panie Langdon, wierzę, że pan jest niewinny. – Sophie odwróciła na chwilę wzrok, po czym spojrzała mu prosto w oczy. – A także dlatego, że to częściowo moja wina, że znalazł się pan w takich tarapatach.
– Co takiego? Pani wina, że Saunière chciał mnie wrobić?
– Saunière nie chciał pana wrobić. To pomyłka. Ta wiadomość na podłodze była przeznaczona dla mnie. Był chyba zmuszony robić wszystko w takim pośpiechu, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak to będzie wyglądało w oczach policji. – Przerwała. – Kod numeryczny jest bez znaczenia. Saunière napisał go, żeby się upewnić, że do śledztwa zostaną zaangażowani kryptolodzy, żeby mieć pewność, że ja się dowiem, co się z nim stało, najszybciej, jak to możliwe.
Langdon czuł, że traci kontakt z rzeczywistością.
– Ale dlaczego myśli pani, że ta wiadomość jest dla pani?
– Człowiek witruwiański – powiedziała głucho. – Ten szkic zawsze był moją ulubioną grafiką Leonarda da Vinci. Dziś wykorzystał ten fakt, żeby przykuć moją uwagę.
– Chwileczkę. Mówi pani, że kustosz wiedział, jaką grafikę lubi pani najbardziej?
Sophie skinęła głową.
– Przepraszam. Mówię trochę bezładnie… Jacques Saunière i ja… – Głos Sophie się załamał. – Pokłóciliśmy się dziesięć lat temu – mówiła szeptem. – Od tego czasu prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. Dziś wieczorem, kiedy Wydział Kryptografii dostał telefon, że Saunière został zamordowany, a ja zobaczyłam zdjęcie jego ciała i tekst na podłodze, zdałam sobie sprawę, że chciał mi przesłać wiadomość.
– Z powodu Człowieka witruwiańskiego?
– Tak. I liter PS.
– Postscriptum?
Sophie pokręciła głową.
– P.S. to moje inicjały.
– Ale pani nazywa się Sophie Neveu.
Odwróciła wzrok.
– P.S. to przezwisko, które mi nadał, kiedy z nim mieszkałam. – Zarumieniła się. – Oznaczało Princesse Sophie. Księżniczka Sophie.
Langdon nie wiedział, jak zareagować.
– To głupie, wiem – powiedziała. – Ale to było przecież lata temu. Kiedy byłam małą dziewczynką.
– Znała go pani, kiedy była małą dziewczynką?
– Całkiem dobrze. – W jej oczach zalśniły łzy. – Jacques Saunière był moim dziadkiem.
Rozdział 13
Już czas.
Wysiadając z czarnego audi, Sylas czuł się silny. Powiew nocnej bryzy poruszał jego luźną zakonną szatą. Wieje wiatr nowych czasów.
– Hago la obra de Dios – szepnął Sylas, idąc w kierunku wejścia do kościoła.
Podniósł białą jak kreda pięść i zastukał w drzwi trzy razy.
Po chwili poruszyła się zasuwa na olbrzymich drewnianych wrotach.
Siostra Sandrine skinęła głową. Była niewysoka, drobna, Sylas bez trudu mógłby ją uziemić, ale przyrzekł sobie, że nie będzie używał siły, chyba że okaże się to absolutnie konieczne. Ta kobieta nosi szaty zakonne i nie odpowiada za to, że bractwo wybrało właśnie jej kościół na miejsce ukrycia klucza sklepienia. Nie powinna być karana za nie swoje grzechy.
– Jest pan Amerykaninem? – zapytała, kiedy wprowadzała go do sanktuarium. Pnąca się ku niebu nawa stała cicha jak wnętrze grobowca, a jedynym świadectwem życia był delikatny zapach kadzidła, który wisiał w powietrzu po wieczornej mszy.
