profesorów z Guernon.
– Należy więc pani do bractwa?
– Jakiego bractwa?
– Jeden z moich ludzi studiował w Guernon. Opowiadał mi, że na uczelni istniała grupa elitarnej młodzieży trzymająca się z dala od innych. Należały do niej dzieci tutejszych wykładowców…
Fanny pokręciła głową przecząco.
– Nazwałabym to raczej wielką rodziną. Dzieci, o których pan mówi, dorastały na terenie uniwersytetu, tu się uczyły, wychowywały się w jego atmosferze. Potem uzyskiwały doskonałe wyniki w nauce. To chyba zrozumiałe?
– Nawet w dyscyplinach sportowych?
– To sprawa górskiego powietrza.
– Znała pani na pewno Rémy’ego Caillois. Jaki on był?
Fanny odpowiedziała bez wahania:
– Samotny. Zamknięty w sobie. Ponury. A przy tym bardzo zdolny. Prawdziwy erudyta. Krążyła plotka… że jakoby przeczytał wszystkie książki z naszej biblioteki.
– Myśli pani, że ta plotka miała jakieś podstawy?
– Nie wiem, ale księgozbiór biblioteki znał na wylot. Biblioteka była jego kryjówką, schronieniem, azylem.
– Był dość młody jak na to stanowisko.
– Dorastał w tej bibliotece. Jego ojciec był dyrektorem uniwersyteckiej biblioteki.
– Tego nie wiedziałem. Czy Caillois też należeli do waszej „wielkiej rodziny”?
– Ależ skąd! Przeciwnie, Rémy był wrogo do nas nastawiony. Mimo swej wiedzy nigdy nie osiągał rezultatów, na jakie liczył. Przypuszczam, że nam zazdrościł.
– Jaka była jego specjalność?
– Chyba filozofia. Swoją pracę dyplomową pisał z filozofii.
– Na jaki temat?
– Nie mam pojęcia.
Komisarz umilkł. Spoglądał na góry coraz bardziej oświetlone słońcem. Przywodziły mu na myśl oślepionych jaskrawym światłem gigantów.
– Czy jego ojciec jeszcze żyje?
– Nie. Zaginął kilka lat temu. Wypadek w górach.
– Nie było w tym nic podejrzanego?
– O co panu chodzi? Zginął pod lawiną, która zeszła z Grande Lance d’Allemont w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim roku. Jest pan gliną w każdym calu.
– Mamy dwóch bibliotekarzy alpinistów. Ojca i syna. Obaj zginęli w górach. Ten zbieg okoliczności chyba zasługuje na uwagę?
– Nic nie świadczy o tym, że Rémy zginął w górach.
– To prawda. Wyszedł jednak w niedzielę rano na wycieczkę. Pewnie został zaskoczony przez zabójcę tam wysoko. Może morderca znał jego trasę…
– Rémy nie należał do tych, którzy chodzą utartym szlakiem. I nie rozmawiał z nikim o swojej marszrucie. To był człowiek bardzo skryty.
Niémans skłonił się.
– Dziękuję pani. Na zakończenie muszę jeszcze powiedzieć oklepaną formułkę: jeśli przypomni pani sobie o jakimś szczególe, proszę skontaktować się ze mną pod jednym z tych numerów. – Napisał numer swojego pagera i telefonu w czytelni, którą rektor mu udostępnił, komisarz wolał bowiem zainstalować się na uczelni niż w biurze żandarmerii. Mruknął na pożegnanie: – Do zobaczenia.
Dziewczyna nie podniosła oczu. Kiedy jednak Niémans zabierał się do odejścia, zapytała:
– Mogę zadać panu jedno pytanie?
Utkwiła w nim spojrzenie swych jasnych oczu. Niémans poczuł się nieswojo. Jej tęczówki miały niezwykły blask kryształu, wzburzonej wody lub skrzącego się szronu.
– Słucham.
– W radiu powiedzieli… Czy to prawda, że należał pan do ekipy, która zabiła Jacques’a Mesrine’a?
