wzrok w leżące na kolanach splecione dłonie. Dlaczego przy nim zawsze się czuję jak niesforne dziecko?
Poprawia się na kanapie i odwraca w moją stronę.
– Jak się czujesz? – pyta. Głos nadal ma łagodny.
Cóż, tak naprawdę fatalnie… Przełykam ślinę.
– Skłamałabym, gdybym ci powiedziała, że dobrze.
Wciąga głośno powietrze.
– Ja też – mówi cicho i kładzie mi rękę na dłoni. – Brakuje mi ciebie – dodaje.
O nie. Jego dotyk.
– Christianie…
– Ana, proszę. Musimy porozmawiać.
Zaraz się rozpłaczę. Nie.
– Christianie… proszę… tyle się już napłakałam – szepczę, próbując zachować kontrolę nad emocjami.
– Och, skarbie, nie. – Pociąga mnie za dłoń i chwilę później siedzę na jego kolanach. Obejmuje mnie mocno, chowając nos w moich włosach. – Tak bardzo za tobą tęskniłem, Ano – mówi bez tchu.
Chcę się wyplątać z jego objęć, zachować pewien dystans, ale on nie daje za wygraną. Przyciska mnie mocno do piersi. Mięknę. Och, to właśnie tutaj pragnę się znajdować.
Opieram o niego głowę, a on obsypuje pocałunkami moje włosy. To właśnie jest dom. Pachnie świeżym praniem, płynem zmiękczającym, żelem pod prysznic i tym, co lubię najbardziej – Christianem. Przez chwilę pozwalam sobie na ułudę, że wszystko będzie dobrze. Koi to moją zbolałą duszę.
Kilka minut później Taylor zatrzymuje auto, chociaż nie zdążyliśmy nawet wyjechać z miasta.
– Chodź. – Christian zsuwa mnie z kolan. – Jesteśmy na miejscu.
Co takiego?
– Lądowisko, na dachu. – Tytułem wyjaśnienia pokazuje wzrokiem wysoki budynek.
No tak. Charlie Tango. Taylor otwiera drzwi i wysiadam z auta. Obdarza mnie ciepłym, ojcowskim uśmiechem, dzięki któremu czuję się bezpiecznie. Także się uśmiecham.
– Powinnam ci oddać chusteczkę.
– Proszę ją zatrzymać, panno Steele, z najlepszymi życzeniami.
Rumienię się, gdy Christian obchodzi samochód i bierze mnie za rękę. Patrzy pytająco na Taylora, który odpowiada spokojnym spojrzeniem, niczego nie wyjaśniając.
– Dziewiąta? – pyta go Christian.
– Tak, proszę pana.
Christian kiwa głową, odwraca się i przez podwójne drzwi wprowadza mnie do imponującego foyer. Upajam się dotykiem jego dłoni i długich palców splecionych z moimi. I czuję znajome przyciąganie, jak wzywany przez słońce Ikar. Zdążyłam się już sparzyć, a jednak znowu frunę.
Gdy docieramy do wind, wciska guzik przywołujący. Podnoszę na niego wzrok. Na jego twarzy widnieje ten charakterystyczny zagadkowy półuśmiech. Drzwi się rozsuwają, on puszcza moją dłoń i wchodzimy do środka.
Drzwi zamykają się i jeszcze raz ośmielam się na niego zerknąć. On też patrzy na mnie i oto znowu przeskakuje między nami ta elektryczność. Jest wręcz namacalna. Niemal ją czuję, jak pulsuje między nami, przyciągając nas do siebie.
– O rety – mówię bez tchu, przez chwilę rozkoszując się intensywnością tego pierwotnego przyciągania.
– Też to czuję. – Jego wzrok płonie.
W moich lędźwiach gromadzi się coraz więcej mrocznego pożądania. Christian bierze mnie za rękę i przesuwa kciukiem po knykciach, a wszystkie moje mięśnie zaciskają się mocno, rozkosznie, głęboko.
Jak to możliwe, że on nadal tak na mnie działa?
