Krzysztof Bonk

Krew sióstr. Złota


Скачать книгу

chociaż ty przeproś – powiedział do niego już całkiem oklapły Złoty. Ale w obronie chłopaka szybko stanęła Mysia:

      – Wzdęło go, bo żarł jakieś szare trociny. Więc spierdział się z powodu podłego żarcia.

      – Mimo wszystko mógłby przeprosić… – nie ustępował książę.

      – Za co? Za podłe żarcie? – zdumiała się na dobre dziewczyna. W takich okolicznościach Złotoniezły postanowił nie drążyć już spraw etykiety w swej radzie, a zamiast tego odkrywczo stwierdził:

      – Obecnie możemy jeść gniazdujące w pobliżu gołębie. To jest, patki – poprawił się szybko, spoglądając badawczo na srebrzystego chłopaka naprzeciw. – W okolicy widziałem też dziką kapustę. Co prawdę jej liście są niejadalne, ale szary… głąb. – Ponownie zmierzyła Gołębia ostrożnym spojrzeniem. – Głąb można już skonsumować… – zakończył z rezerwą.

      – Jeść złote i szare ptaki, a do kompletu przegryzać srebrzystą oraz złocistą trawą. Żreć głąby i gołębie. Taki masz plan i po to nas tutaj przywiodłeś? To ma być ta ziemia obiecana? – rzuciła z wyrzutem Mysia. Wtedy przywódca klanowy wreszcie dumnie wypiął pierś, po czym z pewnością siebie oznajmił:

      – Zaufaliście mi i was nie zawiodą, obiecuję. Choć, aby zapewnić wam dobrobyt, będę potrzebował jeszcze trochę czasu oraz waszej pomocy.

      – Po to tu jesteśmy – zawyrokowała Mysia, a Popiel i Gołąb skinęli na zgodę głowami.

      – Zatem… – Książę popatrzył po nich z pewną nadzieją, a następnie szerzej nakreślił swój zamysł. Oświadczył mianowicie, że nie zamierza ujawniać się w królestwie, jako książę Złoty, bo nie chce mieć nic wspólnego ze zdrajcami czyhającymi na jego życie czy mordercami swej siostry. I w zasadzie już nikomu w królestwie nie ufa. Jednakże zaznaczył, że jest to jego ojczyzna, więc pragnie o wpływy w niej zawalczyć i to nie bacząc na kodeks światła. Dlatego podjął decyzję, aby wyruszyć do najbliższych miast i dogadać się z tamtejszymi klubami bandytów. W konsekwencji na początek wspólnymi siłami złupić najbliższą posiadłość Ozłona. Ponadto będzie się ubiegał o wsparcie czcicieli światła, a także miejscowej ludności. Słowem, zapuka do każdych niearystokratycznych drzwi na północnym zachodzie królestwa, których otwarcie przed nim wzmocnić jego pozycję oraz przysporzy bogactwa. Dzięki takim zabiegom już niebawem wykarmi swój klan, a w okolicy wydzierżawi lub kupi ziemię dla srebrzystego ludu, by zapewnić mu godziwy byt.

      Wywód Złotego spotkał się z wyniosłym milczeniem szacownego gremium srebrzystej rady, co książę przyjął za zgodę. Nim jednak wydał pierwsze polecenie związane z udaniem się do najbliższego miasteczka, zobaczył, jak Mysia niedyskretnie wyciąga sobie z nosa zaschniętego gluta, po czym ten znika w jej rozchylonych ustach.

      Cóż powiedzieć. Złoty był dotąd świadkiem licznych okrucieństw rodem z bitewnych pól, a widok okaleczonych ciał, czy odrażający odór śmierci bynajmniej nie były mu obce i nie robiły już wielkiego wrażenia. Lecz nieokrzesane maniery srebrzystego ludu, a w szczególności pewnej jego pyskatej przedstawicielki, ciągle potrafiły wprawiać go w dojmujące zdziwienie. Przeto tym razem już się zbierał, aby dać srogą reprymendę dziewczynie za bezceremonialne pożarcie srebrzystego smarka i to na oczach klanowego przywódcy, ale ostatecznie zmienił strategię.

      Zamiast udzielić stosownej nagany, a potem zgodnie z planem jechać do miasteczka, na początek postanowił udać się do najbliższej wioski. Cel był prosty – wytargować od mieszkańców dobrej jakości żywność, aby jego ludzie nie musieli się żywić wydalanym później ostentacyjnie powietrzem, czy własnymi wydzielinami. Zdecydował też, że raczej nie weźmie ze sobą wygłodniałej Mysi, za to uczyni z niej swoją zastępczynię i poleci jej pilnować porządku tu na miejscu. Czyli na szarej łące nad platynowym strumieniem w pobliżu siwych wzgórz, gdzie na dłużej rozbił swój obóz szacowny klan Srebrzystej Światłości.

