udał dojmujące zdziwienie. – Ależ skąd, proszę nie dawać wiary pospolitym plotkom. – Machnął lekceważąco ręką. – Po prostu los sprawił, że łączą nas zbieżne interesy. W końcu w złotej radzie zawarliśmy sojusz i należymy do jednej frakcji. Sama wiesz, jak to jest, ot, polityka.
– Skoro tak uważasz – wykazała zrozumienie Bursztyn i delikatnie zaznaczyła: – Nic nie ujmując lady Pomarańczy… zdajesz sobie zapewne sprawę, że sojusz z moim bursztynowym, a zarazem królewskim domem przyniósłby ci znacząco większe korzyści.
– Tak, w to nie wątpię. Ale… czy to jest jawna propozycja? – Tym razem Oranż wyraził już szczere zdziwienie, jak i nutę ekscytacji w głosie. Na co księżna poprawiła jasny kwiat przebiświatła wpleciony w jej loki na skroniach, uśmiechnęła się przebiegle i słodko stwierdziła:
– To sprawa do przemyślenia, czy tak mężny, a także… samotny kawaler, nie powinien się ustatkować, stając u boku obecnie również samotnej, ale i wpływowej damy. Damy, która w przyszłości zostanie królową. Ponieważ gdyby wspomniane osoby już teraz połączyły swe siły, ich wpływy przyćmiłyby swym światłem innych w radzie. – Po tych wypowiedzianych przez siebie słowach Bursztyn usłyszała w wewnętrznych komnatach żywiołowe pokrzykiwanie nadpobudliwej zwykle lady Pomarańczy, która strofowała służbę. Wtedy wstała, ukłoniła się w dystyngowany sposób i nie zwlekając, zapytała: – Gdzie jest tylne wyjście?
W odpowiedzi Oranż szybko zaklaskał w dłonie, po czym przybyłemu słudze polecił dyskretnie wyprowadzić bursztynową kobietę z pałacyku. Przy czym razem z nią nie omieszkał wymienić jeszcze wymuszonych półuśmiechów.
– Najsłodszy, mój najmężniejszy! To jest… mój naj, naj, naj! – Lady Pomarańcza odnalazła w ogrodzie siedzącego na ławce palatyna i objęła go mocno, wieszając się na nim. Następnie pocałowała go soczyście w usta i rozpromieniona usiadła koło niego. Zaraz jednak zmarszczyła pomarańczowe brwi i pociągając zadartym noskiem, podejrzliwie zapytała: – Czy ja poczułam perfumy? Skądś, zdaje się, znam ten mdlący i nazbyt słodkawy zapach…
– Posilałem się słodkimi owocami, a tamten ignorant przyniósł mi już przejrzałe. – Oranż niby od niechcenia łypnął oczyma na pobliskiego sługę.
– Oczywiście. – Lady uśmiechnęła się naiwnie i gładząc na swym głębokim dekolcie naszyjnik z niebieskawych kamieni, znajdujący oparcie na jej częściowo odsłoniętym biuście, frywolnie rzuciła: – I jak ci się podoba? – Zastygła w demonstracyjnej pozie. Zaś palatyn pokiwał z uznaniem głową, choć myślami błądził, jakby gdzie indziej i bez przekonania rzekł:
– Naszyjnik jest… uroczy.
– Głuptasie! – Pomarańcza poczochrała Oranża po niemal tak samo płomiennych włosach, jak jej własne i z udawaną pretensją wypaliła: – Masz podziwiać mnie z biżuterią, a nie biżuterię na mnie! – Lecz swoim zwyczajem szybko porzuciła dotychczasowy temat. Pstryknęła palcami na sługę, który właśnie pojawił się na skraju ogrodu ze świeżymi owocami na tacy. A już zaraz, racząc się złocistymi winogronami, ponownie przemówiła: – Tak jak prosiłeś, najsłodszy – skubnęła ząbkami dorodne grono – nastawiałam ucha, co mówi ulica o śmierci Złotego. O dziwo motłoch wspomina go całkiem ciepło i nazywa nawet, dobre sobie, bohaterem, który jako ostatni zachował do końca honor w królestwie i przestrzegał kodeksu światła. Z kolei kupcy oraz arystokraci milczą na temat księcia, zupełnie jakby ktoś im powyrywał złociste języki albo czegoś wyczekiwali.
– Bo wyczekują… – powiedział z ciężkością w głosie Oranż. Jednocześnie przysłonił czoło przed oślepiającym światłem słońca, które podróżując po nieboskłonie, zmieniło kąt nachylenia do ziemi i raptem poraziło wręcz palatyna. – Następnie mężczyzna dopytał: – Ludzie nie wspominają czegoś jeszcze o Złotym? A może obwiniają kogoś za jego śmierć?
