już dość późno, ale liczyła na to, że odbierze, jeśli nie będzie zajęty. Odebrał. Niemal od razu. Przemknęło jej przez głowę, że zareagował tak szybko, bo zobaczył, czyj numer wyświetla się na telefonie. Entuzjazm zgasł, kiedy uświadomiła sobie, że to Sablewski dał jej numer do siebie, a nie odwrotnie.
– Dobry wieczór, panie komisarzu, Agata Prażmowska z tej strony – przywitała się. – Nie za późno?
– Nie. Słucham panią.
– Odkryłam pewną rzecz i chciałabym pana prosić, żeby pan coś sprawdził. Starą sprawę, sprzed czterdziestu lat.
– To zamierzchła przeszłość.
– Owszem – przyznała. – Ale chodzi o morderstwo. A w zasadzie dwa.
– Dwa?
– To trochę skomplikowane.
– A dlaczego miałbym to sprawdzić?
– Bo… – Pytanie było naturalne i powinna je przewidzieć, jednak nie przewidziała i teraz miała mały kłopot. Postanowiła iść na żywioł. – Bo pana o to proszę. Nie mam innego uzasadnienia, jeszcze nie, i szczerze mówiąc, mam nadzieję, że nie będę miała. Że wszystko okaże się pomyłką, a ja mam po prostu bujną wyobraźnię i uprawiam czarnowidztwo. Wtedy wszystko panu wyjaśnię. Sprawdzi pan? Oczywiście jeśli to dla pana problem… – Znacząco zawiesiła głos.
– Problem nie, ale nie gwarantuję wyników. Interesuje mnie tylko, po co to pani?
– Obiecuję, że powiem panu, kiedy będę miał więcej szczegółów. Zaufa mi pan?
– Mam wrażenie, że pani coś kombinuje, ale dobrze – zamruczał. – O co chodzi?
Agata powiedziała mu, ale nie wszystko. Przemilczała sprawę dowodów znalezionych u ojca.
– Postaram się to sprawdzić jak najszybciej – odparł po chwili Sablewski. – Dam znać.
– Dziękuję. – Przez chwilę Agata pomyślała, że komisarz zechce ponowić swoją propozycję spotkania, ale nie zrobił tego.
Ucieszyła się. Potraktowałaby to jako próbę wykorzystania okazji, wymuszenie rewanżu, i uznałaby kwestię potencjalnego spotkania się z nim prywatnie za zakończoną. A tak wciąż miał jeszcze szansę, choć postanowiła, że na razie mu o tym nie powie. Zamiast tego spytała:
– Jakieś postępy w sprawie Dżesiki?
– Tak. Teraz już tak. Sprawę traktujemy priorytetowo. Ale o tym porozmawiamy później, dobrze?
Nie pytała, dlaczego później, a nie teraz. Być może ktoś siedział obok, a może był inny powód. Liczyła tylko, że „później” jednak nastąpi. I miała nadzieję, że Sablewski będzie miał o czym opowiadać, że sprawa nie stoi w miejscu.
Kończąc rozmowę, zastanawiała się, czy powinna dać komisarzowi jakąś nadzieję, a w zasadzie sygnał, że jest zainteresowana ewentualnym umówieniem się z nim Wciąż jeszcze biła się z myślami, kiedy on się po prostu rozłączył, jak to zwykle bywa po słowach „do widzenia”.
„Idiotka” – pomyślała o sobie ciepło i wróciła do pracy.
Sablewski zadzwonił dwa dni później, w czwartek. Agata powoli szykowała się już na jutrzejszy pogrzeb ojca. Jeszcze przedwczoraj zamówiła nekrologi w „Kurierze” i „Wyborczej”, tak na wszelki wypadek, z wrodzonego lub wyuczonego poczucia obowiązku i chęci załatwiania spraw do końca i porządnie. Nie dbała o to, czy ktoś je przeczyta.
– Jest pani w pracy? – zapytał komisarz, kiedy odebrała.
– Tak, w kancelarii – uściśliła, pocierając naciągnięty na wczorajszym treningu mięsień. – Jakieś wieści?
– Nie wpadłaby pani do mnie na chwilę?