      Zgodnie z takimi postanowieniami na wyprawę do wioski książę zabrał ze sobą tuzin starszych mężczyzn. Choć z tych starszych wybrał najmłodszych, by jakoś się prezentowali. Młodzikowie bowiem mieli jeszcze kozie mleko pod nosem i jako zbrojna obstawa wyglądaliby kuriozalnie. Za to klanowi weterani w brudnych futrach, odpowiednio zarośnięci i z bliznami na twarzach, może poza Popielem nie imponowali tężyzną fizyczną, lecz wyglądem budzili stosowny respekt.

      Tak oto na czele konnej grupy po kilkutygodniowej absencji w królestwie Złoty ponownie przekroczył jego granicę, tyle że w przeciwną stronę i już nie, jako książę, a przywódca klanowy – Złotoniezły. Szare trawy i popielate kwiaty systematycznie ustępowały kanarkowej oraz złocistej roślinności. Pojawiły się pojedyncze drzewa złocące bogatym listowiem czy jasnożółte krzewy z jadalnymi owocami. Sama przestrzeń znacząco pojaśniała i Złoty mimowolnie ozdobił swą twarz promiennym uśmiechem, czując, że po długich oraz trudnych wojażach wracał wreszcie do domu. Wszak kolejne wyzwania już na niego czekały, zdawał sobie z tego sprawę.

      I nie inaczej, wkrótce jego srebrzysty oddział minął wyrośnięte łany złocących się w słońcu zbóż, po czym zawitał na plac granicznej wioski. Tutaj pośród drewnianych domostw pomalowanych na żółto ze słomianą strzechą wychynęła zza stodoły pokaźna grupa wieśniaków uzbrojonych w widły i cepy. Na widok mieszkańców złoty młodzieniec kazał wstrzymać swym ludziom płowe rumaki oraz zachować stosowną odległość. Do wiejskiej grupy udał się sam. Następnie zgodnie z najlepszymi manierami złocisto się przedstawił, jak i w bardziej srebrzystym stylu przekazał swe propozycje tudzież żądania:

      – Witajcie o zacni mieszkańcy pogranicza! Oto stajecie przed samym przywódcą klanu Srebrzystej Światłości, Złotoniezłym. Przybywamy, by ofiarować wam nasze usługi w zamian za stałe dostawy wiejskiego jadła. Albowiem jest nas niedaleko na północy całkiem pokaźna gromadka ponad trzystu osób, których lepiej nie lekceważyć i nie prowokować odmową!

      – Tyle szarych gęb do wykarmienia? A skąd one się tu niby wzięły? Niech wracają na szarą północ, gdzie ich miejsce! Za to ich złoty pan na koniu może zaznać u nas gościny – rzucił stojący na przedzie wiejskiej watahy krewki wieśniak. Inni wyrazili aprobatę dla jego słów, kiwając potakująco głowami. Wtedy ośmielony poparciem kamratów wieśniak poprawił na głowie słomkowy kapelusz, wymierzył w kierunku srebrzystych przybyszy widły i pretensjonalnie ciągnął dalej: – Kiedy nie tak dawno złoty król wyruszał z armią w mrok, aby szukać złocistej córki, nałożono na nas specjalny podatek wojenny. Gdy to wojska Czeluści oraz republiki najechały królestwo i zwyciężyły, nałożono na nas podatek pokojowy, aby naszymi zbiorami wykarmić okupantów. Za to dzisiaj z rana zjawił się tu emisariusz pana tych włości, Ozłona, po czym obciążył nas kolejną daniną, już nawet nie podając jej nazwy, ani przyczyny kolejnego trybutu, tylko każąc płacić. Natomiast w świetliste popołudnie oto przybywają do nas północne obdartusy na czele ze złotym żebrakiem i również chcą się utuczyć na naszej pracy. I my mamy na to dobrowolnie pozwolić?! – zakończył gniewnie, czyniąc kolisty ruch ręką. Wraz z tym gestem spoza innych domostw wychynęli następni uzbrojeni w widły i cepy wieśniacy, doprawdy wydający się zdeterminowani oraz gotowi na zbrojną konfrontację. Na takową książę Złoty nie zamierzał jednak absolutnie pozwolić. Dlatego zeskoczył z rumaka, aby się nie wywyższać i bardziej sprecyzował swą propozycję:

      – Więc co powiecie na to, abyśmy za żywność płacili wam szczerym złotem? Także monetami zapłacimy za to, abyśmy zajmowali północne ziemie należące do tej wioski. Są tam tylko łąki, więc nie będziecie stratni, dzierżawiąc nam te tereny.

      W odpowiedzi przemawiający uprzednio krewki wieśniak zmrużył złociste oczy, przetarł je mocno, jakby niedowidząc i nie dowierzając, zapytał:

      – A skąd ty, żeś się urwał, złote