B.V. Larson

Rebel Fleet. Tom 3. Flota Alfa


Скачать книгу

karierę służę w lotnictwie.

      – Wiem, ale jak już mówiłem, potrzebujemy pana. Gdy z waszej marynarki wydzielono marines, a lotnictwo z armii, jak pan myśli, skąd się wzięli pierwsi oficerowie?

      – Zdaję sobie sprawę z precedensów historycznych, panie admirale. Po prostu… to lekki szok.

      – Weźże się pan w garść. Kosmici niemal usmażyli dzisiaj Ziemię. A przynajmniej tak mi się zdaje.

      Nie kłóciliśmy się z nim. Może nawet miał rację. Uważałem, że Fex przybył, aby zdominować Ziemię, a nie wybić ludzkość, ale zagrożenie wciąż było rzeczywiste.

      – Spotkam się z oporem – powtórzył admirał – ale tak właśnie będzie. A pan, ­Blake, ponoć ma tu zostać instruktorem. Czy to prawda?

      – Złożono mi taką propozycję, panie admirale.

      – Co za zbrodnia. Nie pasuje pan na gryzipiórka. Jest pan oficerem liniowym w nowych siłach zbrojnych. Dobrze współpracował pan z Vegą na każdym kroku. Do czasu, aż zapewnię panu odpowiednie miejsce, proszę pozostać u jego boku i wspierać go tak jak dziś. Proszę polegać na sobie nawzajem, panowie. Dobra z was drużyna.

      Vega i ja spojrzeliśmy po sobie, nieco zaskoczeni. Nie spodziewaliśmy się takiej zmiany naszych relacji.

      Vega powoli skinął głową.

      – Dobrze, jakoś to przeżyję. ­Blake okazał dziś prawdziwą dojrzałość i rzeczywiście był pomocny. Ale wolałem, by przekazał dalej swoje doświadczenie, a nie dał się zabić w kosmosie. Straciliśmy dziś trzy okręty podczas jednej akcji.

      – Doskonale zdaję sobie sprawę z naszych strat – odparł Clemens. – Ale teraz Ziemia potrzebuje swoich najlepszych ludzi u steru. Co by pan zrobił, gdyby ­Blake był teraz w sali wykładowej zamiast u pańskiego boku?

      Pytanie nieco skonsternowało Vegę.

      – Zapewne to samo… – odpowiedział w końcu.

      – Bzdura! – rzucił Clemens. – Proszę nie wciskać mi takich gadek, generale. Nie jest pan na tyle dobrym kłamcą.

      Po tym stwierdzeniu wstał. Uścisnęliśmy sobie ręce i admirał wyszedł. Vega patrzył na mnie z wyraźną irytacją.

      – Wygląda na to, że obaj dostaliśmy właśnie nowy przydział. Witaj w moim zespole, ­Blake.

      – Dziękuję, admirale – odparłem z naciskiem na jego nowy tytuł.

      Skrzywił się, ale skinął głową i wyszedł. Ja zaś ruszyłem do swojej kwatery, do Mii. Chciałem się czegoś napić i iść do łóżka. Kilka osób próbowało mnie po drodze zagadać, ale gładko ich wyminąłem. Kluczem było iść równo przed siebie. Mogli podążać za mną i mówić, ale pod żadnym pozorem się nie zatrzymywałem i nie dawałem zająć sobie czasu. Ze sztucznym uśmiechem i zdawkowymi odpowiedziami jakoś się wymknąłem.

      Na szczęścia Mia wciąż nie spała i była w dobrym humorze.

      – Jesteś bohaterem – powiedziała. – Wszyscy tak mówią.

      – Ktoś powinien poinformować o tym Abramsa.

      Wydała z siebie pomruk niezadowolenia.

      – Słyszałam, jak jeden z jego ludzi nadał mu ostatnio przezwisko. Powiedział, że jest oślim kutasem. Czy to odpowiednie określenie?

      Roześmiałem się, a ona również odpowiedziała śmiechem. Potem wypiliśmy kilka drinków.