– Byłem wtedy bardzo młody, ale to prawda.
– Zastanawiałam się… Co się czuje po czymś takim?
– Po czym?
– Po takiej akcji.
Niémans zrobił kilka kroków w kierunku dziewczyny, która cofnęła się mimo woli. Wytrzymała jednak jego spojrzenie z arogancką miną.
– Zawsze z przyjemnością porozmawiam z panią, ale nigdy nie usłyszy pani ode mnie słowa na ten temat ani o tym, co straciłem tamtego dnia.
Fanny spuściła oczy.
– Rozumiem – powiedziała cicho.
– Nie, nie rozumie pani. I to pani wielkie szczęście.
6
Krople deszczu bębniły po jego plecach. Niémans pożyczył w żandarmerii buty terenowe i teraz wspinał się po dość wygodnych skalnych stopniach, utworzonych przez naturę. Znalazłszy się na szczycie uskoku, obejrzał dokładnie niszę, w której odkryto ciało, a także całe skalne zbocze. Dłońmi w rękawicach z goreteksu usiłował wymacać w chropowatej powierzchni ślady haków. Otwory w kamieniu.
Wiatr smagał jego twarz kroplami lodowatego deszczu. Niémans lubił to uczucie. Mimo okoliczności, z powodu których przybył nad to małe jeziorko, miał nieodparte wrażenie panującego tu spokoju. Może dlatego właśnie zabójca wybrał ten zakątek, gdzie panowała niczym niezmącona błoga cisza, a szmaragdowa zieleń wody przynosiła ukojenie wzburzonym umysłom.
Komisarz nic nie znalazł. Przeszukał niszę, ale i tam nie było śladów haków. Przyklęknął i ręką obmacywał wewnętrzne ściany niszy. Nagle jego palce natrafiły na otwór, wyraźny, wykonany precyzyjnie w samym środku sklepienia groty. Pomyślał przez moment o Fanny Ferreirze. Miała rację – zabójca, zaopatrzony w haki i bloczki, wciągnął ciało, wykorzystując własny ciężar.
Wsunął głębiej rękę i znalazł jeszcze trzy otwory głębokości dwudziestu centymetrów, ułożone w trójkąt – trzy odciski haków podtrzymujących bloczki. Zaczynały się zarysowywać okoliczności zbrodni. Rémy Caillois został zaskoczony podczas swojej wycieczki. Morderca związał go, torturował, okaleczył, a w końcu zabił w tym górskim pustkowiu. Następnie opuścił się na dół. Jak się stąd wydostał? Niémans spojrzał piętnaście metrów niżej, tam gdzie woda tworzyła lśniące lustro jeziora. Z pewnością popłynął kajakiem lub czymś w tym rodzaju.
Ale dlaczego zadał sobie tyle trudu? Dlaczego nie zostawił ciała na miejscu zbrodni?
Komisarz zszedł bardzo ostrożnie na dół. Ściągnął rękawiczki, odwrócił się plecami do masywu skalnego i przyjrzał się uważnie miejscu, gdzie na gładkiej tafli wody widoczny był cień rzucany przez uskok. Odbicie było tak wyraźne jak obraz. Ponownie pomyślał, że to miejsce jest jakby sanktuarium kompletnej ciszy i absolutnej czystości. Zabójca pewnie dlatego je wybrał.
Poszukiwany zabójca był z całą pewnością alpinistą.
Wóz Niémansa miał zainstalowany nadajnik VHF, ale komisarz nigdy go nie używał. Przy poufnych rozmowach nie korzystał także ze swego telefonu komórkowego, który zapewniał jeszcze mniej dyskrecji. Od kilku lat najchętniej używał pagera, zmieniając marki i modele. Nikt nie mógł podłączyć się do tego systemu, który działał tylko po podaniu hasła. Nabył tę zabawkę u dilerów paryskich, którzy natychmiast docenili fakt, że pagery zapewniają dyskrecję w przekazywaniu wiadomości. Numer komisarza znali tylko Joisneau,