co kryje obraz z projektora… czy też to, czego szukasz… musi być bardzo niebezpieczne. Fakt, że jacyś ludzie usiłują nas zabić… – Głos jej się załamał, potrzebowała chwili, żeby wziąć się w garść. – Sam pomyśl. Strzelali do ciebie w biały dzień… strzelali do mnie, niewinnego przechodnia. Nikt nie będzie z tobą negocjował. Twój własny rząd odwrócił się od ciebie… poprosiłeś o pomoc, a oni nasłali na ciebie zabójcę.
Langdon wbił wzrok w ziemię. To, czy konsulat amerykański przekazał mordercom miejsce jego pobytu czy też sam ich wysłał, nie miało teraz znaczenia. Efekt był taki sam.
Mój własny rząd jest przeciwko mnie!
Langdon spojrzał w piwne oczy Sienny i dostrzegł w nich odwagę.
Po co ją w to wszystko mieszam?
– Chciałbym wiedzieć, czego szukamy. To pomogłoby mi ogarnąć tę sytuację.
Lekarka przytaknęła.
– Zatem musimy znaleźć to, czego szukasz. Dzięki temu zyskamy jakiś punkt oparcia.
Trudno było zaprzeczyć logice jej wywodu. Wciąż jednak coś go uwierało. „Jeśli zawiodę, wszystkich czeka śmierć”… Od samego rana zmagał się z ostrzegawczymi symbolami, plagami i Piekłem Dantego. Wprawdzie nie miał jeszcze żadnego dowodu, ale byłby skończonym durniem, gdyby nie zaczął podejrzewać, że chodzi o zabójczą zarazę lub skażenie biologiczne na ogromną skalę. Pozostawało tylko pytanie: dlaczego jego własny rząd próbuje go wyeliminować?
Czyżby podejrzewali, że jestem zamieszany w potencjalny atak?
Nie widział w tym najmniejszego sensu. Musiało chodzić o coś zupełnie innego. Raz jeszcze pomyślał o siwowłosej kobiecie.
– Jest jeszcze ta kobieta z moich wizji. Czuję, że i ją powinniśmy znaleźć.
– Powinieneś ufać przeczuciom – stwierdziła Sienna. – W twoim stanie najlepszym kompasem będzie podświadomość. To kwestia elementarnej psychologii: skoro serce podpowiada ci, byś zaufał tej kobiecie, moim zdaniem powinieneś postąpić zgodnie z jej wskazówkami.
– Szukaj, a znajdziesz – odezwali się unisono.
Langdon westchnął. Teraz już wiedział, którą drogę obrać.
Muszę płynąć dalej w głąb tego tunelu.
Utwierdzając się w tym przekonaniu, powiódł wzrokiem po okolicy, aby zyskać czas na zebranie myśli.
Którędy do wyjścia?
Stali pod drzewami obok rozległej łąki poprzecinanej kilkoma ścieżkami. W oddali po lewej Langdon dostrzegł owalną sadzawkę z niewielką wysepką pośrodku, na której rosły drzewka cytrynowe otaczające jakiś posąg.
To Isolotto, pomyślał, rozpoznając słynną na cały świat rzeźbę Perseusza i na wpół zanurzonego w wodzie konia.
– Tam jest pałac Pitti – powiedział, wskazując palcem.
W przeciwnym kierunku niż Isolotto znajdowała się główna aleja przecinająca ze wschodu na zachód całe ogrody, tak zwana Viottolone. Viottolone była szeroka jak dwupasmowa szosa, otaczał ją szpaler wysmukłych czterystuletnich cyprysów.
– Tam nie ma się gdzie ukryć – zauważyła Sienna, omiótłszy wzrokiem leżący na otwartym terenie szlak i krążącego po niebie drona.
– Masz rację – przyznał. – I dlatego skorzystamy z biegnącego obok niej tunelu.
Wskazał na gęsty żywopłot znajdujący się u wylotu Viottolone. W ścianie soczystej zieleni znajdowało się wąskie przejście. Za nim widać było ścieżkę – czy też rzeczony tunel biegnący wzdłuż alei. Z obu stron osłaniał go rząd rozłożystych dębów, które od siedemnastego wieku przycinano i kształtowano tak, by pochylały się nad ścieżką i rzucały na nią cień o każdej porze dnia. Trasa ta wzięła swoją nazwę – La Cerchiata – od pochylonych koron drzew układających się w kręgi czy koła, czyli cerchi.
Sienna podbiegła i zajrzała w głąb zacienionej ścieżki. Zaraz też odwróciła się do Roberta, pokazując zęby w uśmiechu.
– Tak lepiej.
Nie tracąc czasu, zniknęła pod gęstym listowiem.
Langdon każdorazowo zachwycał się La Cerchiatą – jednym z najurokliwszych zakątków Florencji. Dzisiaj jednak, gdy zobaczył Siennę znikającą w mrocznej alejce, ponownie przypomniał sobie porzekadło dawnych greckich nurków eksplorujących podwodne tunele i modlących się o to, by dotrzeć szczęśliwie do ich wylotu.
I sam szybko zmówił własną modlitwę, zanim pośpieszył za oddalającą się kobietą.
Niecały kilometr od nich agent Brüder przedzierał się przez tłum studentów i policjantów zebranych przed uczelnią, lodowatymi spojrzeniami zmuszając wszystkich do zejścia mu z drogi. Po chwili dotarł do tymczasowego punktu dowodzenia, który jeden z techników zmontował na masce służbowej furgonetki.
– To obraz z naszego drona – poinformował technik, podając mu tablet. – Ujęcie zrobione kilka minut temu.
Brüder obejrzał kilka klatek nagrania, zatrzymując się nieco dłużej przy rozmytym powiększeniu dwu twarzy – ciemnowłosego mężczyzny i uczesanej w kucyk blondynki, którzy kryli się w cieniu drzew, spoglądając z niepokojem w niebo.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.