James Ellroy

Krew to włóczęga


Скачать книгу

miał niby rzymski apartament w Piaskach. Odziany w togę przygłup odgrywał centuriona i wprowadził Wayne’a. W apartamencie stały niby rzymskie kolumny i obraz przedstawiający Sacco di Roma. Z ram zwisały metki z cenami.

      Bar czekał. Przygłup posadził Wayne’a przy lakierowanym stoliku ozdobionym napisem SPQR. Wszedł Carlos. Miał na sobie szorty z surówki jedwabnej i poplamioną koszulę frakową.

      Wayne wstał. Carlos powiedział: „Nie wstawaj”. Wayne usiadł. Przygłup nałożył jedzenie na dwa talerze i zniknął. Carlos nalał wina z zakręcanej butelki.

      – To dla mnie przyjemność, proszę pana – powiedział Wayne.

      – Nie udawaj, że nie wiesz, że ja wiem. Jesteś facetem od Pete’a i Warda i pracowałeś dla mnie w Sajgonie. Wiesz o mnie więcej, niż powinieneś, plus całe to gówno z akt. Znam twoją historię. Jest nieźle pojebana w porównaniu z historiami tych pozostałych fiutów, które słyszałem ostatnio.

      Wayne się uśmiechnął. Carlos wyciągnął z kieszeni dwie lalki kiwające głowami. Jedna lalka robiła za RFK. Jedna lalka robiła za doktora Kinga. Carlos uśmiechnął się i urwał im głowy.

      – Salud, Wayne.

      – Dziękuję, Carlos.

      – Szukasz roboty, prawda? Nie chodzi o uścisk dłoni i kopertę.

      Wayne upił wina. Wątpliwej jakości.

      – Chcę objąć stanowisko Warda Littella w pańskiej organizacji wraz z pozycją w organizacji Hughesa, odziedziczoną właśnie przez mojego ojca po Wardzie. Mam dość umiejętności i kontaktów, żeby udowodnić swoją wartość, jestem gotów faworyzować pana we wszystkich układach z panem Hughesem i mam świadomość, jaką karę wymierza pan za nielojalność.

      Carlos nadział sardelę na widelec. Widelec się pośliznął. Oliwa skapnęła mu na koszulę.

      – A gdzie w tym wszystkim będzie twój ojciec?

      Wayne przewrócił lalkę RFK. Odpadła plastikowa ręka. Carlos podłubał w nosie.

      – Dobra, nawet jeśli mam, kurwa, skłonność do życzliwości i mam skłonność cię lubić, nie kumam, dlaczego Howard Hughes miałby sięgać poza swoją organizację pełną fiutolizów, z którymi mu dobrze, żeby nająć pojebanego byłego glinę, który chodzi i strzela do czarnuchów dla frajdy.

      Wayne się wzdrygnął. Chwycił mocno kieliszek i niemal strzaskał nóżkę.

      – Pan Hughes jest ksenofobicznym narkomanem, który słynie ze wstrzykiwania narkotyków w żyłę na swoim penisie, a ja umiem spreparować…

      Carlos zarechotał i walnął dłonią w stół. Jego kieliszek się przewrócił. Poleciały kawałki pieprzu. Rozprysnęła się oliwa.

      – …narkotyki, które go pobudzą i uspokoją i pogorszą stan jego umysłu na tyle, żeby stał się o wiele bardziej uległy we wszystkich układach z panem. Wiem również, że posiada pan bardzo dużą kopertę na Richarda Nixona, na wypadek gdyby dostał nominację. Pan Hughes dorzuca dwadzieścia procent, a ja zamierzam przejąć zapas gotówki mojego ojca i dać panu kolejne pięć milionów gotówką.

      Wszedł przygłup w todze. Przyniósł gąbkę i czary-mary zniknął syf. Carlos strzelił palcami. Przygłup w todze się ulotnił.

      – Wciąż wracam do pańskiego ojca. Co zrobi Wayne Tedrow senior, podczas gdy Wayne Tedrow junior wsadzi mu dużego w najczulsze miejsce?

      Wayne wskazał lalki i niebo. Carlos strzelił kłykciami.

