Джон Ле Карре

Subtelna prawda


Скачать книгу

Elliot.

      Południowoafrykański akcent jest teraz bardzo wyraźny, ton bardzo nadęty:

      – Otrzymałem rozkazy, dokładnie minutę temu, mój zespół ma przejść w stan najwyższej gotowości przed natychmiastowym załadunkiem na pokład. Dalej polecono mi ściągnąć zespoły obserwacyjne z centrum miasta i skupić je na Alfie. Podejście do Alfy będzie osłaniane z pojazdów stacjonujących. Jednocześnie twój oddział zejdzie w dół i przystąpi do akcji.

      – Kto mówi, że oddział zejdzie i przystąpi, Elliot?

      – Taki jest plan bitwy. Oddziały morskie i lądowe połączą siły. Jezu, Jeb, zapomniałeś, jakie dostałeś rozkazy?

      – Wiesz bardzo dobrze, jakie dostałem rozkazy, Elliot. Są takie, jak na początku. Znaleźć, namierzyć i zakończyć. Nie znaleźliśmy Szulera, Elliot, zobaczyliśmy światło. Nie możemy go namierzyć, dopóki go nie znaleźliśmy, a nasza PID jest nic niewarta.

      PID? Chociaż nie cierpi skrótów, dostępuje oświecenia: pełna identyfikacja.

      – Więc nie ma zakończenia i nie ma połączenia sił – niezmiennie monotonnym tonem naciska Elliota Jeb. – Dopóki ja nie wyrażam zgody, to nie. Nie będziemy strzelać do siebie w ciemnościach, serdeczne dzięki. Proszę, potwierdź, że usłyszałeś. Elliot, czy słyszałeś, co właśnie powiedziałem?

      Nadal brak odpowiedzi, gdy wtem odzywa się Quinn.

      – Paul? To światło w domu numer siedem. Widziałeś je? Widziałeś bezpośrednio?

      – Widziałem. Tak. Bezpośrednio.

      – Raz?

      – Wydaje mi się, że dwa razy, ale niewyraźnie.

      – To Szuler. Szuler tam jest. W tej chwili. W domu numer siedem. To Szuler trzymał latarkę, przechodząc przez pokój. Widziałeś jego przedramię. No, widziałeś? Widziałeś je, na litość boską. Przedramię człowieka. Wszyscyśmy je widzieli.

      – Widziałem przedramię, ale jest przedmiotem identyfikacji, Dziewiątka. Wciąż czekamy na Aladyna, żeby się pojawił. Przepadł i nic nie wskazuje na to, żeby tu jechał. – I zerkając na Jeba, dodaje: – Czekamy też na dowód, że to Szuler jest na obserwowanym terenie.

      – Paul?

      – Tak, Dziewiątka?

      – Przystępujemy do zmiany planu. Twoim zadaniem jest bezpośrednia obserwacja domów. Szczególnie domu numer siedem. To rozkaz. W tym czasie my dokonamy zmiany planu. Zrozumiano?

      – Zrozumiano.

      – Jeśli zobaczysz gołym okiem coś niezwykłego, co kamery mogły pominąć, mam natychmiast się o tym dowiedzieć. – Głos oddala się i wraca. – Znakomita robota, Paul. To nie będzie niezauważone. Przekaż Jebowi. To rozkaz.

      Uspokojono ich, ale nie czuje spokoju. Zniknięcie Aladyna rzuciło na kryjówkę zły urok. Może Elliot przekierowuje swoje kamery w powietrzu, ale nadal przeczesują miasto, na chybił trafił namierzają różne samochody i porzucają je. Kamery naziemne pokazują widok mariny, wjazdu do tunel, odcinki pustej nabrzeżnej drogi.

      – Pokaż się, zakazana mordo! – mówi Don do nieobecnego Aladyna.

      – Tylko pieprzenie mu we łbie, napalony skurwiel – mamroce Andy do siebie. „Aladyn jest wodoodporny, Paul – podkreśla z naciskiem Elliot z drugiej strony biurka w Paddington. – Nie tykamy Aladyna małym palcem. Aladyn jest ognioodporny, kuloodporny. Taka jest niepodważalna umowa, którą pan Crispin zawarł ze swoim bezcennym informatorem, a słowo pana Crispina jest dla niego święte”.

      – Dowódco – odzywa się Don, podnosząc ręce.

