przyciskanym coraz mocniej i mocnej do ucha.
– Jezu! – mówi Don na cały głos.
Znów całą piątką kuli się przy rozcięciu w maskowaniu, gdy wóz na długich światłach wyskakuje z tunelu i gna w kierunku tarasów. To spóźniony Aladyn w taksówce. To nie Aladyn. To niebieska toyota hilux bez tabliczki KONFERENCJA. Zjeżdża z nabrzeżnej drogi, podskakuje na szutrówce i wali prosto do worka.
Kiedy jest blisko, otwierają się drzwi, odsłaniając Hansiego w okularach, pochylonego nad kierownicą, i drugą postać, nierozpoznawalną, ale to może Kirsty zgarbiona w otwartej kabinie, jedną ręką kurczowo trzyma się klamki, drugą sięga po worek. Drzwi toyoty się zatrzaskują. Samochód przyśpiesza, jedzie na północ i znika. Pękaty worek przepadł.
Jeb odzywa się pierwszy, jeszcze spokojniej niż zawsze.
– Czy to twoich ludzi właśnie widzieliśmy, Elliot? Zabrali worek jakby nigdy nic. Elliot, muszę to z tobą ustalić, proszę, Elliot, myślę, że mnie słyszysz. Proszę, potrzebuję wyjaśnienia. Elliot?
– Dziewiątka?
– Tak, Paul.
– Wydaje się, że ludzie Elliota właśnie przejęli worek… – Robi co w jego mocy, żeby mówić równie beznamiętnie jak Jeb – …Dziewiątka? Jesteś tam?
Dziewiątka odzywa się z opóźnieniem i ostro:
– Podjęliśmy decyzję wykonawczą, do kurwy nędzy. Ktoś musiał ją podjąć, zgadza się? Uprzejmie powiadom Jeba. Natychmiast. Klamka zapadła. Decyzja podjęta.
Znów znika. Ale Elliot wraca na pełny regulator, mówi do odległego kobiecego głosu o australijskim akcencie, triumfalnie relacjonując jej słowa szerszemu audytorium:
– Worek zawiera „prowiant”? Dziękuje, Kirsty. Worek zawiera „wędzoną rybę”… słyszysz to, Jeb? „Chleb”. „Arabski chleb”. Dziękuje, Kirsty. Co jeszcze mamy w tym worku? Mamy „wodę”. „Gazowaną wodę”. Szuler lubi „gazowaną”. Mamy „czekoladę”. „Czekoladę mleczną”. Zaczekaj, dziękuję, Kirsty. Może słyszałeś to, Jeb? Ten drań jest tam cały czas i kumple go podkarmiają. Wchodzimy, Jeb. Mam tu przed sobą rozkazy, potwierdzone.
– Paul?
Ale to nie mówi minister Quinn alias Dziewiątka. To usmarowany na czarno na twarzy Jeb, z oczami białymi jak u górnika, tyle że Paul widzi je bladozielone. I Jeb, spokojny jak poprzednio, apeluje:
– Nie powinniśmy tego robić, Paul. Będziemy strzelać do duchów w ciemności. Elliot ma blade pojęcie o sytuacji. Myślę, że się ze mną zgadzasz.
– Dziewiątka?
– O co znowu, do diabła, chodzi? Przechodzą do działania! Co znowu za problem, człowieku?
Jeb wpatruje się w niego. Nad ramieniem Jeba wpatruje się w niego również Krótki.
– Dziewiątka?
– Co?
– Kazałeś mi być twoim okiem i uchem, Dziewiątka. Mogę tylko się zgodzić z Jebem. Nic, co zobaczyłem czy usłyszałem na tym etapie, nie usprawiedliwia wkroczenia do akcji.
Czy to milczy człowiek czy urządzenie? Jeb raz kiwa głową. Krótki posyła drwiący uśmiech czy to pod adresem Quinna, czy Elliota, czy po prostu ogólnie. I następuje opóźniony wybuch ministra:
– Ten człowiek tam jest, do kurwy nędzy! – Znów przerwa. Nawiązanie łączności. – Paul, słuchaj uważnie. To rozkaz. Widzieliśmy człowieka w pełnym stroju arabskim. Więc ty też. Szulera. Tam w środku. Arabski chłopak dostarczył mu jedzenie i wodę. Do diabła, czego więcej chce Jeb?
– Chce mocnych dowodów, Dziewiątka. Mówi, że są za słabe. Muszę powiedzieć, że uważam bardzo podobnie.
