podeszli, Langdon zobaczył, że wejście blokuje potężna stalowa krata, która wyglądała, jakby miała powstrzymać armię średniowiecznych rycerzy.
– Nowe środki bezpieczeństwa – wyjaśnił Fache, kiedy się do niej zbliżyli.
Langdon podszedł i zajrzał przez stalową kratownicę do słabo oświetlonych pomieszczeń Wielkiej Galerii.
– Pan pierwszy, panie Langdon – powiedział Fache.
Langdon odwrócił się do niego.
Fache wskazał gestem podłogę u podstawy stalowej kraty uniesionej na blisko sześćdziesiąt centymetrów.
– Niech się pan prześlizgnie pod spodem.
Langdon spojrzał na wąską przestrzeń u swoich stóp, w którą miał się wczołgać, a potem na masywną żelazną bramę. On chyba żartuje. Stalowa krata wyglądała jak gilotyna, gotowa w każdej chwili zmiażdżyć intruza.
Fache mruknął coś pod nosem po francusku i spojrzał na zegarek. Potem ukląkł i przesunął pod kratą najpierw masywne ramiona, a potem resztę ciała. Wstał po drugiej stronie i spojrzał na Langdona przez stalowe pręty.
Langdon westchnął. Położył się na brzuchu, dłonie oparł płasko na wypolerowanym parkiecie i podciągnął się do przodu. Kiedy się przesuwał, kołnierz jego tweedowej marynarki zahaczył o pręt kraty, a on przywalił w nią tyłem głowy.
Bardzo sprytnie, Robercie, pomyślał, prześlizgując się niezręcznie na drugą stronę. Kiedy wstał, zrodziło się w nim podejrzenie, że to będzie bardzo długa noc.
Rozdział 5
Nowa kwatera główna i centrum konferencyjne Opus Dei mieści się przy Lexington Avenue numer 243 w Nowym Jorku. Ma ponad dwanaście tysięcy metrów kwadratowych powierzchni i jest wieżowcem zbudowanym z czerwonej cegły i wapienia z Indiany. Zaprojektowała ją firma architektoniczna Nay & Pinska, w budynku jest ponad sto sypialni, sześć jadalni, biblioteki, pokoje wypoczynkowe, sale konferencyjne i biura. Na drugim, ósmym i szesnastym piętrze znajdują się kaplice ozdobione rzeźbionym kamieniem i marmurem. Piętro siedemnaste to piętro wypoczynkowe. Mężczyźni wchodzą do budynku przez główne drzwi przy Lexington Avenue. Kobiety przebywają tu zawsze oddzielnie od mężczyzn i wchodzą od strony bocznej uliczki.
Trochę wcześniej tego samego wieczoru w ciszy i spokoju swojego mieszkania z widokiem na światła Nowego Jorku biskup Manuel Aringarosa spakował małą torbę podróżną i włożył zwykłą czarną sutannę. Na palcu miał pierścień z czternastokaratowego złota z purpurowym ametystem, wielkimi diamentami i ręcznie wykonaną ozdobą w kształcie laski biskupiej.
Jako prałat Opus Dei, biskup Aringarosa spędził ostatnie dziesięć lat swojego życia, niosąc dobrą nowinę Dzieła Bożego – Opus Dei. Kongregacja założona w 1928 roku przez hiszpańskiego księdza José Marię Escrivę de Balaguer propagowała powrót do tradycyjnych wartości opisanych w dziele Escrivy zatytułowanym Droga. Teraz, kiedy ponad cztery miliony egzemplarzy Drogi krąży po wszystkich kontynentach przetłumaczone na czterdzieści dwa języki, Opus Dei wyrasta na ruch ogólnoświatowy. Jego bursy, ośrodki naukowe, a nawet uniwersytety można odnaleźć niemal w każdym mieście. Papież, będący głową Kościoła katolickiego, wraz ze swoimi kardynałami dał organizacji pełne poparcie i błogosławieństwo. Bogactwo i potęga Opus Dei oznaczały jednak, że jak magnes ściągała na siebie podejrzliwość.
– Dla wielu Opus Dei jest ideologicznym praniem mózgów – oskarżają często dziennikarze. – Dla innych ultrakonserwatywnym tajnym stowarzyszeniem katolickim. Kim właściwie jesteście?
