Jeffrey Eugenides

Przekleństwa niewinności


Скачать книгу

się zastąpić pracowników nekropolii i podejmowały wzruszające próby uporządkowania miejsc ostatniego spoczynku ukochanych osób. Przez nadmierne użycie nawozu wypalono trawę na jednym z grobów, który zmienił kolor na jaskrawożółty. Z kolei przez zbytnie podlewanie zamieniono inny w bagno. Ponieważ wodę trzeba było przynosić ręcznie (system zraszania został celowo uszkodzony), od grobu do grobu biegł szlak głębokich odcisków stóp, jakby zmarli spacerowali po nocy.

      Trawa nie była koszona już od prawie siedmiu tygodni i żałobnicy stali w niej po kostki, gdy wynoszono trumnę. W związku z niską śmiertelnością nastolatków zakłady pogrzebowe prawie nie robiły trumien na ten średni rozmiar. Produkowały niewielką liczbę trumien dziecięcych, tylko trochę większych niż pojemniki na chleb. Następnym rozmiarem był tak zwany pełny wymiar, dużo większy, niż było to potrzebne Cecilii. Gdy otworzono trumnę w domu pogrzebowym, wszyscy zobaczyli tylko atłasową poduszkę i pomarszczone obicie wieka. Pani Turner powiedziała:

      – Przez moment myślałam, że trumna jest pusta.

      Ale już po chwili z tła wyłoniła się postać Cecilii, jak figura pojawiająca się na rysunku przedstawiającym złudzenie optyczne, tworząc jedynie niewyraźny obraz, ponieważ ważyła tylko trzydzieści dziewięć kilogramów, a jej blada skóra i włosy wtapiały się w biały atłas. Nie była ubrana w suknię ślubną, którą pani Lisbon wyrzuciła, ale w beżową sukienkę z koronkowym kołnierzykiem, którą podarowała jej na gwiazdkę babcia, a której Cecilia nie chciała nosić za życia. Odsłonięta przez wieko część trumny ukazywała nie tylko jej twarz i ramiona, ale również dłonie z obgryzionymi paznokciami, szorstkie łokcie, bliźniacze kanty bioder, a nawet kolana.

      Obok katafalku przeszła tylko rodzina. Najpierw dziewczęta, wszystkie otępiałe i z tak beznamiętnym wyrazem twarzy, że później wszyscy mówili, że już po ich twarzach powinni się byli domyślić.

      – To było tak, jakby do niej mrugały – powiedziała pani Carruthers. – Powinny były ryczeć, a co one robiły? Podchodziły do trumny, zerkały do środka i odchodziły. Jak mogliśmy tego nie zauważyć?

      Curt Van Osdol, jedyne dziecko obecne w domu pogrzebowym, powiedział, że gdybyśmy tam byli i mogli to zobaczyć, odważyłby się ją pomacać, na oczach księdza i wszystkich zgromadzonych. Po przejściu dziewcząt pani Lisbon, wsparta na ramieniu męża, zrobiła dziesięć zbolałych kroków i pokiwała swoją słabą głową nad twarzą Cecilii, upudrowaną po raz pierwszy i ostatni.

      – Spójrz na jej paznokcie – zdawało się panu Burtonowi, że słyszał głos pani Lisbon. – Czy nie mogli czegoś zrobić z jej paznokciami?

      Na co pan Lisbon odpowiedział:

      – Odrosną. Paznokcie rosną nieustannie. Kochanie, ona już nie może ich obgryzać.

      Podobnie nieustannie, z tą samą nienaturalną uporczywością, rosła nasza wiedza o Cecilii po jej śmierci. Chociaż dziewczyna rzadko się odzywała i nie miała prawdziwych przyjaciół, każdy miał o niej własne, żywe wspomnienie. Niektórzy z nas przez pięć minut trzymali malutką Cecilię na rękach, gdy pani Lisbon biegła do domu po torebkę. Inni bawili się z nią w piaskownicy, bijąc się o łopatkę, albo obnażali się przed nią, schowani za morwą oplatającą parkan z siatki drucianej kończynami swojego zdeformowanego ciała. Staliśmy z nią w kolejce do szczepienia przeciw ospie wietrznej, wspólnie z nią trzymaliśmy pod językiem kostki cukru z kroplami na chorobę Heinego-Medina, uczyliśmy ją skakać przez skakankę, zapalać sztuczne ognie, wielokrotnie zakazywaliśmy jej zdzierać strupy i ostrzegaliśmy ją przed dotykaniem ustami wodotrysku z wodą pitną w parku Three Mile. Kilku z nas zakochało się w niej, ale nikt się z tym nie zdradzał, wiedząc, że Cecilia była trochę dziwna.