– Cóż… – Pomarańcza po oskubaniu kiści winogron sięgnęła po złocistą brzoskwinię o bananowym kolorze. Zatopiła ząbki w słodko-kwaśnym miąższu i rezolutnie dodała: – Ktoś tam napomknął jeszcze, iż to Ozłon oraz Bursztyn wysłali księcia na zgubę, że zapewne są skrytymi kochankami i to wszystko ukartowali z dzikimi z północy. A teraz do kompletu zamordują Tycjana, by przejąć władzę. Ponadto w takim układzie należy pokładać nadzieję już tylko w alabastrowym legionie, iż ten święty oddział pod patronatem wielkiej księżnej Alabaster nie dopuści do władzy morderców oraz podłych tyranów.
– To właśnie pragnąłem usłyszeć. – Nagle rozpogodzony Oranż przyciągnął do siebie lady. Odjął jej od ust nadgryziony owoc i w jego miejsce złożył na kobiecych wargach namiętny pocałunek.
Z kolei kobieta po skończonym całusie zasłoniła swe usta brzoskwinią, chcąc skryć figlarny uśmieszek. Ten pojawił się z tego powodu, że jej ostatnie wieści były czystą fantazją. Wszak skoro jej ukochany wręcz tonął w samozadowoleniu od tej zmyślonej historyjki, to postanowiła nie pozbawiać go radości i nie korygować wypowiedzi, wyjawiając, iż ta była tylko niewinnym żartem. Zamiast tego przymilnie oświadczyła:
– Muszę chyba częściej raczyć cię plotkami szerzonymi na ulicach stolicy. Toż to chyba dla ciebie najlepszy afrodyzjak?! – zakończyła krzykliwie uszczęśliwiona Pomarańcza. Potem stonowała emocje i jakby w tajemnicy zapytała: – Myślisz, że ta bursztynowa żmija naprawdę mogła mieć swój udział w zgubie męża? A może nie dogodził jej w łożu i rzuciła na niego klątwę, urok? – pisnęła odkrywczo i nie oczekując odpowiedzi, przeciągnęła się na ławie niczym pomarańczowa kotka. Zaś powracając do degustacji owoców, z pańską manierą oznajmiła: – Nic to, grunt, że my mamy siebie nawzajem, najdroższy, a inni niech tam się między sobą żrą i pożerają, nie dbam o to. W końcu wielka księżna obiecała ci w przyszłości namiestnictwo w królestwie i tego się wypada trzymać. A… pisała coś ostatnio, ta Alabaster? – Lady zerknęła uważniej na palatyna. Ten spokojnie odparł:
– Biały gołąb przyniósł list. Ponoć wielka księżna szykuje się do dłuższej wyprawy morskiej na wschód, więc pewien czas będzie milczała.
– Ma zamiar płynąć… ze wschodu na wschód? – Na dobre zdziwiła się Pomarańcza. – Przecież tam nic nie ma, nic poza słoną wodą. Może ta władczyni oszalała od nadmiaru śniegu i zimna wokół, przez co alabastrowy legion należy już tylko do ciebie?! – Zatrzepotała płomiennymi rzęsami.
– Czas pokaże, co się wydarzy… – odpowiedział filozoficznie Oranż. Choć uczynił to z wyraźnym zadowoleniem w głosie. Zaś lady podchwyciła:
– Ów czas… przede wszystkim powinniśmy spędzać razem. Dlatego cieszy mnie niezmiernie, że należysz obecnie do złotej rady i więcej bywasz w stolicy. Toż nie zniosłabym już z tobą dłuższej rozłąki! Poza tym świat jest pełen niebezpieczeństw, grasują po nim jakieś drapieżne Srebrne, wrrr… – Pomarańcza niczym kocica wysunęła przed siebie naprężoną dłoń i udała, że drapie Oranża po ciągle jątrzącej się ranie na torsie. Później dla odmiany złożyła dłonie, jak do słonecznej modlitwy i rezolutnie rzuciła: – Za nic bym tego nie ścierpiała, gdybyś skończył tak żałośnie, jak Złoty. Ciekawe czy dzicy zgodnie z naszą tradycją spalili jego ciało, oddając duszę słońcu. Bo nie sądzę. Podejrzewam raczej, że go zjedli i jeszcze im smakował. Wiadomo przecie, że północni to kanibale, a szczególnie gustują w złocistym lekko przyrumienionym mięsiwie. Zapewne też z książęcych kości zrobią złote ozdoby i amulety, które będzie można nabyć na czarnym rynku na pograniczu z Centralną Czeluścią. Jak myślisz? – zapytała Pomarańcza. Ale Oranż jedynie wzruszył ramionami, ponieważ osobiście pogrążony był w świecie własnych myśli.
Dumał nad tym, że może rzeczywiście nadarzała się właśnie należyta sposobność, aby uwolnić się spod