Joseph Finder

Zamiana


Скачать книгу

powiedział wreszcie, lecz zupełnie nie sprawiał takiego wrażenia. W każdym razie rozmowa była skończona. Ojciec odwrócił się do telewizora, powracając do meczu Red Soksów.

      – Co ja takiego zrobiłem? – zapytał chłopiec. Nie usłyszał odpowiedzi.

      18

      Will Abbott spierał się właśnie przez telefon z szefową personelu senatora ze stanu Indiana, kiedy zauważył nadejście kolejnego połączenia. Numer kierunkowy osoby dzwoniącej zaczynał się od 619. To znaczy San Diego. A jedynym człowiekiem, którego znał z tamtych okolic, był…

      Zakończył rozmowę z Caitlin, ową szefową personelu, i przełączył się na linię numer dwa.

      – Halo?

      – Tu Mort Nathanson – oznajmił szorstki głos.

      – Och, Morty, miło cię słyszeć. Susan jest na głosowaniu, ale powiem jej, żeby do ciebie oddzwoniła natychmiast, jak wróci.

      – Nie, właściwie to mam sprawę do ciebie.

      – Ach tak. Czym mogę służyć, Morty?

      – Pogadajmy jak facet z facetem. Mów, czy powinienem się martwić.

      – Martwić…?

      – Tylko gadaj szczerze. Czy w nią jeszcze warto inwestować?

      – To znaczy w Susan? Oczywiście, że tak. Dlaczego miałbyś…?

      – Jewgienij przekazał mi coś interesującego.

      Will przełknął ślinę.

      – Taak?

      – W jej przypadku najmniejsze potknięcie w sprawach zawodowych może okazać się fatalne w skutkach.

      – Chyba nie rozumiem… – Will czuł, jak jego twarz robi się gorąca. Czy Jewgienij powiedział swojemu szefowi, Morty’emu Nathansonowi, o zaginionym laptopie? Czyżby Morty wiedział o czymś jeszcze, domyślał się, co się tak naprawdę stało? Jezu Chryste.

      – Rozumiesz, kiedy jakaś firma ma kłopoty, nie rozmawiam tylko z jej prezesem. Sięgam głębiej. Dzwonię do dyrektora finansowego, do dyrektora operacyjnego, i to bezpośrednio. Wiesz czemu? Bo oni nie umieją aż tak dobrze kłamać.

      – Nic takiego się nie dzieje, wedle mojej najlepszej wiedzy…

      – Posłuchaj mnie – warknął Nathanson. – W Susan Robbins włożyłem kupę forsy i chcę wiedzieć, czy moja inwestycja znalazła się w tarapatach. Dochodzą do mnie niepokojące wieści. Dlatego nie pozwól, żebym został zaskoczony naprawdę złą wiadomością, rozumiemy się?

      19

      Tanner spotkał się z Lannym Rothem w restauracji na South End, niedaleko miejsca zamieszkania Lanny’ego. W lokalu panował hałas większy, niż Tanner pamiętał z czasu ostatniej wizyty. Ledwie słyszeli się nawzajem. Kelnerka podeszła i wyrecytowała całe menu bez zająknięcia. Była tuż po dwudziestce, ładna, choć jednocześnie chuda i z małymi piersiami. Miała czarne włosy, szare oczy, gotycki makijaż i sporo płynnej konturówki na oczach, co sprawiało, że wydawały się przewrotnie kocie.

      – Może pani powtórzyć listę przekąsek? – poprosił Lanny.

      – Ostrygi en brochette – powiedziała kelnerka.

      Lanny pochylił się i wsparłszy brodę na dłoniach, przyglądał się jej taksująco.

      – Chciałem tylko, żeby pani wymówiła to jeszcze raz.

      Dziewczyna uśmiechnęła się ze skrępowaniem.

      – Uczyła się pani francuskiego, prawda? Ma pani znakomity akcent.

      Kiwnęła głową, tym razem posyłając mu fałszywie uprzejmy uśmiech.

      – Za chwilę wrócę. – I pospiesznie odeszła.

      – Naprawdę chciałeś, żeby jeszcze raz to wymówiła? – zapytał Tanner.

      – Chętnie bym ją przeleciał – oznajmił Lanny.

      – Jasne, pytanie tylko, czy ona przeleciałaby ciebie.

      – Otóż to.

      – Mógłbyś być jej ojcem.

      – Piękno nie zna ograniczeń wiekowych.

      – Myślę, że ją trochę wystraszyłeś.

      Lanny wzruszył ramionami.

      – Może jest studentką dziennikarstwa na Emerson College i chce się dostać na staż do „Globe”?

      – Napluje ci do gazpacho.

      – W takim razie nie będę zamawiał gazpacho.

      Tanner odsunął na bok talerz w kształcie półmiska oraz sztućce, wyjął z torby laptopa i położywszy na stoliku, otworzył pokrywę. Wpisał hasło – znał je już na pamięć – a potem obrócił komputer i podał Lanny’emu. Podczas tej operacji stuknął krawędzią laptopa o szklankę z wodą, która się zachwiała i omal nie przewróciła.

      – To ten należący do pani senator?

      Tanner potwierdził skinieniem głowy. Wcześniej podzielił się z kolegą opowieścią o dziwnym telefonie od „Sama Robbinsa”.

      Lanny wyszczerzył zęby i pokręcił głową.

      – Niesamowite.

      – Folder z prawej strony, u góry. Pod nazwą „SSCI docs”.

      Roth kliknął dwukrotnie i zapatrzył się w ekran zmrużonymi oczami. Z kieszeni marynarki wyjął tanie okulary do czytania.

      – Hm.

      – Widzisz to? Te wszystkie PDF-y i slajdy w PowerPoincie?

      – Hm.

      Tanner czekał. Wziął ze stołu serwetkę i złożył ją w kwadrat na kolanach. Tyczkowaty, ciemnowłosy młodzieniec przyniósł im koszyk z pieczywem, nakryty czerwoną ściereczką, a następnie położył na blacie biały talerzyk i polał go zielonkawą oliwą z oliwek.

      Lanny odczekał, aż kelner sobie pójdzie, a potem spytał:

      – Zdajesz sobie sprawę, cholera, co tutaj masz? – Jego rozszerzone oczy nie odrywały się od ekranu.

      – Co takiego?

      – Ściśle tajne dokumenty. Naprawdę poważne świństwo. Dane wywiadowcze przeznaczone dla rządu, tajne przez poufne. Niesamowite! O ile się nie mylę, wszystkie dotyczą czegoś o kryptonimie CHRYSALIS. To jakiś tajny projekt, program czy coś.

      – Okej…

      – Zostały sporządzone przez NSA. Tyle chyba zrozumiałeś, tak?

      Tanner kiwnął głową.

      – Są ściśle, ale to ściśle, kurwa, tajne. Top Secret/SCI. Zapomniałem, co to właściwie znaczy, chyba „informacje klasyfikowane dotyczące bezpieczeństwa” albo jakoś tak. Ta sygnatura to jeden z podzbiorów kategorii Top Secret.

      Michael czuł, jak w żołądku splata mu się ciasny węzeł. Nagle stracił apetyt. Lanny nie powiedział niczego, czego by Michael sam wcześniej nie wiedział – jedynie potwierdził, zweryfikował jego podejrzenia. Uczynił je bardziej realnymi.

      – Co mam z tym zrobić?

      – Pozwól mi je skopiować.

      – Po co?

      – Pogrzebię tu i tam. Dowiem się, o co w tym chodzi.

      Do ich stolika podeszła kociooka kelnerka.

      – Podjęli