      Krętą drogą szutrową mknie motocyklista, snop światła reflektora pada to na jedną stronę pobocza, to na drugą. Nie nosi kasku, tylko na szyi łopoce mu biało-czarna arafatka. Prawą ręką prowadzi motocykl, lewą trzyma w górze coś w rodzaju worka. Sunąc przed siebie, kołysze workiem, demonstruje go, popisuje się, patrzcie na mnie. Szczupły w talii jak osa. Arafatka maskuje dolną część twarzy. Kiedy zrównuje się z centrum tarasu, puszcza kierownicę, zaciska rękę w pięść i unosi ją w rewolucyjnym pozdrowieniu.

      Wydaje się pewne, że przy końcu drogi dojazdowej skręci w drogę nabrzeżną i skieruje się na południe. Ale kładąc się na kierownicę, znienacka skręca na północ i gdy arafatka rozkłada się za nim w powietrzu, z łopotaniem, on dodaje gazu i pędzi w kierunku hiszpańskiej granicy.

      Ale komu w głowie szalejący motocyklista w arafatce, kiedy jego czarny pękaty worek leży pośrodku drogi szutrowej, dokładnie przed ścieżką prowadzącą do domu numer siedem?

      Najazd kamery. Powiększenie. I jeszcze większe.

      To najzwyklejszy czarny plastikowy worek, związany u góry sznurkiem albo rafią. Worek na śmieci. Worek na śmieci z piłką w środku albo ludzką głową, albo bombą. To taki podejrzany obiekt, na którego widok na dworcu kolejowym albo udajesz, że nic nie widziałeś, albo podnosisz alarm, zależnie od tego, czy jesteś nieśmiały czy nie.

      Kamery rywalizowały między sobą, pokazując worek. Ujęcia z lotu ptaka, zbliżenia z ziemi, szerokokątne ujęcia tarasu migały w zawrotnym tempie. Na morzu śmigłowiec opadł opiekuńczo nad statkiem bazą. W kryjówce Jeb tłumaczył:

      – To worek, Elliot, nic innego. – Uderza w możliwie najłagodniejszy i najbardziej przekonujący ton. – Zrozum, tyle wiemy. Nie wiemy, co w nim jest, nie możemy przyłożyć do niego ucha, nie możemy go obwąchać, no nie? Nie dymi na zielono, nie wystają z niego żadne druty, które moglibyśmy zobaczyć, i jestem pewien, że ty też nie możesz nic zobaczyć. Może to tylko dzieciak podrzucił śmieci, bo mamusia go poprosiła… Nie, Elliot, nie myślę, żebyśmy to zrobili, mowy nie ma. Myślę, że zostawimy go tam, gdzie jest, i niech się dzieje, co chce, jeśli nie masz nic przeciwko temu, i będziemy czekać, co z tego wyniknie, tak samo jak czekamy na Aladyna.

      Czy to milczy elektronika czy ludzie?

      – To jego pranie z tego tygodnia – zasugerował pod nosem Krótki.

      – Nie, Elliot, nie zrobimy tego – powiedział o wiele ostrzejszym tonem Jeb. – Nie zejdziemy na dół i nie zajrzymy do tego worka. Nic z nim nie zrobimy, w żaden sposób, Elliot. To może być dokładnie to, do czego oni chcą nas zmusić: chcą nas wywabić, gdybyśmy byli na tym terenie. No ale nas tu nie ma, tak? Może liczą, że damy się sprowokować, ale się przeliczyli. Więc tym bardziej nie należy nic robić.

      Kolejne wyciszenie, dłuższe.

      – Mamy ustalenie, Elliot – kontynuował z nadludzką cierpliwością Jeb. – Może o nim zapomniałeś. Schodzimy ze wzgórza, kiedy zespół lądowy namierzy cel, nie wcześniej. A twój zespół morski ładuje się na ląd i razem kończymy zadanie. Ty rządzisz na wodzie, my na lądzie. No a worek jest na lądzie, prawda? I nie namierzyliśmy celu, i nie zamierzam patrzeć, jak nasze zespoły wchodzą z dwóch stron do ciemnego budynku, kiedy nikt nie wie, kto tam na nas czeka i czy w ogóle czeka. Czy mam to powtórzyć, Elliot?

      – Paul?

      – Tak, Dziewiątka.

      – Co ty osobiście myślisz o tym worku? Żądam natychmiastowej oceny. Kupujesz argumenty Jeba czy nie?

      – Dopóki nie dysponujesz lepszymi, Dziewiątka, tak, kupuję – odpowiada tonem zdecydowanym, ale pełnym szacunku, popierając Jeba.

      – To może być ostrzeżenie dla Szulera, żeby dał w długą. Co ty na to? Czy ktoś tam o tym pomyślał?

      – Jestem przekonany, że przemyśleli to bardzo dogłębnie, tak jak ja. Jednakże torba to równie dobrze może być sygnał dla Aladyna, że wszystko gra,