już o nic ciebie prosiła, nie będę musiała. Lecz nie musi tak być. Przecież masz dorosłego syna, który nie ma małżonki. Więc sprawy przyszłej sukcesji możemy rozwiązać po naszej wspólnej myśli. Wszak na początek oczekuję istotnego gestu dobrej woli. Chcę, abyś poparł wniosek o nadanie mi tytułu Pierwszej Damy Królestwa. – Bursztyn kategorycznie przedstawiła swe stanowisko.
– Więc stawiasz mi… ultimatum? – Baron zmierzył księżną surowym spojrzeniem i nakazał wstrzymać karocę. Dłużej wpatrywał się w bursztynową kobietę, niczym godną przeciwniczkę, aż wreszcie zawyrokował: – Mam po drodze do pałacu do załatwienia parę spraw, w których niestety nie będziesz mi mogła, pani, towarzyszyć. Jednakże wiedz, że twoją propozycję, stosownie do jej zasadności, rozważę.
– Baronie…
– Księżno… – Para arystokratów w dystyngowany sposób wymieniła pożegnalne ukłony i niebawem każde z nich podróżowało już własnym środkiem transportu.
W dalszej drodze Ozłon pomyślał, że właśnie nadchodził czas, którego oczekiwał. Mianowicie obok niespodziewanej śmierci Złotego, której sam już nie musiał aranżować i brudzić sobie rąk, otrzymał też intrygujące wieści o niepokojach w republice. Podobno tamtejsze władze straciły kontrolę nad tajemniczą zarazą rozprzestrzeniającą się na potęgę w kasztanowej krainie. W konsekwencji napływ brązowych robotników oraz przede wszystkim żołnierzy do królestwa został powstrzymany. Zatem należało wziąć pod rozwagę upomnienie się o koronę dla złocistego rodu, który z racji prawa powinien dzierżyć w królestwie władzę.
Myśląc tak, baron polecił słudze przygotować kanarkową kartkę papieru, pióro oraz ciemnożółty atrament. Zamierzał bowiem wydać specjalny edykt i dodatkowo opodatkować swe włości. Musiał tylko wymyślić dla niepoznaki błahy pretekst, aby jego przeciwnicy nie odkryli zbyt szybko, iż ów podatek będzie tak naprawdę wojskowy.
IV. SREBRNA, KASZTAN I RUDA
Wraz z nocnym powrotem Srebrnej do portu przywitały ją nowe wieści. Otóż do nadpalonej twierdzy-portu przybyli zmiennicy jeźdźców gryfów, a wśród nich ich dowódca imieniem Albin, który brał podobno udział w bitwie na północy. Autentycznie ciekawa tych wieści srebrzysta dziewczyna, ale i odczuwająca naraz pewien niepokój, kazała wezwać do siebie nowego dowódcę. Lecz ten podobno był akurat na zwiadzie. W oczekiwaniu na jego powrót wojowniczka przysiadła się do ogniska w pobliżu molo, gdzie biesiadowali gwarnie jej srebrzyści kompani w liczbie kilkunastu. Srebrna chciała po prostu coś zjeść i ugasić pragnienie. Wszak powitana została nad wyraz ciepło:
– A oto i nasza przywódczyni!
– Srebrna, Srebrna! – poniosło się gromko wokół płomieni. Natomiast zasiadający tu ludzie północy wydawali się naprawdę zadowoleni z obecności wśród nich swej zwierzchniczki. Zaraz też podzielili się między sobą uwagami, czemu witali ją tak radośnie:
– Dobra robota. Port zdobyty, łupy podzielone, w tym liczne futra, a brzuchy mamy pełne od mięsa dzikiej zwierzyny!
– Do tego nikt z nas nie zginął w boju!
– Więcej, nie mamy wśród naszej srebrzystej braci nawet rannych!
– Ooo… licz się ze słowami, co to, to nie! – Jedna z wojowniczek pokazała nad ogniem obandażowaną dłoń, gdzie brakowało serdecznego palca i wyjaśniła: – Pewnego wilka za blisko do siebie żem dopuściła, no i mnie kłapnął, bestia taka. Ale za to, jaka to teraz pamiątka z boju, niezapomniana! – Poklepała niekompletną dłonią po plecach ciągle poważną Srebrną. Za to jej kamraci zgodnie gruchnęli śmiechem i zwierzęcymi rogami w roli pucharów wznieśli donośny toast:
– Hah! Za Srebrną! Na zimny honor, na mróz i lód! Niech jak najdłużej przewodzi nam ta, przy której płonie oraz pierzcha dzika zwierzyna. Za Srebrną!
