Wieloletnia parlamentarzystka ze stanu Illinois.
A teraz jej komputer, komputer senatora Stanów Zjednoczonych, spoczywał na jego biurku.
Hm.
Ktoś zapukał do drzwi gabinetu.
– Szefie – powiedział Sal. – Jesteśmy gotowi.
6
Dwanaście niewielkich szklanek stało w dwóch rzędach. Po dwa naczynka przeznaczono na jeden z sześciu gatunków gwatemalskiej kawy, które – po selekcji – firma zamierzała kupić. Był to cały skomplikowany rytuał zwany „degustowaniem w dłoniach”. Z naukową precyzją. Tanner zanurzył łyżeczkę w gęstym osadzie powstałym ze zmielonych ziaren, do których dodano wody, przyłożył nos na dwa centymetry od jego powierzchni i wciągnął powietrze. Poczuł przelotny aromat kwiatów niesiony przez lekkie, lotne cząsteczki. Czynność tę powtórzył przy sześciu pozostałych kieliszkach. W tym czasie Sal wąchał drugi kieliszek z każdej pary. Ktoś niemający pojęcia o sprawdzaniu jakości kawy uznałby tę scenę za zabawną. A jednak nie wolno jej było opuścić, stanowiła pierwszy etap rytualnej degustacji.
Michael skinął Salowi głową, a ten zaczął usuwać z naczynek zmielony miał za pomocą dwóch łyżek. Nagle rozdzwoniła się komórka. Michael wyjął ją z kieszeni. Sarah.
– Przepraszam na chwilę – powiedział do Sala.
– I tak musimy poczekać, aż ostygnie o kilka stopni – odparł Sal zajęty operowaniem dwiema łyżkami.
Tanner odebrał, oddalając się od długiego stołu. Skierował się w stronę swojego gabinetu.
– Sarah. – Stał na samym końcu magazynu, pośród pudełek z młynkami i zaparzaczami, sprzętem, który pożyczali nowym klientom dla zachęty.
– Słuchaj, Tanner. Wybacz, że przeszkadzam ci w pracy.
– Nie szkodzi. Fajnie, że się odzywasz. Gdzie jesteś?
– Pokazuję klientom dom na sprzedaż. – Sarah pracowała w agencji nieruchomości, oferowała domy i mieszkania. Zdecydowała się na tę branżę w czasach, gdy klepali biedę, to znaczy zaraz po rozpoczęciu działalności firmy Tanner Roast, pozbawieni jakichkolwiek dochodów i obciążeni zobowiązaniami finansowymi. I tak już zostało. Sarah lubiła tę pracę. – Nie mogę zbyt długo rozmawiać.
– Nadal mieszkasz u Margaret?
– Właśnie w tej sprawie dzwonię. – Siostra Sarah, Margaret, miała małe, dwupokojowe mieszkanie przy Central Square w Cambridge. Sarah musiała sypiać na kanapie, co z pewnością drażniło jej siostrę. Nawet w najlepszych okresach ich relacje bywały napięte. – Dzisiaj zadzwoni do ciebie pewna firma, agencja handlu nieruchomościami. Poproszą cię, żebyś przesłał im parę moich ostatnich zeznań podatkowych. Chodzi o udokumentowanie dochodów. – Sarah była jedną z dwójki założycieli ich firmy, a jednocześnie jej pracownikiem. Otrzymywała pensję, aczkolwiek dość skromną.
– Dlaczego?
– Nie mogę już mieszkać u Margaret. Doprowadzamy się do szaleństwa.
– Więc wróć do domu, kochanie.
Michael obejrzał się na Sala, który zgięty nad kieliszkami usuwał z nich osad. Ciekawe, jak daleko niesie się mój głos, pomyślał. Nikomu ze współpracowników nie powiedział, że Sarah się wyprowadziła. To nie była ich sprawa; Michael nie chciał łączyć pracy z życiem prywatnym.
– Zamierzam wynająć mieszkanie w Cambridge.
– Daj spokój, Sarah, przecież to śmieszne. Przyjedź do domu, porozmawiajmy. Możemy sypiać w osobnych pokojach, jeśli zechcesz.
– Już podpisałam umowę. Wpłaciłam kaucję.
– Anuluj czek. Przecież jesteś agentką od nieruchomości. Wiesz, jak się to załatwia.