      Opis sypialni Cecilii – w końcu uzyskany od Lucy Brock – potwierdził tę ocenę jej charakteru. Oprócz wiszącej pod sufitem ruchomej konstelacji znaków zodiaku Lucy znalazła tam całą kolekcję obdarzonych tajemną mocą ametystów, a także talię kart do tarota pod poduszką, jeszcze pachnącą jej kadzidłem i włosami. Lucy na naszą prośbę sprawdziła, czy pościel była wyprana, ale okazało się, że nie. Pokój pozostał w stanie nienaruszonym, jak dowód rzeczowy. Nadal otwarte było okno, z którego skoczyła nastolatka. W górnej szufladzie biurka Lucy znalazła siedem par majtek, wszystkie ufarbowane na czarno, a w szafie dwie pary nieskazitelnie czystych butów nad kostkę. Te wszystkie rzeczy wcale nas nie zaskoczyły. Od dawna wiedzieliśmy o czarnej bieliźnie Cecilii, ponieważ zawsze gdy stawała na pedałach na rowerze, aby przyspieszyć, zaglądaliśmy jej pod sukienkę. Często widzieliśmy ją również na tylnych schodach, czyszczącą swoje wysokie buty szczoteczką do zębów i kubkiem płynu do naczyń Ivory Liquid.

      Pamiętnik Cecilii zaczyna się półtora roku przed jej samobójstwem. Wiele osób miało wrażenie, że iluminowane strony stanowiły hieroglificzny zapis skrywanej rozpaczy, chociaż rysunki w większości wyglądały radośnie. Pamiętnik był wyposażony w kłódeczkę, ale David Barker, który otrzymał go od Skipa Ortegi, pomocnika hydraulika, powiedział nam, że Skip znalazł pamiętnik obok toalety przy głównej sypialni, a kłódka była już wyważona, jakby państwo Lisbon sami go czytali. Nasz mądrala, Tim Winer, nalegał, aby zbadać pamiętnik. Zanieśliśmy więc ten dziennik do gabinetu, jaki stworzyli Timowi jego rodzice, z zieloną lampą na biurku, globusem z mapą konturową i encyklopediami o złoconych grzbietach.

      – Chwiejność emocjonalna – powiedział, analizując charakter pisma. – Spójrzcie na kropki nad tymi i. Są wszędzie.

      A potem, nachylając się do przodu i ukazując niebieskie żyłki wyraźnie rysujące się pod skórą cherlaka, dodał:

      – W zasadzie mamy tu do czynienia z typową marzycielką. Z kimś, kto nie ma kontaktu z rzeczywistością. Skacząc z okna, prawdopodobnie sądziła, że pofrunie.

      Obecnie, po latach, znamy już na pamięć fragmenty pamiętnika. Zanieśliśmy go na poddasze Chase’a Buella i tam, na głos, czytaliśmy fragmenty. Przekazywaliśmy sobie zapiski z rąk do rąk, gładziliśmy palcami strony i niecierpliwie szukaliśmy w nich naszych imion. Jednak w miarę zapoznawania się z treścią wspomnień dowiadywaliśmy się, że chociaż Cecilia przez cały ten czas patrzyła się na nas wszystkich, nie myślała o żadnym z nas. Nie myślała również o sobie. Pamiętnik stanowi niezwykły dokument dorastania z tego względu, że nieczęsto znaleźć można w nim opis wyłaniania się nieukształtowanego ego. Trudno tu szukać typowego poczucia zagubienia, lamentowania, stanów miłosnych uniesień i marzeń. Cecilia pisze natomiast o sobie i o swoich siostrach, jakby to była jedna istota. Często trudno wywnioskować z tekstu, którą siostrę opisuje, a wiele dziwnych zdań wywołuje w umyśle czytelnika obraz mitycznego stworzenia o dziesięciu nogach i pięciu głowach, leżącego w łóżku i jedzącego niezdrowe jedzenie albo z trudem znoszącego odwiedziny czułych ciotek. Z pamiętnika więcej mogliśmy dowiedzieć się o samym życiu dziewcząt, niż dlaczego odebrały sobie życie. Nużyło nas czytanie, co jadły („Poniedziałek, 13 lutego. Dzisiaj jadłyśmy mrożoną pizzę…”), czy też co ubierały albo jakie były ich ulubione kolory. Wszystkie nie znosiły kremu z kukurydzy. Mary wyszczerbiła sobie ząb na drabince na placu zabaw i miała założoną koronę. (– A nie mówiłem – powiedział Kevin Head przy czytaniu tego fragmentu). I tak poznaliśmy ich życie, posiedliśmy zbiorowe wspomnienia czasów, jakich nigdy nie doświadczyliśmy, skrycie podglądaliśmy Lux przechylającą się przez burtę, aby pogłaskać pierwszego wieloryba w życiu, i mówiącą:

      – Nie sądziłam, że będą tak śmierdzieć.

      Na co Therese odpowiedziała:

      – To gniją wodorosty na ich fiszbinach.

      Zapoznaliśmy się z rozgwieżdżonym niebem, które dziewczyny oglądały przed