– Francuzem z urodzenia – odparł Sylas. – Wstąpiłem do Opus Dei w Hiszpanii, a teraz studiuję w Stanach Zjednoczonych.
– I nigdy nie widział pan Saint-Sulpice?
– Zdaję sobie sprawę, że to niemal grzech.
– Kościół jest znacznie piękniejszy za dnia.
– Z pewnością. Niemniej jestem bardzo wdzięczny, że siostra daje mi sposobność zwiedzenia świątyni dzisiaj w nocy.
– Zażądał tego opat. Na pewno ma pan bardzo wpływowych przyjaciół.
Nawet nie wiesz jak wpływowych, pomyślał Sylas.
Idąc za siostrą główną nawą, Sylas dziwił się, że świątynia taka jak Saint-Sulpice ma tak oszczędny wystrój. W kościele było chłodno i surowo, ściany robiły wrażenie niemal nagich, tak jak w ascetycznych katedrach Hiszpanii. Kiedy Sylas podniósł wzrok na pnącą się w górę, żebrowaną powierzchnię sklepienia, wyobraził sobie, że stoi pod stępką przewróconego do góry dnem olbrzymiego statku.
Obraz współgra z rzeczywistością, pomyślał. Statek bractwa miał się wywrócić na dobre. Zniecierpliwiony, ponieważ chciał jak najszybciej zabrać się do pracy, Sylas czekał, kiedy siostra zostawi go w spokoju.
– Niezręcznie się czuję, siostro, że musiała siostra wstać w środku nocy z mojego powodu.
– Nic nie szkodzi. Przyjechał pan do Paryża na krótko. Zastanawiałam się tylko, od czego zaczniemy zwiedzanie.
Sylas czuł, że jego wzrok bezwiednie wędruje w kierunku ołtarza.
– Nie musi mnie siostra oprowadzać. Już i tak nadużyłem gościnności. Wszystko obejrzę sam.
– To żaden problem – zapewniła.
Sylas przystanął. Doszli teraz do pierwszej ławki, a ołtarz był zaledwie piętnaście metrów dalej. Zwrócił swoje potężne ciało ku niewysokiej kobiecie, czując, że siostra Sandrine kurczy się w sobie, kiedy patrzy wprost w jego czerwone oczy.
– Proszę nie poczytać tego za obcesowość, ale nie nawykłem wchodzić tak po prostu do domu Pana i zachowywać się jak turysta. Czy mógłbym się trochę pomodlić w ciszy, zanim zacznę zwiedzać kościół?
Sylas położył miękką, ale ciężką dłoń na jej ramieniu i spojrzał na nią z góry.
– Siostro, proszę wrócić do łóżka. Modlitwa przynosi radość, kiedy człowiek jest sam.
– Jak pan sobie życzy.
Robiła wrażenie zaniepokojonej.
Sylas zdjął rękę z jej ramienia.
– Spokojnych snów, siostro. Bóg z tobą.
– I z tobą.
Sylas patrzył, jak siostra wchodzi po schodach. Odwrócił się i ukląkł w pierwszej ławce, czując, jak cilice wpija się w jego udo.
Dobry Boże, Tobie składam w ofierze pracę, którą mam dziś wykonać…
Rozdział 14
Sophie zastanawiała się, kiedy Fache się zorientuje, że nie wyszła z budynku. Widząc, że Langdon jest naprawdę przytłoczony tempem wydarzeń, zadawała sobie pytanie, czy dobrze zrobiła, zapędzając go do narożnika.
Co jeszcze mogłabym zrobić?
Kiedyś dziadek był dla niej całym światem, a dziś była zdziwiona, że nie czuje właściwie smutku po jego śmierci. Jacques Saunière był dla niej teraz kimś zupełnie obcym. Ich związek obumarł w jednej chwili pewnego marcowego wieczoru, kiedy miała dwadzieścia dwa lata.
Dziesięć lat temu.
Sophie przez przypadek zobaczyła