Zaraz także przywódczyni została poczęstowana pełnym rogiem i wzięła nieco płynu do ust. Wszak wtedy zrobiła wielkie oczy. Szybko odjęła sobie naczynie od twarzy, po czym pytająco spojrzała na rozochocone towarzystwo, znowu wzbudzając podejrzaną w swej skali radość:
– Heh! To ostre wino!
– Pij, pij nasze ostre wino! – padło wyjaśnienie, demaskujące naturę nietypowego w smaku napitku. A wokół ogniska potoczyła się wartko rozmowa zgłębiająca genezę serwowanego napoju:
– A cóż to za wino, alabastrowe? Toć alabastrowi przecież w ogóle nie piją trunków, mają zabronione!
– Jakie tam alabastrowe, toż to z tutejszych owoców fermentuje! Jeden z kasztanowych więźniów imieniem Mahoń, czy jakoś tak, pędził tu takie cudo z bratem i składowali to w beczkach!
– Ha! No musimy to zawieźć na północ. A tak w ogóle to zdobyć recepturę. Toć handel tym trunkiem może być bardziej intratny niż najemna wojaczka. Ja nie żartuję!
Przysłuchująca się gwarnej biesiadzie Srebrna, nie włączyła się do dyskusji, tej dotyczącej ostrego wina, jak i kolejnych. Za to napiła się jeszcze trochę trunku, który przyjemnie ją rozluźniał, kojąc zmysły. Do tego posilała się mięsem pieczonego na rożnie jelenia. Aż z mroku nocy wyłonił się jeden z alabastrowych jeźdźców, którzy spożywali wieczerzę we własnym gronie. Oznajmił on Srebrnej, że powrócił już ze zwiadu wyczekiwany przez nią nowy dowódca alabastrowego oddziału, Albin.
Srebrzysta dziewczyna powitała go na znanym sobie molo, gdzie obecnie zacumowane były dwa statki pod banderą wschodzącego słońca i księżyca. Natomiast wieści, które otrzymała, sprawiły, że jej ostatnio wątłe kolana ponownie się pod nią ugięły i spoczęła na klęczkach, do kompletu chowając twarz w dłoniach. Lecz kiedy odjęła ręce od swego lica, spojrzała na alabastrowego przybysza nie ze łzami w oczach, a nad wyraz hardo i żeby się upewnić w strasznych wieściach, jeszcze dopytała:
– Jesteś absolutnie pewien, że Marrengo nie żyje, poległ w bitwie?
– Sam widziałem, jak monstrualna kobieta mieniąca się… Srebrną pokonała go niezwykłą mocą, a potem bestialsko uśmierciła.
– Uśmierciła go… – powtórzyła na bezdechu dziewczyna, wspominając zarówno okrutną wojowniczkę, jaki i tak drogiego jej wojownika. Równocześnie z pewnym przestrachem spojrzała we własne wnętrze, widząc, że kolejne nawarstwiające się śmierci bliskich robiły na niej coraz mniejsze wrażenie. Miała uczucie, iż jej serce ulegało zlodowaceniu, jakby ściskane klamrami lodu. Wszak odkąd poznała Marrenga ten starał się ją przygotować na własną śmierć. Mówił, że taki dzień zapewne nadejdzie nagle i niespodziewanie, a ona nie będzie na to gotowa. Lecz zaznaczył też, iż nie pozostanie jej w tych okolicznościach nic innego, jak tylko to zaakceptować. Zatem tak, nie była gotowa, ale jednocześnie godziła się na to. Takie przynajmniej w tej chwili odnosiła wrażenie. Zaś od spożytego trunku dziwnie szumiało jej w głowie, co dodatkowo ściągało na umysł swoiste otępienie zmysłów i jeszcze potęgowało znieczulicę.
– To był dobry człowiek. – W trakcie przedłużającej się ciszy wtrącił Albin.
– Dobrzy ludzie… umierają – odparła w zlodowaciały sposób ciągle klęcząca Srebrna. Odgarnęła sobie z twarzy niemal całkiem rozplątane warkocze i spojrzała na fragment pomostu, na którym nie tak dawno zasztyletowała Zieleń. Potem przeniosła pomieszany wzrok na bezkresny horyzont, gdzie na wschodnim niebie malował się ciemno-malachitowy mrok do kompletu z butelkową zielenią.
I naraz srebrzysta dziewczyna zapragnęła po prostu oddać swe ciało wodzie. Zostawić cały przeklęty kontynent Unton za sobą, wskoczyć w wodny bezmiar i płynąć przed siebie, ile tylko wystarczy jej tchu. Później opaść na samo dno i nigdy już nie wypływać na powierzchnię, nigdy. Odczuła, iż w ten sposób zostawiłaby całe to cierpienie oraz śmierć za sobą. I naprawdę gotowa