Nick Webb

Stara Flota Tom 6 Wolność


Скачать книгу

się, żeby tym razem nie zabrzmiało to tak głupio jak poprzednio. – Volz niecierpliwie tupnął nogą.

      Zivik znowu powstrzymał się od przewrócenia oczami.

      – Wiemy, że Rój można zwabić praktycznie do dowolnej lokacji przy pomocy silnego impulsu metaprzestrzennego. Wystarczy wykorzystać obwód wzmacniający i eksplozję ładunku antymaterii albo jądrowego. Można też użyć naszych transmiterów metaprzestrzennych, o ile ustawi się je na moc wyższą niż… wyższą niż należy. Jednak do tej pory wykorzystaliśmy tę metodę tylko raz, na dodatek przez przypadek, więc nie ma pewności, czy można na niej polegać…

      – Na razie nie dysponujemy niczym więcej. Mów dalej.

      – Jasne. – Zivik odwrócił się do wyświetlonej prezentacji. O niczym innym nie marzył, jak aby tylko wrócić do kokpitu i zająć się strzelaniem do obcych myśliwców, zwłaszcza że chciał pobić rekord ustanowiony przez ojca, który ponad trzydzieści lat temu, podczas drugiej wojny z Rojem, zniszczył w jednej bitwie sto obcych maszyn. Jednak został oddelegowany do opracowania strategii, która pozwoliłaby pokonać ogromne okręty wroga. – Wygląda na to, że im większe jest natężenie impulsu metaprzestrzennego, tym bardziej skuteczne wezwanie. Przynajmniej tak wynika z danych, które udało się uzyskać podczas dwóch takich zdarzeń. Należy zatem założyć, że jeżeli zdetonujemy ładunek antymaterii, a najlepiej dziesięć, i przekierujemy większość energii wybuchu do metaprzestrzeni w krótkim czasie, powiedzmy, na dziesięć nanosekund, powinniśmy przyciągnąć uwagę Roju i zapewne ściągnąć w miejsce eksplozji wszystkie jego okręty.

      Volz zaśmiał się chrapliwie.

      – Sporo tych „jeżeli”, ale niech będzie.

      – No to przejdźmy do tego, co zrobimy. Polecimy na Penumbrę, do tej samej czarnej dziury, do której Granger zwabił Rój trzydzieści lat temu. A potem w zasadzie zrobimy to samo, co on, tylko że tym razem zdetonujemy ładunki z obwodami wzmacniającymi tuż przy horyzoncie zdarzeń, najbliżej jak się uda, i będziemy czekać w nadziei, że wszyscy wrogowie pojawią się dokładnie w wybranej przez nas lokacji.

      – A co ich powstrzyma od skoku kwantowego, gdy tylko zorientują się, że zaraz zostaną wciągnięci do czarnej dziury?

      – Naszpikujemy ich kadłuby urządzeniami zakłócającymi pole kwantowe. Powinny wystarczyć dwa lub trzy na okręt. Trzeba podlecieć blisko, bardzo blisko, i wystrzelić bloker pola kwantowego tak, aby utkwił w poszyciu, a wtedy: bach! Rój nigdzie nie ucieknie, a czarna dziura wykona za nas brudną robotę.

      Volz pogładził się po podbródku.

      – Powiem szczerze, poruczniku, że teraz wydaje się to jeszcze głupsze niż poprzednim razem.

      Tym razem Zivik przewrócił oczami. Przez chwilę milczał, żeby się opanować.

      – Uda się.

      – A niby skąd będzie wiadomo, ile okrętów Roju pojawi się w wybranej lokacji? Co się stanie, gdy przygotujemy się na przyjęcie dziesięciu, a pojawi się o wiele więcej, uzbrojonych po zęby i gotowych do walki? Nie ma mowy, żeby udało nam się podłączyć tyle urządzeń zakłócających naraz, więc okaże się, że tylko ściągniemy w pobliże Ziemi kilkadziesiąt okrętów Roju, niemal komicznie ogromnych, i na dodatek je wkurzymy. Idiotyczny pomysł. A nawet gorzej: szalony.

      – Robimy, co możemy, z informacjami, jakie mamy, kapitanie. – Zivik zwracał się do ojca per „kapitanie” tylko wtedy, gdy naprawdę był na niego zły.

      – Bzdury. Równie dobrze możemy wsadzić sobie w usta pistolet i pociągnąć za spust. I tak będzie to lepsze niż twoja propozycja.