– Opus Dei nie jest ani jednym, ani drugim – tłumaczył cierpliwie biskup. – Należymy do Kościoła katolickiego. Jesteśmy zgromadzeniem katolików, którzy wybrali możliwie najbardziej rygorystyczne przestrzeganie doktryny katolickiej. Istnieją tysiące zwyczajnych członków Opus Dei, którzy są w związkach małżeńskich, mają rodziny i szerzą Dzieło Boże w swoich społecznościach. Inni wybierają życie w ascezie, w murach naszych domów zakonnych. Są to wybory osobiste, ale wszyscy w Opus Dei mamy jeden cel – ulepszanie świata poprzez czynienie Dzieła Bożego. Jest to z pewnością cel wzniosły.
Rozsądek jednak rzadko brał górę. Media uwielbiały skandale, a Opus Dei, jak większość dużych stowarzyszeń, miała w swoich szeregach kilka zbłąkanych dusz, których działania rzucały cień na wszystkich. Media mówiły teraz, że Opus Dei to „mafia Boga” i „sekta Chrystusa”.
Boimy się tego, czego nie rozumiemy, myślał Aringarosa. Pięć miesięcy temu zatrzęsły się podstawy władzy organizacji, a Aringarosa wciąż nie mógł się po tym ciosie podnieść.
Nie wiedzą, z kim wszczynają wojnę – szeptał do siebie Aringarosa, wyglądając przez okno samolotu w nieprzeniknioną ciemność oceanu. Przez chwilę jego wzrok spoczął na powierzchni okna i ujrzał odbicie swojej twarzy – o ciemnej cerze, pociągłej, z wydatnym płaskim i krzywym nosem, który kiedyś, gdy był młodym misjonarzem, złamała w Hiszpanii brutalna pięść. Teraz jednak nikt nie zważał na jego fizyczne niedoskonałości. Aringarosa żył zanurzony w świecie ducha, a nie ciała.
Kiedy odrzutowiec przeleciał nad wybrzeżem Portugalii, telefon komórkowy w kieszeni sutanny Aringarosy zaczął wibrować. Tylko jeden człowiek miał numer tego telefonu, ten sam człowiek, który go przesłał.
Podekscytowany biskup odezwał się cicho:
– Tak?
– Sylas zlokalizował klucz sklepienia – powiedział jego rozmówca. – Jest w Paryżu. W murach kościoła Saint-Sulpice.
Aringarosa uśmiechnął się.
– Jesteśmy więc blisko.
– Możemy go zdobyć natychmiast. Potrzebujemy jednak twoich wpływów, księże biskupie.
– Oczywiście. Powiedz, co mam zrobić.
Siedemset kilometrów dalej albinos o imieniu Sylas stał pochylony nad miednicą i zmywał plecy – jeszcze jeden z jego rytuałów. Pokrop mnie hizopem, a stanę się czysty, obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję1 – modlił się słowami psalmu.
Przez ostatnie dziesięć lat wyznawał Drogę, oczyszczając się z grzechów… Odbudowując życie… Wymazując akty przemocy z poprzedniego życia.
Słowo Jezusa to słowo pokoju… Nieuciekanie się do przemocy… słowo Miłości. Tego uczono Sylasa od początku i te nauki zachowywał w sercu. Lecz wrogowie Chrystusa próbują teraz zniszczyć właśnie te nauki i tę prawdę. Ci, którzy grożą Bogu siłą, będą siłą zwalczani. Niewzruszoną. Jak skała. Dziś Sylasa wezwano do boju.
Rozdział 6
Prześlizgnąwszy się pod stalową kratą, dostał się do Wielkiej Galerii mieszczącej najsłynniejsze zbiory sztuki włoskiej. Po obu stronach galerii nagie ściany wyrastały w górę na ponad dziesięć metrów i znikały gdzieś w ciemnościach. Rzednący blask czerwonych lampek rozpraszał się, pnąc ku sufitowi, a lampki rzucały nienaturalne, rudawe światło na imponującą kolekcję obrazów Leonarda da Vinci i innych wielkich mistrzów.
Kiedy wzrok Langdona zaczął błądzić po intarsjowanej podłodze, która zdaniem znawców jest absolutnie zachwycająca, jego oczy nagle zatrzymały się na przedmiocie leżącym kilka metrów na lewo, otoczonym ze wszystkich stron taśmą policyjną, przedmiocie, którego nie powinno tam być. Odwrócił się do Fache’a.
– Czy to jest… Caravaggio?
Fache skinął głową, nawet nie patrząc.
Obraz,