tożsamość kustosza, jak i tożsamość jego trzech seneszalów, była tajemnicą niemal tak świętą, jak odwieczny sekret, którego strzegli. Saunière zdał sobie teraz sprawę, że jego seneszale, trzymając się ustalonej procedury, wypowiedzieli przed śmiercią to samo kłamstwo.
Napastnik znów wymierzył w niego broń.
– Kiedy ciebie już nie będzie, ja zostanę jedynym człowiekiem na świecie, który zna prawdę.
Prawda. W jednej chwili do kustosza dotarła groza sytuacji. Jeżeli umrę, prawda odejdzie wraz ze mną na zawsze. Instynktownie próbował podnieść się i uciec.
Rozległ się huk wystrzału i kustosz poczuł rozchodzące się po ciele fale gorąca, kiedy kula utkwiła w jego brzuchu. Upadł na twarz… Walczył z bólem. Powoli przetoczył się na plecy i spojrzał przez kraty na człowieka, który na niego napadł.
Mierzył teraz w jego głowę.
Saunière zamknął oczy, jego myśli wirowały, w sercu mieszał się strach i żal.
Tępe uderzenie iglicy pistoletu przetoczyło się echem przez korytarz.
Kustosz otworzył oczy.
Mężczyzna spojrzał na broń niemal z rozbawieniem. Sięgnął po kolejny nabój, lecz po chwili namysłu uśmiechnął się spokojnie, patrząc na brzuch Saunière’a.
Kustosz skierował wzrok w dół i na białej lnianej koszuli zobaczył otwór po kuli. Otaczał go niewielki krąg krwi kilka centymetrów poniżej mostka. Mój żołądek.
Był na wojnie i wiedział, że z taką raną pożyje najwyżej piętnaście minut.
– Nie mam tu już nic do roboty – powiedział mężczyzna.
I oddalił się.
Jacques Saunière, teraz sam w wielkiej sali, raz jeszcze obrócił głowę w kierunku kraty, która nie podniesie się jeszcze co najmniej przez dwadzieścia minut. Znalazł się w pułapce. Zanim ktoś do niego dotrze, będzie martwy. Mimo to strach, który opanował go teraz, był silniejszy niż strach przed śmiercią.
Muszę przekazać tajemnicę.
Podniósł się z trudem, mając w oczach postacie trzech zamordowanych braci. Myślał o pokoleniach, które były przed nimi… O misji, którą im powierzono.
Nieprzerwany łańcuch wiedzy.
I nagle, mimo wszystkich środków ostrożności… Mimo zabezpieczeń… Jacques Saunière został jedynym łącznikiem, samotnym strażnikiem jednej z największych tajemnic w historii ludzkości. Drżąc, zdołał stanąć na nogach.
Muszę znaleźć jakiś sposób…
Był uwięziony we wnętrzu Wielkiej Galerii i wiedział, że na całym świecie jest tylko jedna jedyna osoba, której może przekazać pochodnię wiedzy. Spojrzał w górę i powiódł wzrokiem po ścianach swojego wspaniale wyposażonego więzienia. Kolekcja najsłynniejszych obrazów świata – postacie na obrazach uśmiechały się do niego jak starzy przyjaciele.
Zaciskając z bólu powieki, zebrał wszystkie siły i myśli. Miał przed sobą dramatyczne zadanie, któremu musi poświęcić każdą pozostałą sekundę życia.
Rozdział 1
Robert Langdon budził się powoli.
W ciemności dzwonił telefon – dźwięk dzwonka był przytłumiony i obcy. Pomacał ręką w ciemności, szukając lampy przy łóżku, i nacisnął włącznik. Mrużąc oczy, rozejrzał się i stwierdził, że jest w wypełnionej miękkimi pluszami renesansowej sypialni umeblowanej osiemnastowiecznymi antykami, ściany zdobią ręcznie malowane freski, a pośrodku stoi gigantyczne mahoniowe łoże z czterema filarami.
