Joseph Finder

Zamiana


Скачать книгу

uważał się za przenikliwego obserwatora ludzi i ich zachowań i był z tego dumny. Dzięki tej umiejętności, między innymi, stał się dobrym handlowcem. I najwyraźniej lepiej mu szło z ocenianiem poszczególnych osób niż bieżących szans biznesowych.

      Poza tym w głosie „Sama Robbinsa” było coś, co mocno Tannera zaalarmowało. Rozmówca usiłował brzmieć na luzie, a jednocześnie wyczuwało się w nim napięcie. Wyraźną tremę aktorską. Subtelną, lecz obecną.

      Będąc w liceum, Michael przeżył okropny atak takiej scenicznej tremy, gdy odgrywał rolę Petera Quinta w przedstawieniu zatytułowanym W kleszczach lęku, na podstawie książki Henry’ego Jamesa pod tym samym tytułem. To była prawdziwa katastrofa. Ledwie zdołał wychrypieć swój tekst. Od tamtego dnia udawanie szło mu znacznie lepiej, jednak do dziś pamiętał rezonowanie owego strachu.

      – Pan to „Sam Robbins”?

      – Zgadza się.

      – Sam T. Robbins? – zapytał Michael, wymyśliwszy inicjał drugiego imienia.

      – Właśnie tak.

      Serce Michaela gwałtownie przyspieszyło.

      Facet kłamie.

      – Nie mam pańskiego laptopa, panie Robbins. Przykro mi. Zupełnie nie wiem, o co panu chodzi.

      Tanner odłożył słuchawkę.

      Potem usadowił się w fotelu i zagapił w sufit. W tej części magazynu rury i przewody zostały schowane pod podwieszanym sufitem, odbarwionym i brudnym. Co tu się dzieje, do cholery? Kto chciałby zachowywać się w ten sposób? Czyżby jakiś facet dowiedział się o zamianie laptopa, a teraz – z nieznanych powodów – usiłował go przejąć? Wykraść komputer należący do amerykańskiej senator?

      Po kilku sekundach Michael usiadł prosto i spojrzał na ciekłokrystaliczny wyświetlacz swojego telefonu. Dzwoniono z kierunkowego dwieście dwa. Waszyngton, Dystrykt Kolumbii.

      Przysunął klawiaturę swojego komputera i wygooglował hasło „senator Susan Robbins”. Jako pierwszy wynik ukazała się oficjalna strona internetowa Senatu z odnośnikiem do witryny poszukiwanej. Literki były fioletowe, nie niebieskie, ponieważ Tanner wcześniej klikał już w ten link. Zrobił to ponownie; zobaczył duże zdjęcie Susan Robbins oraz niewielki zielony trójkąt w rogu ekranu, z napisem „Kontakt”. Gdy w niego kliknął, otworzyła się lista z adresami biur senatorskich: jednym w Springfield w stanie Illinois, drugim w Chicago i trzecim w Waszyngtonie.

      Sprawdził widniejący na stronie internetowej waszyngtoński numer telefonu. Zupełnie nie przypominał tego, z którego dzwonił tajemniczy facet podający się za „Sama Robbinsa” i z pewnością nie należał on do żadnej instytucji senackiej.

      Czyżby zatem ktoś próbował wykręcić Michaelowi przykry numer? A może to pani senator, nie wiedzieć czemu, poleciła któremuś ze swoich przydupasów, aby zadzwonił i kłamał na temat laptopa?

      Poza tym, skąd w ogóle mieli jego namiary? Owszem, na ekranie macbooka air widniało imię i nazwisko „Michael Tanner”, ale przecież w kraju musi mieszkać z tysiąc Michaelów Tannerów. W samym Bostonie i okolicach było ich czterech lub pięciu. Skąd wiedzieli, do którego zadzwonić? Nie mogli zajrzeć do laptopa, bo był zabezpieczony hasłem. Może zatem telefonowali do każdego Michaela Tannera w Stanach, licząc, że w końcu trafią na właściwego?