      To był długi, trudny dzień, ale wciąż pozostało mi nieco energii. Kochaliśmy się i zasnęliśmy nago, bez żadnego przykrycia.

      8

      Obudziłem się, drżąc z zimna. Zbliżał się świt i temperatura w pomieszczeniu spadła. Taki był problem z życiem w górach: wahania temperatury.

      Przykryłem Mię prześcieradłem, a sam wstałem i poszedłem do łazienki. Po drodze zatrzymałem się przy aneksie kuchennym.

      W bazie było dość ciasno. W Górach Skalistych musiały nam wystarczyć mieszkania wielkości niedużej kawalerki. Ale przynajmniej nie musiałem co rano przyjeżdżać z Colorado Springs.

      Zamknąłem lodówkę z plasterkiem kiełbasy w ustach i piwem w ręce – i wtedy go zobaczyłem.

      – Godwin? – odezwałem się. Plasterek kiełbasy spadł na podłogę z głośnym plaśnięciem.

      Podniósł ręce jakby w geście kapitulacji. Dłonie miał puste, ale w przypadku istoty takiej jak on nie znaczyło to wiele.

      Instynktownie przywaliłem mu drzwiczkami lodówki w klatkę piersiową. Jęknął lekko i cofnął się.

      – Ćśśś – szepnął. – Obudzisz Mię.

      – Tym razem cię zabiję.

      – Tak dziękujesz sojusznikowi? Sporo zaryzykowa­łem, by przybyć tu i ostrzec cię przed Fexem. Gdzie twoja wdzięczność?

      W samych bokserkach wyciągnąłem go na korytarz. Za drzwiami czułem się nieco lepiej.

      – Nie możesz się tak skradać – powiedziałem. – Ludzie bronią swojego terytorium. Kiedyś mogę cię zabić, nawet przez przypadek.

      Pomasował żebra.

      – Twoje dzisiejsze działania były… nieoczekiwane.

      – Czy przybyłeś, aby wyrazić swoją dezaprobatę?

      – Czy to ma znaczenie?

      – Dla mnie nie.

      – No cóż… – odparł. – Sytuacja uległa zmianie. Wcześniej radziłem ci poddać się Fexowi. To byłaby rozsądna decyzja. Teraz to proste wyjście jest już zamknięte. Czeka cię dużo trudniejsza droga.

      Zmarszczyłem brwi.

      – Skąd się tu właściwie wziąłeś?

      Godwin wzruszył ramionami.

      – Ludzie dopiero niedawno zbudowali swój pierwszy transmat. Naprawdę myślisz, że rasa, która dysponuje tą technologią od wieków, nie mog­ła jej ulepszyć?

      – Użyłeś jakiegoś osobistego teleportera?

      – Nie – odparł. – To bardziej skomplikowane. Ale nie owijajmy w bawełnę, jak to mówicie. Skupmy się na celu mojej wizyty.

      Skrzyżowałem ręce i oparłem się o ścianę. Nadal mog­łem go dosięgnąć, w razie gdyby próbował jakichś sztuczek, ale i tak na jego twarzy odmalowała się ulga.

      – Rozsądek zwyciężył – stwierdził i skinął głową. – To nigdy nie jest twój pierwszy wybór, ale można przemówić ci do rozumu. W każdym razie mam dla ciebie nowe instrukcje.

      Parsknąłem, ale machnąłem ręką na znak, żeby kontynuował.

      – Gdy Fex powróci z całą flotą, musicie się poddać. Wtedy nie dostaniesz już drugiej szansy. Jeśli będziecie stawiać opór, nie będzie miał wyjścia.

      Słuchałem go z rosnącym niepokojem.

      – Fex wraca?

      – Oczywiście. Nie spełnił swojej misji.

      – Jego misją jest podbój Ziemi?

      – Jak wspomniałem poprzednio, taki jest jego cel.

      Miałem mętlik w głowie. Z jakiegoś powodu myślałem, że zażegnaliśmy kryzys – a przynajmniej, że mamy choć chwilę wytchnienia.

      – Kiedy zamierza wrócić?

      –