Gdzie ja jestem?
Na żakardowym szlafroku zwisającym z filara łóżka były wyhaftowane słowa: HOTEL RITZ PARIS.
Powoli mgła zaczęła opadać. Usiadł i rzucił zmęczone spojrzenie w kierunku wysokiego lustra wiszącego po drugiej stronie pokoju. Człowiek, który na niego patrzył, był jakiś obcy – rozczochrany i zmęczony, jego zwykle bystre spojrzenie zamglone i niepewne. Ślad ciemnego zarostu kładł się cieniem na jego silnej szczęce, a siwizna wdzierała się coraz głębiej w gęstwinę czarnych włosów.
Langdon odebrał telefon.
– Halo?
– Monsieur Langdon? – odezwał się głos w słuchawce. – Mam nadzieję, że pana nie obudziłem.
Skołowany Langdon spojrzał na budzik stojący przy łóżku. Wpół do pierwszej w nocy. Spał od godziny, ale czuł się tak, jakby przez rok leżał w trumnie.
– Tu recepcja, monsieur. Przepraszam, że o tej porze zawracam panu głowę, ale ma pan gościa. Twierdzi stanowczo, że sprawa jest bardzo pilna.
Langdonowi kręciło się w głowie i wciąż nie mógł się dobudzić. Jakiego gościa? Skupił wzrok na pogniecionym druku leżącym na nocnym stoliku.
Langdon jęknął. Dzięki książkom o obrazach i symbolach religijnych stał się, chcąc nie chcąc, sławny w świecie sztuki, a ilustrowany slajdami wykład na temat symboliki pogańskiej ukrytej w kamieniach katedry w Chartres, który wygłosił tego wieczoru, poruszył chyba co bardziej konserwatywnych słuchaczy. Pewnie jakiś naukowiec religioznawca poszedł za nim do hotelu, a teraz próbuje rzucić mu rękawicę.
– Przykro mi – powiedział Langdon – ale jestem bardzo zmęczony i…
– Mais, monsieur – mówił dalej recepcjonista z naciskiem, obniżając głos do nerwowego szeptu. – Pański gość to ktoś bardzo ważny. Już jest w drodze do pana pokoju.
– Posłał pan kogoś do mojego pokoju?
– Przepraszam, monsieur, ale taki człowiek jak ten pan… Moje kompetencje nie sięgają aż tak daleko, żeby go powstrzymać.
– Kto to taki?
Recepcjonista już się rozłączył.
Niemal natychmiast ktoś zaczął walić ciężką pięścią w drzwi.
Langdon niepewnie zsunął się z łóżka, poczuł, że jego stopy toną głęboko w pluszowym dywanie. Włożył szlafrok i podszedł do drzwi.
– Kto tam?
– Pan Langdon? Muszę z panem porozmawiać. – W angielszczyźnie człowieka stojącego za drzwiami słychać było silny francuski akcent, głos był zdecydowany i władczy. – Porucznik Jérôme Collet. Direction Centrale Police Judiciaire.
Langdon stanął jak wryty. Centralne Biuro Śledcze? Dlaczego DCPJ, we Francji mniej więcej to, czym w Stanach Zjednoczonych jest FBI, miałoby do niego jakiś interes?
Nie zdejmując łańcucha, Langdon uchylił lekko drzwi. Twarz patrząca na niego z drugiej strony należała do szczupłego mężczyzny o nieokreślonych rysach. Był wysoki, miał na sobie mundur.
– Mogę wejść? – spytał agent.
Langdon wahał się chwilę, niepewny, co ma zrobić, podczas gdy nieruchome oczy nieznajomego przyglądały mu się badawczo.
– A o co właściwie chodzi?
– Mój przełożony chciałby skorzystać z pańskiej wiedzy.
– Teraz? – wydusił Langdon. – Jest już po północy.
– Czy