Zerknęła na zegar, designerskie cudeńko wiszące na przeciwległej ścianie.
– Dobrze, będę w ciągu kwadransa, może być? – odparła.
– Jak najbardziej. Czekam.
Wzięła torebkę, zastanawiając się, czy wydawało jej się, czy głos Sablewskiego był raczej chłodny. Wzruszyła ramionami, zajrzała do Pawła, powiedzieć mu, że wychodzi na godzinkę, gdyby ktoś jej szukał, i wyszła.
W komendzie była dwadzieścia minut później. Sablewski zszedł po nią do wyjścia i zaprowadził do siebie. Wskazał krzesło, to samo, na którym siedziała ostatnio, a sam usiadł za swoim biurkiem i patrzył na nią przez kilka długich chwil, nie odzywając się.
– Czy coś się stało? – Agata uśmiechnęła się do niego lekko.
Zamiast odpowiedzieć pogładził się po zaroście. Miał niezdecydowaną minę.
– Dziękuję, że pani przyszła – powiedział w końcu.
Zabrzmiało to tak, jakby nie wiedział, od czego zacząć i rzucił pierwszą grzecznościową formułkę, jaka przyszła mu na myśl. Jak gdyby chciał zyskać na czasie. Zwykle taki czas potrzebny jest do namysłu i Agata to wiedziała. Zaniepokoiła się lekko.
– Czy coś się stało? – powtórzyła pytanie, ale tym razem się nie uśmiechała.
Sablewski wziął do ręki długopis. Jeszcze jedna oznaka niezdecydowania. Postukał nim w blat i kilka razy nacisnął końcówkę. Obserwował pojawiającą się i chowającą końcówkę wkładu, aż wreszcie spojrzał na Agatę.
– Dobrze. – Odłożył długopis na bok. – Najpierw trochę informacji o Dżesice. Jesteśmy po rozmowach z jej znajomymi, z matką i konkubentem matki też. Ustaliliśmy także, kto widział ją ostatni. Ustaliliśmy również coś jeszcze i to już może się pani nie spodobać.
– Tak?
– Niestety. Ale zacznę od początku. Połaniecką widziano, jak wychodzi z pewnego klubu około jedenastej w nocy z poznanym tam mężczyzną. Nie powiem pani kim on jest, bo to nie ma tu teraz znaczenia, w każdym razie został przesłuchany, ponadto wykazał się alibi na czas zgonu tej małej. Opowiedział nam między innymi, jak przebiegła dalsza część spotkania, już po wyjściu z klubu. Wylądowali u niego w samochodzie, gdzie ona zaspokoiła go oralnie, a po wszystkim zażądała stu złotych i podwiezienia do domu. Wyśmiał ją, wyrzucił z samochodu i wrócił do swojej żony, spędzając z nią resztę nocy. Z nią i z teściami, którzy przyjechali dwa dni wcześniej i zatrzymali się u nich.
– Oni świadczyli na jego korzyść?
– Zgadza się. A także kamera przed klatką schodową bloku, w którym mieszka. Wszedł do domu grubo przed godziną, na którą ustalono zgon dziewczyny. I nie wychodził z niego do rana.
– Cóż za rodzinny człowiek…
– Nie będę komentował upodobań ludzi ani ich relacji z bliskimi tudzież swobody podejścia do instytucji małżeństwa. Nie jestem od tego. Też uważam go za nędznego chujka, ale to moja osobista opinia, która nie ma tu nic do rzeczy. A wracając do sprawy… Dało nam to asumpt do poczynienia kolejnych ustaleń, potwierdzonych w rozmowach z przyjaciółkami Dżesiki. Ona się prostytuowała, pani Agato. Przykro mi to mówić, ale wszystko na to wskazuje. Oddawała się mężczyznom i to znacznie starszym od siebie, za pieniądze i prezenty. To teraz nieistotne, czy była galerianką, dziewczyną na telefon, czy wystawała pod klubami, łowiąc klientów na własną rękę. Ani czy miała opiekuna, czy nie. Puszczała się.
– Mam rozumieć, że w związku z tym należało jej się to, co ją spotkało? Że to usprawiedliwia w jakiś