Kolejne kiwnięcie głową Jeba, energiczniejsze niż pierwsze, znów poparte przez Krótkiego, potem pozostałych towarzyszy broni. Bielejące oczy wszystkich czterech obserwują go z kominiarek.
– Dziewiątka?
– Czy tam nikt nie słucha rozkazów?
– Mogę się odezwać?
– Byle szybko!
Mówi do protokołu, więc waży każde słowo, zanim je wypowie:
– Dziewiątka, oceniam, że wedle wszelkich rozsądnych standardów analitycznych dysponujemy szeregiem niesprawdzonych hipotez. Jeb i jego podwładni mają wielkie doświadczenie. Wedle ich oceny sytuacja jest całkowicie nieprzejrzysta. Jako twoje oko i ucho w terenie muszę powiedzieć, że podzielam tę ocenę.
Słychać niewyraźne głosy w tle, potem zapada głęboka, martwa cisza, aż Quinn odzywa się znowu, tonem piskliwym i nadąsanym:
– Szuler jest bez broni, do kurwy nędzy. Taka była jego umowa z Aladynem. Bez broni i bez eskorty, jeden na jednego. To cenny terrorysta, jest worek pieniędzy za jego głowę, furę informacji wywiadowczych można by z niego wydobyć, i on tam czeka, żeby go zgarnąć. Paul…?!
– Jestem, Dziewiątka.
Jest, ale patrzy na lewy ekran, jak wszyscy. Na rufę statku bazy. Na cień przy burcie od strony lądu. Na ponton spoczywający nieruchomo na wodzie. Na osiem skulonych na nim postaci.
– Paul? Daj mi Jeba. Jeb, jesteś tam? Chcę, żebyście obaj posłuchali, Jeb i Paul. Słuchacie obaj.
Słuchają.
– Słuchajcie mnie. – Już powiedzieli, że słuchają, ale mniejsza z tym. – Jeśli zespół morski dopadnie trofeum, przetransportuje na łódź i poza wody terytorialne, a następnie odda w ręce przesłuchujących, podczas kiedy wy będziecie siedzieć tam na górze na dupie, to jak waszym zdaniem to będzie wyglądało? Jezu Chryste, Jeb, mówiono mi, że dmuchasz na zimne, ale pomyśl, człowieku, co jest do stracenia!
Na ekranie nie ma już pontonu przy burcie statku bazy. Pod kamuflażem twarz Jeba w napiętej kominiarce jest jak starożytna maska bitewna.
– No cóż, sądzę, że w takim razie jest niewiele więcej do dodania, Paul, nie po tym wszystkim, co powiedziałeś, prawda? – mówi cicho.
Ale Paul nie powiedział wszystkiego czy też nie tyle, ile uważałby za wskazane. I znów, ku swojemu zdziwieniu, wie, co powiedzieć, nie szuka słów, nie waha się.
– Z całym należnym szacunkiem, Dziewiątka, w mojej ocenie nie ma wystarczającego powodu, by zespół lądowy wkraczał do akcji. Czy zresztą ktokolwiek inny.
Czy to najdłuższa cisza w jego życiu? Jeb kuca na ziemi, tyłem do niego, zajęty grzebaniem w worku żeglarskim. Za nim jego podwładni już stoją. Jeden z nich – nie jest pewien, który to – pochylił głowę i jakby się modlił. Krótki zdjął rękawice i po kolei oblizuje czubki palców. Jest tak, jakby komunikat ministra dotarł do nich innym, pozazmysłowym kanałem.
– Paul?
– Sir.
– Bądź łaskaw zauważyć, że podczas tej akcji nie jestem twoim dowódcą operacyjnym. Jak wiesz, decyzje natury wojskowej należą wyłącznie do najstarszego stopniem żołnierza w terenie. Jednakże mogę rekomendować. Stąd też poinformuj Jeba, że na podstawie przedłożonych mi informacji operacyjnych wywiadu rekomenduję, ale nie rozkazuję, żeby przejść do natychmiastowej realizacji operacji „Fauna i Flora”. Byłoby to w najwyższym stopniu wskazane. Oczywiście decyzja wykonawcza należy do niego.
Ale Jeb już zwąchał pismo nosem i nie mając ochoty na wysłuchiwanie reszty, zniknął wraz z towarzyszami broni w ciemności.
To przez noktowizor, to nieuzbrojonym okiem wpatrywał się w gęstą