Joseph Finder

Zamiana


Скачать книгу

A on był jej rodzicem.

      Podszedł z powrotem do długiego stołu i szklaneczek z kawą.

      – Wszystko w porządku? – zapytał Sal.

      – W absolutnym – odrzekł Michael. – No więc, co my tu mamy?

      7

      Dopiero po zakończeniu porannej wideokonferencji Will mógł powrócić do sprawy zaginionego laptopa. Musiał jeszcze odpowiedzieć na całe mnóstwo telefonów, z których najważniejszy dotyczył głównego sponsora pragnącego porozmawiać na temat ustawy o lotnictwie. Był to ktoś, do kogo należało zadzwonić jak najszybciej.

      Wstał i zamknął drzwi gabinetu. Na blacie biurka, w rogu, tkwił laptop MacBook Air – błyszczący i oczekujący, przynaglający do działania. Will przysunął go do siebie i otworzył pokrywę. Pośrodku ekranu znajdował się niewielki owal ze zdjęciem głowy jakiegoś faceta, zapewne właściciela maszyny, oraz imieniem i nazwiskiem: „Michael Tanner.” Poniżej pusty pasek zapraszał „Wprowadź hasło”.

      Wpisał więc wyraz „hasło” i wcisnął enter – niektórzy, nie chcąc zadawać sobie trudu zapamiętywania jakichś kodów, uważając, że są sprytni, jako hasło traktowali samo to słowo. W reakcji ikonka podskoczyła przecząco. Hm.

      Will wpisał „1234”, po czym znów stuknął w enter; ekran raz jeszcze zamigotał odmownie. „12345678” – wciąż nic.

      Następnie „99999”. Niechętne migotanie.

      Spróbował jeszcze dwóch najpowszechniej używanych difoltowych haseł – „987654” oraz „1111111” – i za każdym razem spotkał się z odmową.

      Musiał istnieć jakiś sposób, żeby włamać się do laptopa bez hasła, tylko że Will go nie znał. Niewykluczone, że okaże się zbyteczny. Komputer należał do niejakiego Michaela Tannera. Ciekawe, ilu Michaelów Tannerów mieszka w Stanach Zjednoczonych?

      Obrócił się z fotelem w kierunku wysuwanego podajnika z klawiaturą swojego peceta i otworzył okno wyszukiwarki. Na stronie WhitePages.com wpisał „Michael Tanner”, po czym stuknął w enter. Na terenie całego kraju pojawiło się siedemset dziesięć odnośników.

      To tyle, jeśli chodzi o wykonanie paru telefonów, aby odnaleźć właściciela laptopa. Niewykonalne w najmniejszym stopniu.

      Nie było więc wyboru: ktoś musiał się włamać do tego macbooka. Należało ustalić, do kogo należy, a następnie poprosić o zwrot komputera Susan. Sytuacja wymagała specjalisty, którego wiedza informatyczna znacznie przekraczała wiedzę Willa. Razem z biurami kilku innych senatorów korzystali z usług jednego specjalisty od IT. Facet był całkiem dobry, o ile Will mógł stwierdzić, ale nie zamierzał prosić go o włamanie się do czyjegoś laptopa. W końcu ten sprzęt nie należał ani do senator, ani do jej pracowników. A gdyby w jakiś sposób gość dostał się zdalnie do zawartości komputera Susan, oznaczałoby to katastrofę. Ci faceci nie byli przecież księżmi czy psychiatrami: nie obowiązywała ich tajemnica spowiedzi ani przysięga o dochowaniu poufności.

      Nie, Will potrzebował komputerowca, któremu mógł zaufać, czyli kogoś – kogokolwiek – kto nie miał pojęcia o kontekście całej sytuacji, którego ignorancja byłaby atutem. Z drugiej strony, jeśli powie temu komuś, co się stało, w jaki sposób laptop trafił w ręce pani senator, facet może poczuć się zaintrygowany i zacząć paplać.