      – Dobra, wchodzę.

      Wayne podniósł kieliszek.

      – Dziękuję.

      Carlos podniósł kieliszek.

      – Dostaniesz dwieście pięćdziesiąt rocznie i procent i od razu wskakujesz na stare miejsce Warda. Potrzebuję cię do nadzoru nad wykupem legalnych firm założonych dzięki pożyczkom z Funduszu Emerytalnego Teamstera, tak żebyśmy mieli gdzie prać kasę na budowę hoteli-kasyn gdzieś w Ameryce Środkowej albo na Karaibach. Wiesz, czego nam trzeba. Chcemy kogoś w rodzaju elastycznego, antykomunistycznego el jefe, który zrobi, co chcemy, i zdusi te wszystkie dysydenckie protesty hipisów. Teraz kieruje tym Sam G. Zawęziliśmy poszukiwania do Panamy, Nikaragui i Dominikany. To jest, kurwa, najważniejsza część twojej pracy. Załatwiasz to i załatwiasz, żeby twój ćpuński kumpel dalej kupował nasze hotele, i przypilnujesz, żebyśmy mogli tam zostawić swoich zaufanych ludzi, którzy zajmą się odciąganiem.

      – Zrobię to – powiedział Wayne.

      – Tatuś będzie zaskoczony.

      Wayne wstał za szybko. Niby rzymski świat zawirował. Carlos wstał. Koszulę miał tak spryskaną, że aż mokrą.

      – Dopilnuję, żeby był pan na bieżąco.

      Janice zajmowała w Wydmach apartament à la kasba. Wayne zapewniał całodobową opiekę pielęgniarską. Janice nie opuszczała teraz hotelu.

      Popołudniowa pielęgniarka paliła na tarasie. Widok w połowie składał się z pokazu świateł, w połowie z pustynnej mgiełki. Janice leżała zwinięta na łóżku, klimatyzacja huczała. Jej system schizował. Albo niemal zamarzała, albo się niemal gotowała.

      Wayne usiadł z nią.

      – Jest jakiś golf w telewizji.

      – Na jakiś czas mam chyba dość golfa.

      Wayne się uśmiechnął.

      – Touché!

      – Spotkanie z Hughesem. Nie jest jakoś niedługo?

      – Za kilka dni.

      – Najmie cię. Wykuma, że jesteś mormonem i że ojciec nauczył cię paru rzeczy.

      – No bo nauczył.

      Janice się uśmiechnęła.

      – Z kim się spotykasz? Z kim od Hughesa, znaczy się?

      – Nazywa się Farlan Brown.

      – Znam go. Jego żona była mistrzynią klubową we Frontierze, ale jak z nią grałam, to wygrałam dziewięć osiem.

      Wayne się roześmiał.

      – Coś jeszcze?

      Janice się roześmiała. Od śmiechu rozkaszlała się i spociła. Zrzuciła kołdrę. Koszula jej się zadarła. Wayne zobaczył nowe obwisłe miejsca i wgłębienia.

      Wytarł jej czoło rękawem. Trąciła nosem jego ramię i połaskotała je. Wayne zrobił minę, że niby auć.

      – Miałam powiedzieć, że pije i gania za babami, jak wszyscy porządni mormoni. Tacy mężczyźni mają świętą trójcę. Tancerki, barmanki i burdele.

      W pokoju było lodowato. Od zwykłej rozmowy Janice spociła się jak mysz. Zagryzła wargę. Skronie jej pulsowały. Dotknęła swojego brzucha. Wayne rozpoznał atak bólu.

      – Kurwa – powiedziała Janice.

      Wayne otworzył walizkę i przygotował szprycę. Janice wyciągnęła ramię. Wayne znalazł żyłę, przetarł skórę i ręką zrobił opaskę uciskową. Igła i tłok, już.

      W jednej sekundzie…

      Napięła się i ucichła. Powieki jej zatrzepotały. Jedno ziewnięcie i bezwład.

      Wayne zbadał jej tętno. Słabe i równe. Jej ramię nie ważyło prawie nic.

      Na stoliku nocnym leżał otwarty „LA Times”. Prezentował fototryptyk: JFK, RFK, doktor