– Proszę, nie przygryzaj wargi, Anastasio – szepcze.
Podnoszę wzrok i puszczam wargę. Pragnę go. Tutaj, teraz, w windzie. Jak mogłoby być inaczej?
– Wiesz, jak to na mnie działa – mruczy.
Och, a więc on też to czuje. Moja wewnętrzna bogini zastanawia się nad porzuceniem pięciodniowych dąsów.
Drzwi nagle się rozsuwają, czar pryska, a my wychodzimy na dach. Wieje silny wiatr i choć mam żakiet, jest mi zimno. Christian obejmuje mnie ramieniem, przyciąga do siebie i szybko idziemy w stronę Charliego Tango, stojącego pośrodku lądowiska. Śmigła obracają się powoli.
Z kabiny wychodzi wysoki blondyn o kwadratowej szczęce i pochylając się, biegnie ku nam. Wymienia uścisk dłoni z Christianem i woła, przekrzykując łoskot śmigła:
– Gotowy do lotu, proszę pana. Jest do pańskiej dyspozycji!
– Wszystko sprawdzone?
– Tak jest.
– Odbierzesz go około ósmej trzydzieści?
– Tak jest.
– Taylor czeka na ciebie na dole.
– Dziękuję, panie Grey. Bezpiecznego lotu do Portland. Do widzenia pani. – Żegna się ze mną ruchem głowy.
Christian, nie puszczając mojej dłoni, pochyla się i prowadzi mnie do maszyny.
Gdy jesteśmy już w kabinie, zapina mi pasy, mocno je zaciskając. Posyła mi znaczące spojrzenie i ten swój tajemniczy uśmiech.
– Dzięki temu będziesz unieruchomiona – mruczy. – Muszę przyznać, że podobają mi się te pasy. Niczego nie dotykaj.
Oblewam się szkarłatnym rumieńcem, a on przesuwa palcem wskazującym po moim policzku, po czym wręcza mi słuchawki. „Ja też chciałabym cię dotknąć, ale mi nie pozwolisz”. Robię nachmurzoną minę. Poza tym tak ciasno mnie zapiął, że ledwie mogę się ruszyć.
Zajmuje swoje miejsce i także zapina pasy, po czym rozpoczyna kontrolę przedstartową. Jest taki kompetentny. Zakłada słuchawki, pstryka jakiś guzik i śmigła przyspieszają, ogłuszając mnie.
Christian odwraca się do mnie.
– Jesteś gotowa, mała? – Jego głos odbija się echem w słuchawkach.
– Tak.
Obdarza mnie chłopięcym uśmiechem. Wow, tak dawno go nie widziałam.
– Wieża Sea-Tac, tu Charlie Tango Golf – Golf Echo Hotel, gotowy do lotu do Portland przez PDX. Proszę o potwierdzenie, odbiór.
Odzywa się głos kontrolera ruchu, wydający instrukcje:
– Roger, wieża, Charlie Tango może startować, bez odbioru.
Christian wciska dwa przyciski, chwyta za drążek sterowniczy i śmigłowiec powoli się wznosi ku wieczornemu niebu.
Seattle i mój żołądek pozostają w dole. Tyle jest do zobaczenia.
– Goniliśmy już za świtem, Anastasio, teraz pora na zmierzch – słyszę w słuchawkach jego głos.
Odwracam się i patrzę na niego zaskoczona.
Co to ma znaczyć? Jak to jest, że Christian potrafi mówić tak romantycznie? Uśmiecha się, na co odpowiadam nieśmiałym uśmiechem.
– Tym razem oprócz zachodzącego słońca jest znacznie więcej do zobaczenia – mówi.
Podczas naszego ostatniego lotu do Seattle panowały ciemności, ale dzisiejszego wieczoru widok jest spektakularny, dosłownie nieziemski. Prześlizgujemy się między najwyższymi budynkami, ciągle się wznosząc.
– Tam jest Escala – pokazuje mi. – Tam Boeing, no i widać Space Needle.
Wyciągam