      Czyżby jednak udało im się włamać do mojego komputera? – pomyślał Mike. Działo się tu coś bardzo dziwnego, coś, czego Tanner nie rozumiał. Czuł, jak ogarnia go rozdrażnienie, a nawet złość, i to większa niż zwykle. Dzień przedstawiał się wręcz fatalnie, jakby stanowił otwarcie sezonu polowań na Michaela Tannera.

      Prawda była taka, że odzyskanie laptopa niewiele Mike’a obchodziło. Nie przechowywał tam niczego, czego by naprawdę potrzebował.

      Jeśli pani senator chce dostać swój komputer z powrotem, musi się bardziej postarać.

      14

      Serce waliło Willowi jak młotem, czuł, że po karku spływają mu krople potu. Totalna, kompletna katastrofa.

      Na kilka sekund ukrył twarz w dłoniach.

      Nie mam pańskiego laptopa, panie Robbins. Przykro mi. Zupełnie nie wiem, o co panu chodzi.

      Czyżby w sposobie wysławiania się, w tonie głosu Willa było coś, co go zdradziło?

      To musiał być ten właściwy Michael Tanner. Z całą pewnością, bo inaczej zapytałby po prostu: Laptop? Jaki laptop? Nie wiem, o czym pan mówi. Tymczasem facet z miejsca skłamał, z jakiegoś powodu zaparł się wszystkiego.

      Co za fuszerka.

      Pytanie: co robić dalej?

      Oczywiście Will nie mógł teraz nakłonić szefowej, aby zadzwoniła do Tannera. Bo jak by wyjaśniła, że wcześniej kazała to zrobić komuś innemu, podającemu się za „Sama Robbinsa”? Tamtej rozmowy nie da się przecież cofnąć.

      Rosyjski konsultant do spraw bezpieczeństwa odebrał po pierwszym sygnale.

      – Tak?

      – Mówi Will Abbott z biura senator Robbins.

      Tamten rzucił ostro:

      – Jakiś problem?

      – Nie. A właściwie tak.

      Rosjanin nadal przebywał na Wzgórzu Kapitolińskim, potrzebował więc niecałych dwudziestu minut, aby zjawić się w biurze senatorskim.

      – Powiedziałeś, że zawsze istnieją inne sposoby.

      Jewgienij przechylił głowę na bok i uniósł pytająco brwi. Milczał.

      – Mówiłeś: „Jeśli jedna metoda nie zadziała, zawsze istnieje inny sposób. Inna droga”. – I Will opowiedział mu o swoim katastrofalnym telefonie do Michaela Tannera.

      – A więc człowiek, który ma laptopa pani senator, odmawia jego zwrotu.

      – Na to wygląda.

      – Dlaczego nie podejdziemy do sprawy spokojnie i po prostu nie odzyskamy tego przedmiotu? Przecież wiemy, gdzie gość mieszka.

      Will zamrugał kilka razy. Nie bardzo wiedział, co dokładnie Rosjanin miał na myśli; a może jednak wiedział, ale nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą. Samo myślenie o takiej możliwości, omawianie tego, oznaczało przekroczenie pewnej granicy. Poza tym nie miał pojęcia, jak prosi się o zrobienie czegoś takiego. Wreszcie spytał:

      – Jakie środki trzeba zaangażować?

      – Znamy pewnych ludzi w okolicach Bostonu. Zwrócimy się do nich z prośbą i odzyskają sprzęt.

      – Ale bez… Bez przemocy, prawda?

      – Oczywiście. Facet się nawet nie dowie.

      – Muszę się zastanowić.

      Rosjanin obojętnie wzruszył ramionami.

      – Jak sobie życzysz, chociaż wydawało mi się, że sprawa jest bardzo pilna.

      – To tylko przykra niedogodność – odpowiedział Will. – Nic wielkiego.

      Jewgienij odwrócił się na pięcie; był człowiekiem, który ma o wiele ważniejsze rzeczy do załatwienia.

      Muzycznym trytonem komórka Willa obwieściła nadejście esemesa. Wyjął ją z kieszeni. Szefowa.

      Na ekranie widniały tylko dwa słowa: No i?

      15

      Niepokojąca rozmowa telefoniczna zajmowała myśli Tannera