– Muszę kończyć, Tanner – powiedziała Sarah i już jej nie było.
Pewnego wieczoru, mniej więcej przed miesiącem, Michael otworzył frontowe drzwi swojego domu. Pociągnąwszy nosem, nie poczuł nic szczególnego z wyjątkiem słabej woni cytrynowego olejku do pielęgnacji mebli i preparatu Murphy’s Oil, którego Sarah używała do mycia parkietów. Zwykły, nieco stęchły zapach starego domu. Dziwne było tylko to, czego w nim nie czuł. Jedzenia. Aromatu kolacji. We wnętrzu panowały cisza i spokój. Światło w kuchni było zgaszone. Może żona zamówiła coś na mieście, a dostawca jeszcze się nie pojawił.
– Sarah? – zawołał.
Brak odpowiedzi.
– Sarah, jesteś w domu?
Nic. Nie było jej w domu. Dziwne. Rozejrzał się ponownie, tym razem nieco uważniej, skonsternowany, i nabrał pewności, że Sarah istotnie zniknęła.
Wiedział dlaczego.
Poprzedniego wieczoru chyba się pokłócili. „Chyba”, ponieważ tak naprawdę Michael nigdy nie wdawał się w spory; nie był do tego zdolny. Jego rodziców łączył burzliwy związek, walczyli ze sobą nieustannie i głośno. Jako dziecko Michael uciekał do swojego pokoju na piętrze i chował głowę pod poduszką, żeby nic nie słyszeć. Przysiągł sobie w duchu, że nigdy nie będzie taki jak oni. Nie kłócił się z ludźmi, nie wdawał w konflikty – nigdy. Zwyczajnie nie wiedział, jak to się robi. Upust nagromadzonej agresji umożliwiał mu sport, który całkowicie do tego wystarczał. Michael unikał waśni za wszelką cenę.
Natomiast Sarah często miewała dość zmienne nastroje, potrafiła zmienić się w substancję wysoce łatwopalną. Nieustannie kłóciła się ze swoją siostrą, od czasu do czasu usiłowała też wciągnąć Michaela w jakiś spór, lecz równało się to próbie zapalenia wilgotnej zapałki. Nie iskrzyło, Michael nie chciał się zająć płomieniem. Zawsze miał na podorędziu kilkanaście gotowych odpowiedzi, których celem było rozładowanie napięcia: No cóż, w takim razie po prostu się ze sobą nie zgadzamy. Ale możliwe, że to ty masz rację. I rozumiem, dlaczego tak się czujesz. Jest mi naprawdę przykro.
Zatem minionego wieczoru wdali się w coś w rodzaju sporu, jakby półkłótnię. Ona chciała mieć dzieci, on nie był na to gotowy. Tego rodzaju dysputy odbywały się zapewne w dziesięciu milionach innych domów na całym świecie w tej samej chwili. Sarah lubiła używać pewnego kodu, eufemizmu oznaczającego posiadanie dziecka. „Powiększenie rodziny”. Na przykład: „Kiedy porozmawiamy o powiększeniu rodziny?”. Tanner tłumaczył, że najpierw musi ustabilizować sytuację rynkową Tanner Roast, a następnie wprowadzić przedsiębiorstwo na spokojną ścieżkę rozwoju – dopiero wtedy będzie mógł zaangażować się w pełni w zakładanie rodziny.
Jednak zegar biologiczny Sarah tykał. Miała już trzydzieści trzy lata, pragnęła urodzić kilkoro dzieci i jeśli nie stanie się to w miarę szybko, nie stanie się chyba nigdy. Michael nieustannie argumentował, że najpierw firma powinna stać się w pełni wypłacalna, ponieważ on nie chce żadnych zwolnień personelu. Sarah odpowiadała, że w ten sposób robi tylko uniki przed całkowitym wzięciem odpowiedzialności za ich małżeństwo, za nią. I tak dalej.
Położyła się spać pełna złości.
Tej nocy, gdy nie wróciła do domu, zatelefonował do żony.
– Michael… – powiedziała, odebrawszy. Owa degradacja z „Tannera” do „Michaela” sama w sobie była czymś niepokojącym.
– Co się dzieje? – zapytał. – Nic nie rozumiem.
– Zostaję u Margaret.
– Dlaczego?
Długie