      – Dobrze, świetnie. Świetnie! Może trzeba to dopracować, ale przynajmniej mam coś na początek, nie?

      Tym razem to Volz przewrócił oczami.

      – To raczej jakiś żart.

      – Dobra, skoro tak mówisz! – Zivik machnięciem ręki zamknął ekran. – Mam dość. Znajdź sobie lepszego stratega. Lepiej bym sobie poradził, gdybym zaprosił na randkę królową Roju, popełnił głupstwo w pokoju hotelowym, zrobił jej dziecko, wygrał proces o prawa rodzicielskie, a potem zabrał tego bękarta, hybrydę Roju i Sukinkota, do parku rozrywki, w którym przekupiłbym go watą cukrową i kilkoma przejażdżkami na karuzeli, żeby wrócił do swoich i poprosił, aby już więcej nie atakowali Ziemi. Na pewno osiągnąłbym więcej, niż gdybym próbował do czegoś przekonać ciebie, tato!

      Ruszył do drzwi tak szybko, że ledwie zdążyły się przed nim rozsunąć. Kiedy się zamknęły, w sali konferencyjnej zapanowała cisza jak makiem zasiał, a troje oficerów floty dopiero zaczynało rozumieć, co Zivik właśnie powiedział.

      – Nie… To nie fair. Można mnie przekonać. W zeszłym tygodniu przekonał mnie, że Sokoły Brytanii mają lepszą obronę niż Drapieżcy z Callisto.

      Whitehorse pokręciła głową. Rayna zachichotała.

      – To było naprawdę dramatyczne i burzliwe wyjście.

      – Traktujesz go zbyt surowo. – Whitehorse popatrzyła na Volza z mieszaniną irytacji i desperacji.

      Desperacji ostatnio nie brakowało, a Volz doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

      – No wiesz… Jeżeli wkrótce czegoś nie wymyślimy, zginiemy. Nie tylko my, ale cała ludzkość. Obie o tym wiecie. Przypominacie sobie, co się stało w zeszłym tygodniu na Nowym Dublinie? Milion ludzi usmażonych w mgnieniu oka. A to dopiero początek. Milion ofiar. Jeżeli chcesz pieścić się z Ethanem, byle nie zranić jego uczuć czy męskości, proszę bardzo, ale beze mnie. I, na litość boską, tak, potrzebujemy nowego stratega, bo jeżeli niczego nie wymyślimy, czeka nas szybka i bolesna śmierć. – Kapitan uderzył pięścią w stół mocniej, niż zamierzał, i zaklął, gdy poczuł ból.

      Odpowiedziała mu cisza.

      – Jakieś wieści od Shelby? – odezwała się wreszcie Rayna.

      Volz spojrzał na nią ponuro.

      – Wciąż się nie ujawniła. Władze są przekonane, że zabiła prezydenta Zjednoczonej Ziemi, a to bardzo źle wpływa na reputację. Trudno wtedy znaleźć zaciszną przystań.

      – Chojrak, na ile ją znam, Shelby pewnie już coś planuje. Rozwiązuje cholerny problem. Właśnie tym się zawsze zajmowała. Wreszcie się pojawi. A kiedy tak się stanie… nastąpi puf! – Rayna klasnęła radoś­nie.

      Volz skinął głową.

      – Obyś miała rację, bo nie wiem, co jeszcze można zrobić. Sytuacja w tej chwili nie wygląda za dobrze. Bez floty… księżyców, patrolujących naszą przestrzeń, i bez tajemniczego Jezusa-Grangera u sterów, za kilka tygodni będziemy tylko wspomnieniem.

      Ponownie zapadła cisza, gdy we troje zastana­wiali się nad niemal niemożliwym tokiem wydarzeń, w którym martwy kapitan Granger wrócił z czarnej dziury i przekształcił kilkanaście księżyców w potężne stacje bojowe, aby obronić sektor Ziemi przed inwazją Roju.

      Przerwał im nerwowy głos z interkomu:

      – Kapitanie! Właśnie odebraliśmy wezwanie alarmowe z Brytanii!

      Whitehorse pobladła.

      – Mój Boże – westchnął Volz. – Rój?

      – Tak jest, kapitanie. Trzy okręty Roju wykonały skok kwantowy i kierują się prosto na planetę.

      Volz zerwał się na równe nogi i pognał do drzwi.

      – Brytania to nasza największa planeta. Ruszajmy! Pora na przedstawienie.

      ROZDZIAŁ 2