powiedział wreszcie, lecz zupełnie nie sprawiał takiego wrażenia. W każdym razie rozmowa była skończona. Ojciec odwrócił się do telewizora, powracając do meczu Red Soksów.
– Co ja takiego zrobiłem? – zapytał chłopiec. Nie usłyszał odpowiedzi.
18
Will Abbott spierał się właśnie przez telefon z szefową personelu senatora ze stanu Indiana, kiedy zauważył nadejście kolejnego połączenia. Numer kierunkowy osoby dzwoniącej zaczynał się od 619. To znaczy San Diego. A jedynym człowiekiem, którego znał z tamtych okolic, był…
Zakończył rozmowę z Caitlin, ową szefową personelu, i przełączył się na linię numer dwa.
– Halo?
– Tu Mort Nathanson – oznajmił szorstki głos.
– Och, Morty, miło cię słyszeć. Susan jest na głosowaniu, ale powiem jej, żeby do ciebie oddzwoniła natychmiast, jak wróci.
– Nie, właściwie to mam sprawę do ciebie.
– Ach tak. Czym mogę służyć, Morty?
– Pogadajmy jak facet z facetem. Mów, czy powinienem się martwić.
– Martwić…?
– Tylko gadaj szczerze. Czy w nią jeszcze warto inwestować?
– To znaczy w Susan? Oczywiście, że tak. Dlaczego miałbyś…?
– Jewgienij przekazał mi coś interesującego.
Will przełknął ślinę.
– Taak?
– W jej przypadku najmniejsze potknięcie w sprawach zawodowych może okazać się fatalne w skutkach.
– Chyba nie rozumiem… – Will czuł, jak jego twarz robi się gorąca. Czy Jewgienij powiedział swojemu szefowi, Morty’emu Nathansonowi, o zaginionym laptopie? Czyżby Morty wiedział o czymś jeszcze, domyślał się, co się tak naprawdę stało? Jezu Chryste.
– Rozumiesz, kiedy jakaś firma ma kłopoty, nie rozmawiam tylko z jej prezesem. Sięgam głębiej. Dzwonię do dyrektora finansowego, do dyrektora operacyjnego, i to bezpośrednio. Wiesz czemu? Bo oni nie umieją aż tak dobrze kłamać.
– Nic takiego się nie dzieje, wedle mojej najlepszej wiedzy…
– Posłuchaj mnie – warknął Nathanson. – W Susan Robbins włożyłem kupę forsy i chcę wiedzieć, czy moja inwestycja znalazła się w tarapatach. Dochodzą do mnie niepokojące wieści. Dlatego nie pozwól, żebym został zaskoczony naprawdę złą wiadomością, rozumiemy się?
19
Tanner spotkał się z Lannym Rothem w restauracji na South End, niedaleko miejsca zamieszkania Lanny’ego. W lokalu panował hałas większy, niż Tanner pamiętał z czasu ostatniej wizyty. Ledwie słyszeli się nawzajem. Kelnerka podeszła i wyrecytowała całe menu bez zająknięcia. Była tuż po dwudziestce, ładna, choć jednocześnie chuda i z małymi piersiami. Miała czarne włosy, szare oczy, gotycki makijaż i sporo płynnej konturówki na oczach, co sprawiało, że wydawały się przewrotnie kocie.
– Może pani powtórzyć listę przekąsek? – poprosił Lanny.
– Ostrygi en brochette – powiedziała kelnerka.
Lanny pochylił się i wsparłszy brodę na dłoniach, przyglądał się jej taksująco.
– Chciałem tylko, żeby pani wymówiła to jeszcze raz.
Dziewczyna uśmiechnęła się ze skrępowaniem.
– Uczyła się pani francuskiego, prawda? Ma pani znakomity akcent.
Kiwnęła głową, tym razem posyłając mu fałszywie uprzejmy uśmiech.
– Za chwilę wrócę. – I pospiesznie odeszła.
– Naprawdę chciałeś, żeby jeszcze raz to wymówiła? – zapytał Tanner.
– Chętnie bym ją przeleciał – oznajmił Lanny.
– Jasne, pytanie tylko, czy ona przeleciałaby ciebie.
– Otóż to.
– Mógłbyś być jej ojcem.
– Piękno nie zna ograniczeń wiekowych.
– Myślę, że ją trochę wystraszyłeś.
Lanny wzruszył ramionami.
– Może jest studentką dziennikarstwa na Emerson College i chce się dostać na staż do „Globe”?
– Napluje ci do gazpacho.
– W takim razie nie będę zamawiał gazpacho.
Tanner odsunął na bok talerz w kształcie półmiska oraz sztućce, wyjął z torby laptopa i położywszy na stoliku, otworzył pokrywę. Wpisał hasło – znał je już na pamięć – a potem obrócił komputer i podał Lanny’emu. Podczas tej operacji stuknął krawędzią laptopa o szklankę z wodą, która się zachwiała i omal nie przewróciła.
– To ten należący do pani senator?
Tanner potwierdził skinieniem głowy. Wcześniej podzielił się z kolegą opowieścią o dziwnym telefonie od „Sama Robbinsa”.
Lanny wyszczerzył zęby i pokręcił głową.
– Niesamowite.
– Folder z prawej strony, u góry. Pod nazwą „SSCI docs”.
Roth kliknął dwukrotnie i zapatrzył się w ekran zmrużonymi oczami. Z kieszeni marynarki wyjął tanie okulary do czytania.
– Hm.
– Widzisz to? Te wszystkie PDF-y i slajdy w PowerPoincie?
– Hm.
Tanner czekał. Wziął ze stołu serwetkę i złożył ją w kwadrat na kolanach. Tyczkowaty, ciemnowłosy młodzieniec przyniósł im koszyk z pieczywem, nakryty czerwoną ściereczką, a następnie położył na blacie biały talerzyk i polał go zielonkawą oliwą z oliwek.
Lanny odczekał, aż kelner sobie pójdzie, a potem spytał:
– Zdajesz sobie sprawę, cholera, co tutaj masz? – Jego rozszerzone oczy nie odrywały się od ekranu.
– Co takiego?
– Ściśle tajne dokumenty. Naprawdę poważne świństwo. Dane wywiadowcze przeznaczone dla rządu, tajne przez poufne. Niesamowite! O ile się nie mylę, wszystkie dotyczą czegoś o kryptonimie CHRYSALIS. To jakiś tajny projekt, program czy coś.
– Okej…
– Zostały sporządzone przez NSA. Tyle chyba zrozumiałeś, tak?
Tanner kiwnął głową.
– Są ściśle, ale to ściśle, kurwa, tajne. Top Secret/SCI. Zapomniałem, co to właściwie znaczy, chyba „informacje klasyfikowane dotyczące bezpieczeństwa” albo jakoś tak. Ta sygnatura to jeden z podzbiorów kategorii Top Secret.
Michael czuł, jak w żołądku splata mu się ciasny węzeł. Nagle stracił apetyt. Lanny nie powiedział niczego, czego by Michael sam wcześniej nie wiedział – jedynie potwierdził, zweryfikował jego podejrzenia. Uczynił je bardziej realnymi.
– Co mam z tym zrobić?
– Pozwól mi je skopiować.
– Po co?
– Pogrzebię tu i tam. Dowiem się, o co w tym chodzi.
Do ich stolika podeszła kociooka kelnerka.
– Podjęli