wrażenie, co?
– Robi wrażenie fakt, że umiesz robić coś takiego.
– Pochlebstwo z pani ust, panno Steele? Ależ ja jestem człowiekiem o wielu talentach.
– Mam tego pełną świadomość, panie Grey.
Odwraca się, uśmiecha znacząco i po raz pierwszy od pięciu dni udaje mi się choć trochę zrelaksować. Może nie będzie aż tak źle.
– Jak nowa praca?
– Dobrze, dziękuję. Interesująca.
– Jaki jest twój przełożony?
– Och, w porządku. – Jak mogę powiedzieć Christianowi, że Jack mnie deprymuje?
– Co ci się w nim nie podoba? – pyta, zerkając na mnie.
– Nie licząc tego, co oczywiste, to nic.
– Tego, co oczywiste?
– Och, Christianie, czasem straszny z ciebie tępak.
– Tępak? Ja? Nie jestem pewny, czy podoba mi się pani ton, panno Steele.
– No to niech ci się nie podoba.
Jego usta wyginają się w uśmiechu.
– Brakowało mi twego ciętego języka, Anastasio.
Wciągam głośno powietrze i mam ochotę zawołać: „A mnie brakowało całego ciebie, nie tylko języka!” Trzymam jednak buzię na kłódkę i wyglądam przez szybę Charliego Tango, która ma kształt kulistego akwarium. Lecimy na południe. Po prawej stronie słońce wisi nisko nad horyzontem – wielkie, płomiennie pomarańczowe – a ja znowu jestem Ikarem, podfruwającym stanowczo zbyt blisko.
Zmierzch podąża za nami z Seattle, na niebie przeplatają się krem, róż i akwamaryna, tak perfekcyjnie, jak tylko Matka Natura potrafi. Niebo jest bezchmurne, a światła Portland migoczą wesoło, witając nas, gdy Christian sadza śmigłowiec na lądowisku. Znajdujemy się na dachu tego dziwnego budynku z brązowej cegły, z którego odlecieliśmy niecałe trzy tygodnie temu.
To tak niedawno, a mam wrażenie, jakbym znała Christiana od zawsze. On właśnie pstryka różnymi guzikami, tak że śmigła przestają się obracać i w końcu słyszę w słuchawkach tylko własny oddech. Hmm. Przypomina mi się muzyka Thomasa Tallisa. Wzdrygam się. Nie chcę się teraz zapuszczać w te rejony.
Christian odpina swoje pasy i nachyla się, by to samo zrobić z moimi.
– Przyjemny lot, panno Steele? – pyta grzecznie. Oczy mu błyszczą.
– Tak, dziękuję, panie Grey – odpowiadam równie grzecznie.
– W takim razie chodźmy pooglądać zdjęcia tego chłopca.
Wyciąga rękę i pomaga mi wysiąść.
Na spotkanie wychodzi nam siwowłosy, brodaty mężczyzna. Uśmiecha się szeroko. To ten sam człowiek, którego poznałam ostatnim razem.
– Joe. – Christian uśmiecha się i puszcza moją rękę, aby wymienić z nim uścisk dłoni. – Zajmij się nim. Stephan zjawi się koło ósmej czy dziewiątej.
– Zrobi się, panie Grey. Witam panią – kiwa mi głową. – Pański samochód czeka na dole. Och, winda się zepsuła, muszą państwo zejść schodami.
– Dziękuję, Joe.
Christian bierze mnie za rękę i ruszamy w stronę schodów.
– Z tymi obcasami masz szczęście, że to tylko trzy piętra – burczy z dezaprobatą.
No coś takiego.
– Nie podobają ci się te kozaczki?
– Bardzo mi się podobają, Anastasio. – Jego spojrzenie ciemnieje i wydaje mi się, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymuje. – Chodź. Zejdziemy powoli. Nie chcę, żebyś spadła z tych schodów i skręciła kark.
