyn. Oparła się, odchyliła razem z całym krzesłem i spojrzała w ciemne okno. W szybie odbijało się światło lampki i ona sama.

      Czaban została zabita, ale Agata nie miała żadnych informacji, w jakich okolicznościach to się stało. Danutę Wyraj zabił zwyrodnialec, to wiedziała już z gazet. Musiałaby przejrzeć jeszcze kilkaset numerów, żeby sprawdzić, czy sprawcę ujęto, a na to nie miała ani czasu, ani chęci. To nie Internet z wyszukiwarką, musiałaby przeglądać numer po