      Ale gdyby Will Abbott po prostu dostarczył informatykowi tego macbooka air i z zakłopotaniem oświadczył, że zapomniał hasła… No cóż, wydawało się to całkiem niegroźne. Samodzielne zresetowanie komputera może okazać się potwornie skomplikowane. Wygooglował w sieci punkty naprawy sprzętu informatycznego i znalazł jedno miejsce, które wydawało się solidne: zakład mieścił się przy C Street na Wzgórzu Kapitolińskim. Will wybrał numer, wysłuchał wszystkich komunikatów i instrukcji, a następnie wcisnął „pięć”: rozmowa ze „specjalistą”.

      – Więc tak – powiedział, gdy telefon odebrał facet o młodym, nosowym głosie. – Mam macbooka air i zapomniałem hasła. Możecie się do niego dostać?

      – Hm… Czy to nowy sprzęt?

      Z całą pewnością wyglądał na nowy, ale może był po prostu zadbany. Will nie mógł się przyznać, że nie zna odpowiedzi na to pytanie.

      – No, dość nowy. To ma jakieś znaczenie?

      – Jaki posiada system operacyjny?

      – Chyba najnowszy.

      – Jeśli to nowy system operacyjny Apple’a, to nie można się do niego włamać. Tak jak do iPhone’a. Niewykonalne. Kiedyś tak. Wystarczyło zrobić reset hasła, ale w nowym systemie to nie przejdzie.

      – Och. – Ktoś gwałtownie zapukał do drzwi, a po chwili je otworzył. Szefowa. Nikt inny nie wparowałby do środka ot tak. Senator weszła, zamknęła za sobą drzwi i stanęła ze skrzyżowanymi rękami. Zebranie komisji parlamentarnej do spraw wydatków rządowych musiało się już skończyć.

      – Robił pan kopie? Backup? – zapytał specjalista w telefonie. – Możemy wyczyścić całego kompa i wrócić do ustawień fabrycznych.

      – Nie, nie mam żadnych kopii.

      – W takim razie nie umiem panu pomóc. Niewykonalne. Przykro mi.

      – Dzięki – powiedział Will i się rozłączył.

      – Laptop? – rzuciła pytająco Susan.

      Will kiwnął głową.

      – Myślałem, że złamanie hasła będzie łatwe, ale tak nie jest.

      – Chyba nie rozmawiałeś z Carlosem, czy jak mu tam na imię, tym naszym informatykiem? Co?

      – Nie, to zewnętrzny punkt naprawy komputerów. Mieści się na Wzgórzu.

      – Dobrze. Nie chcę korzystać z usług faceta zatrudnianego przez nas. Ludzie lubią gadać.

      – Jakbym o tym nie wiedział.

      – Ta firemka potrafi to zrobić?

      Will pokręcił głową.

      – Musi być jakiś sposób. Tylko że ja go nie znam. Może powinniśmy poinformować senackie biuro bezpieczeństwa o tym, co się stało?

      – Żartujesz sobie, Will? Żeby uruchomić całe dochodzenie? Nie, dziękuję.

      – Ma pani rację.

      – Morty zna jednego faceta, o którym mówi, że jest naprawdę dobry. To jakiś Rosjanin czy ktoś taki. Niby geniusz. Wydaje mi się, że mieszka w Dystrykcie Kolumbii.

      Morton Nathanson był potentatem rynku nieruchomości, miliarderem i największym sponsorem Susan.

      – No nie wiem, czy powinniśmy wciągać w to kogoś jeszcze. Jeśli się wyda, że…

      – Morty to największy konspirator, jakiego znam. Jeśli on korzysta z usług tamtego gościa, to znaczy, że dyskrecja gwarantowana.

      Will się wahał. Odnosił wrażenie, że cały ten pomysł jest po prostu zły.

      – Cóż, oczywiście, możemy pójść tą drogą. Absolutnie tak. Ale…

      – I pójdziemy – zgasiła go Susan. – Masz z tym jakiś problem?

      – Przecież chcemy utrzymywać tę sprawę w jak największej tajemnicy, a…

      Susan rzuciła Willowi swoje słynne przeszywające i śmiertelnie groźne spojrzenie znad okularów.

      – Masz z tym jakiś problem?

      – Już działam –