Siedzimy w milczeniu, gdy kierowca wiezie nas do galerii. Niepokój wrócił, przybierając jeszcze na sile. Christian milczy zadumany, wręcz niespokojny. Po rozluźnionej atmosferze nie został nawet ślad. Tyle pragnę powiedzieć, ale ta podróż jest zbyt krótka. Christian w zamyśleniu wygląda przez szybę.
– José to tylko przyjaciel – bąkam.
Odwraca się i mierzy mnie wzrokiem. Oczy ma pociemniałe i nieufne, nie zdradzają niczego. Jego usta – och, jego usta mocno mnie rozpraszają. Pamiętam je na swoim ciele – wszędzie. Pali mnie skóra. Christian poprawia się na kanapie i marszczy brwi.
– Te śliczne oczy wydają się zbyt duże w stosunku do twarzy, Anastasio. Proszę, powiedz mi, że będziesz jeść.
– Tak, Christianie, będę jeść – odpowiadam automatycznie.
– Nie żartuję.
– Doprawdy? – W moim głosie pobrzmiewa pogarda. Ależ ten człowiek ma tupet; człowiek, przez którego pięć ostatnich dni było dla mnie piekłem. Nie, to nie tak. To ja zgotowałam sobie piekło. Nie. On. Potrząsam z konsternacją głową.
– Nie chcę się z tobą kłócić, Anastasio. Chcę, abyś do mnie wróciła i żebyś była zdrowa – mówi.
– Ale nic się nie zmieniło. – Nadal masz pięćdziesiąt twarzy.
– Porozmawiamy w drodze powrotnej, dobrze? Jesteśmy już na miejscu.
Samochód zatrzymuje się przed wejściem do galerii i Christian wysiada. A ja nie jestem w stanie wydobyć z siebie głosu. Otwiera dla mnie drzwi i ja także wysiadam.
– Dlaczego to robisz? – pytam głośniej, niż zamierzałam.
– Ale co? – Christian jest wyraźnie zaskoczony.
– Mówisz coś takiego, a potem po prostu milkniesz.
– Anastasio, przyjechaliśmy na miejsce. Tu, gdzie chciałaś. Załatwmy to, a potem porozmawiamy. Nieszczególnie mam ochotę na scenę na ulicy.
Rozglądam się. Ma rację. To miejsce publiczne. Zaciskam usta, a on piorunuje mnie wzrokiem.
– Okej – burczę.
Bierze mnie za rękę i prowadzi w stronę wejścia.
Znajdujemy się w zaadaptowanym magazynie – cegły, podłogi z ciemnego drewna, białe sufity i biały system rur i przewodów. Przestronnie i nowocześnie. W galerii zdążyło się zebrać sporo osób sączących wino i podziwiających prace José. Na chwilę zapominam o swoich kłopotach, zachwycona tym, że mojemu przyjacielowi udało się zrealizować marzenie. Świetna robota, José!
– Dobry wieczór, witamy państwa na wernisażu José Rodrigueza. – Wita nas młoda, krótkowłosa szatynka w czerni, z dużymi kolczykami w kształcie kół i pomalowanymi na czerwono ustami. Prześlizguje po mnie wzrokiem, następnie zdecydowanie zbyt długo patrzy na Christiana, następnie znowu na mnie, mrugając i rumieniąc się.
Marszczę czoło. On jest mój. A przynajmniej był. Po chwili kobieta mruga ponownie.
– Och, to ty, Ano. Zapraszamy na poczęstunek. – Uśmiechając się szeroko, wręcza mi broszurę i wskazuje stół z napojami i przekąskami.
– Znasz ją? – pyta Christian, marszcząc brwi.
Kręcę głową, równie skonsternowana.
Wzrusza ramionami.
– Czego się napijesz?
– Białego wina.
Brwi schodzą mu się w jedną linię, ale nic nie mówi, tylko odchodzi, aby zrealizować moje zamówienie.
– Ana!
Przez tłum przeciska się José.
A niech